Ceniona na całym świecie francuska psychoterapeutka, Isabelle Filliozat, w rozmowie z portalem egaga.pl odsłania kulisy pracy nad poradnikami dla rodziców i przekonuje: Nie ma rodziców doskonałych! Dlaczego tak trudno nam z naszymi dziećmi? Poradniki tej francuskiej psycholożki i matki idą nam z pomocą!
Napisanie dobrego poradnika nie jest łatwe. Pani książki odnoszą sukces na świecie. Jak Pani to robi?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Każdej książce poświęcam mnóstwo pracy i pisząc staram się nie zapominać o czytelnikach, do których chcę dotrzeć.
Ponadto chcę, aby moje książki były pożyteczne, żeby nie ograniczały się do samej teorii, ale zawierały praktyczne wskazówki pomagające innym zmieniać życie na lepsze. Zawsze zwracam się do człowieka, do jego wnętrza, niezależnie od utartych norm społecznych. Zawsze też dbam o to, żeby używać prostego i zrozumiałego języka.
Czy, żeby pisać o wychowywaniu, a raczej – jak sama Pani woli mówić – towarzyszeniu dziecku w jego rozwoju i dorastaniu lepiej samemu być rodzicem?
Tak, zaczęłam pisać o towarzyszeniu dziecku w jego rozwoju dopiero, kiedy sama zostałam mamą. Wcześniej, przed urodzeniem dzieci, napisałam książkę “Maman, je veux pas que tu travailles” (“Mamo, nie chcę, żebyś pracowała”) we współpracy z moją własną matką i zajęłam w niej perspektywę córki pracującej matki. Taki był zamysł redaktora, ale sama też – nie będąc matką – nie czułabym się na siłach, żeby poruszać ten temat samodzielnie. Jest dla mnie oczywiste, że gdybym sama nie miała dzieci, nie byłabym w stanie doświadczyć wachlarza emocji, których odczuwamy jako rodzice.
Część moich pomysłów narodziła się zanim zostałam mamą, ale w chwili, kiedy po raz pierwszy wzięłam własne dziecko na ręce, jeszcze mocniej utwierdziłam się w ich słuszności. Posiadanie dzieci pozwala mi na przyjęcie rozumiejącej postawy wobec innych rodziców, pomaga mi nie oceniać, ani nie osądzać innych. Przecież z byciem rodzicem na co dzień wiąże się ogromny wysiłek!
W tych fragmentach, w których odwołuje się Pani do swego doświadczenia, wyłania się obraz matki niemal idealnej. Zdradzi Pani słabsze strony swego macierzyństwa?
Dziwi mnie, że Pani odebrała to w ten właśnie sposób, bo w każdej ze swoich książek wspominam o własnych błędach. Przyznałam się na przykład, że za radą pediatry zastosowałam metodę “wypłakiwania się”, kiedy moja córeczka była jeszcze maleńka! Częściej, niż bym sobie tego życzyła, zdarzało mi się podnosić na dzieci głos. Prawdą jest jednak, że zawsze poddawałam własne zachowanie w wątpliwość i kiedy popełniałam błąd, starałam się go naprawiać. Może właśnie stąd odniosła Pani podobne wrażenie. Ale daleko mi do ideału. Miałam ogromne trudności z łagodzeniem konfliktów wybuchających między moimi dziećmi. To była dla mnie trudna szkoła życia. Przede wszystkim, do szału doprowadzał mnie syn. Z perspektywy mojej dzisiejszej wiedzy i doświadczenia, wiele rzeczy zrobiłabym zupełnie inaczej.
Dlaczego to towarzyszenie dziecku (bardzo podoba mi się takie podejście), jest takie trudne?
