O tym, że dzieci uczą się znaczeń świadczy fakt występowania tak zwanych gestów referencyjnych. Są one krótkimi czynnościami jakby stylizowanymi na te, które normalnie wykonuje się w stosunku do danego przedmiotu. Często widzimy jak dziecko bierze do rączki telefon, przykłada do ucha i szybko odkłada. Według specjalistów nie jest to zwykła zabawa w rozmawianie przez telefon. Wykonując taki gest dziecko daje znać, że zna nazwę tego przedmiotu, tak jakby chciało powiedzieć „to jest telefon”.
Gesty te nie są też środkiem do zaspokojenia potrzeby. Prawdopodobnie większość rodziców potrafi przypomnieć sobie sytuację, w której wydawało im się, że dziecko próbuje pokazać, że czegoś chce, natomiast z chwilą kiedy to dostaje przestaje być zainteresowane. W wielu takich przypadkach rodzice po prostu podświadomie odczytują gesty referencyjne jako komunikowanie potrzeby.
Dotknięcie ustami do pustego kubeczka może więc oznaczać tyle co „mamo, wiem że to jest coś z czego się pije”. Swoją drogą takie „nieporozumienia” w komunikacji między rodzicem a dzieckiem są całkowicie zrozumiałe, z tego względu, że rodzice są zwyczajnie nastawieni na zaspokajanie potrzeb dziecka. Są one również naturalne, a przede wszystkim wartościowe; nawet jeśli dziecko nie miało akurat ochoty na wodę czy herbatkę, to jeśli usłyszy od mamy czy taty: „Nie chcesz pić?” z pewnością powiąże obco brzmiące słowo oznaczające czynność z pojęciami, które już funkcjonują w jego mentalnym słowniku.
Pojawienie się gestów referencyjnych sygnalizuje rozpoczęcie ważnego etapu w rozwoju dziecka.
Wcześniej przedmioty służyły do manipulacji – telefonem można było uderzać o stół, wkładać do buzi, czy ćwiczyć paluszki na przyciskach, jednak w ten sam sposób można bawić się każdym innym przedmiotem w zasięgu ręki. Natomiast wykonując gest przykładania telefonu do ucha, można przypisać znaczenie danemu przedmiotowi. Poza tym taka „komunikacja” może w większości przypadków wywołać reakcję innych osób. Od uważnego rodzica dziecko może usłyszeć na przykład: „O! Masz telefon. Do kogo dzwonisz?”. Na tej podstawie odkrywa, że komunikacja przebiega w dwie strony, a nazywanie przedmiotów za pomocą gestów zostaje wynagrodzone uwagą najbliższych osób, na której przecież tak bardzo dzieciom zależy.
Pełzanie, raczkowanie i chodzenie
Każda kolejna zmiana punktu widzenia przynosi nowe możliwości poznawania świata. Samodzielne siedzenie (bez podparcia) pozwala na ruchy tułowiem oraz głową, nie mówiąc już o tym, że w porównaniu z pozycją leżącą, jest to o wiele bardziej atrakcyjne. Oczywiście nie byłoby takie bez wcześniejszego doskonalenia zdolności wzrokowych. Z kolei pełzanie, raczkowanie i chodzenie pozwala poznawać więcej przedmiotów które wcześniej były niedostępne. Zwiększa się również repertuar interakcji w jakie dziecko może wchodzić z innymi osobami. Jeżeli dziecko podejdzie lub ”podraczkuje” do zabawki, weźmie ją do ręki, to z pewnością usłyszy od opiekuna jakąś informację na jej temat. Ponieważ nie podążamy za raczkującym dzieckiem w każdym możliwym kierunku, (komentarz dotyczący przedmiotu pochodzi od osoby, która pozostaje w jednym miejscu) to dziecko uczy się, że można rozmawiać o przedmiotach będących poza zasięgiem ręki. Niedługo potem samo jest w stanie komunikować się na temat rzeczy, których nie musi w danym momencie trzymać w ręku. Daje to większe możliwości w zakresie nauki słownictwa.