Jedną z największych trudności jakie napotykamy jest próba dostosowania dziecka do naszego trybu życia, narzucenia mu terminów i stawiania go w sytuacjach, które nie biorą pod uwagę jego potrzeb. Marzy nam się, żeby dziecko spało od tej do tej godziny, żeby jadło to i to, o tej i o tej porze, żeby o tej i tej godzinie chodziło do przedszkola czy szkoły… Życie społeczne związane jest z przestrzeganiem zegarka i długą listą norm, które jednak nijak się mają do potrzeb dziecka. Potem dziecko na skutek zbytniego przymusu albo buntuje się, albo ulega, choć wtedy jego wewnętrzny poziom stresu rośnie i kilka godzin później, kiedy zebrane w nim napięcie pęka, wpada w szał.
Kolejnym naszym problemem jest przesadna idealizacja własnego dzieciństwa i naszych rodziców, przez co zaczynamy przyrównywać nasze dziecko do ideału dziecka “grzecznego, posłusznego”, który, rzecz jasna, nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Oczekujemy, że dzieci będą się zachowywały jak osoby dorosłe.
Ponadto, oczywiście, ich zachowanie i odczucia przypominają nam nasze, własne doświadczenia z dzieciństwa.
Obecnie trudności zwiększa izolacja rodziny. Rodzice (dobrze jak jest ich dwoje, bo coraz częstszą normą jest samotny rodzic) są pozostawieni sami sobie z dzieckiem. W społeczeństwach tradycyjnych natomiast wychowaniem dziecka zajmuje się cała wioska.
Co, w Pani ocenie, najbardziej przeszkadza współczesnym rodzicom w byciu dobrą mamą i tatą?
Nie jestem pewna czy dobrze rozumiem intencje tego pytania. Rodzice chcą być dobrymi rodzicami, choć to zupełnie bezsensowne pragnienie. Jest bowiem źródłem naszego poczucia winy, bo ciągle się porównujemy z idealnym obrazem “dobrego” rodzica, który sobie stworzyliśmy w głowie. Towarzyszenie dziecku polega na skupieniu uwagi na nim, na jego potrzebach, my schodzimy na dalszy plan.
Czy dziecko XXI wieku różni się jakoś psychologicznie od swoich poprzedników? Żyjemy w czasach dynamicznych przemian kulturowych i obyczajowych. Czy i jak odciskają się one na psychice dziecka?
Tak, zdecydowanie się różni. Ale jest też podobne, bo odczuwa identyczną gamę emocji jak jego poprzednicy, żyje jednak w tak odmiennym od nich świecie, że nie może to na niego nie wpływać. Prosty przykład to ilość cukru spożywanego dziś przez dzieci, która prowadzi do ich nadpobudliwości i zwiększa poziom stresu. Przeludnienie miast, hałas, skażenie środowiska, wieczna bieganina, samochody, to wszystko obciąża mózg dziecka.
Poproszę o słowo pokrzepienia, że z nami, rodzicami, jednak nie jest tak źle. Ja, po przeczytaniu mądrego poradnika miewam poczucie porażki. Że mogłam zrobić tak i tak, to i tamto, a pewne sytuacje zwyczajnie mnie przerastają…
Proszę zauważyć z jaką łatwością w nas, rodzicach rodzi się poczucie winy! Rzecz jasna, spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność, ale musimy zwalczyć nękające nas poczucie porażki, a także rozczarowania, że nie zdołaliśmy być wystarczająco dobrym rodzicem. Mamy o sobie złe mniemanie, i to nas dobija! Rozumiem, że podczas lektury poradnika, przy każdej stronie zamartwiamy się: “ojej, nie miałam lub nie miałem o tym pojęcia!” lub “zrobiłem/zrobiłam zupełnie inaczej”. Takie myślenie zniechęca. Zmieńmy perspektywę na pozytywną: “Aha, można to zrobić inaczej, czy jednak wtedy to przyniesie spodziewany efekt? Spróbujmy!”. Lepiej jednak nie przeprowadzać rewolucji, tylko wprowadzać zmiany stopniowo, jedną na tydzień. Dzięki temu, rozwijamy się i wzrasta nasze wewnętrzne poczucie dumy z samych siebie!
Isabelle Filliozat