Poszerzanie słownictwa
Z pewnością obserwując dzieci zdarzyło nam się zauważyć zdezorientowane spojrzenie dziecka, które szuka wzrokiem zabawki, na którą w danym momencie wskazujemy. Podobną lecz bardziej zaawansowaną umiejętnością jest śledzenie wzrokiem kierunku, w którym patrzy dorosły. Zadanie to jest łatwe tylko z pozoru, a wydaje się nam takie ponieważ patrzymy z perspektywy dorosłego. Badania wykazały, że raczkujące niemowlęta lepiej radziły sobie z tego rodzaju zadaniami niż te, które umiały tylko siedzieć. Opanowanie umiejętności śledzenia wzrokiem kierunku, w którym wskazuje lub patrzy dorosły rozszerza możliwości nauki słownictwa w podobny sposób jak umiejętność komunikowania się na temat przedmiotów poza zasięgiem ręki.
Niedługo po tym jak dzieci zauważają znaczenie jakie ma skierowanie wzroku w stronę przedmiotu lub wskazywania palcem, same zaczynają wskazywać palcem, coś co je zainteresuje. Dla dziecka umiejętności te są swego rodzaju narzędziami wykorzystywanymi do poszerzania zasobu słownictwa. Z opanowaniem chodzenia, a więc z uwolnieniem obydwu rąk wiąże się, przynosząca wiele radości, możliwość noszenia rozmaitych przedmiotów. Dziecko przeważnie nie nosi ich bez celu, a prezentuje mamie lub tacie. Stwarza to kolejne możliwości współdzielenia uwagi i poszerzania słownictwa.
Jeżeli przyjmiemy, że umiejętność posługiwania się językiem jest pewnego rodzaju celem, to na podstawie przytoczonych przykładów można powiedzieć, że rozwijający się mózg dochodzi do tego celu jakby okrężną drogą. Oznacza to, że umiejętności językowe nie są zdobywane przez ćwiczenie ich samych, jak w przypadku nauki jazdy na łyżwach, czy szycia na maszynie. Na drodze do opanowania mowy muszą pojawić się pewne istotne elementy, a wśród nich aktywność ruchowa. Bez niej nauka mówienia stanie się procesem nienaturalnym; skupianie się tylko i wyłącznie na nauce nowych słów w przeświadczeniu, że pomaga to w rozwoju mowy, to bez wątpienia „chodzenie na skróty”. Takie podejście przypomina popularną niegdyś metodę globalnego czytania.
Według Glenna Domana, twórcy tej metody, już niemowlęta są w stanie nauczyć się czytać. W tym celu dzieciom wielokrotnie pokazywane są karty z wyrazami wydrukowanymi powiększoną czcionką, z równoczesnym wypowiedzeniem danego słowa.
Spontaniczny i naturalny rozwój
Warto przypomnieć, że koncepcja patterningu, na której Doman opierał tę, a także wiele innych metod, została odrzucona już w 1982 roku przez Amerykańską Akademię Pediatrii jako „opartą na przestarzałej i uproszczonej teorii mózgu”. Na szczęście, w ciągu 25 lat od pojawienia się pierwszej książki propagującej metodę globalnego czytania, o wiele lepiej poznaliśmy procesy zarządzające rozwojem ludzkiego mózgu. Wiedza ta, po raz kolejny pokazuje, że najlepszą metodą jest stwarzanie warunków sprzyjających spontanicznemu i naturalnemu rozwojowi. Stwarzajmy więc dzieciom takie możliwości i pamiętajmy, że dla nich mówienie nie jest celem samym w sobie. Nie uczą się coraz to nowych słów czy form gramatycznych „po coś” – a już na pewno nie po to, aby na bilansie dwulatka, pediatra mógł odhaczyć w kwestionariuszu odpowiednie kwadraciki. Robią to tylko i wyłącznie „przy okazji” codziennych prób zrozumienia i porozumienia się z otaczającym je światem.
———————————
Artykuł powstał na podstawie publikacji Jana M. Iverson, “Developing language in a developing body: the relationship between motor development and language development”. Journal of Child Language.