Kiedy moje córeczki były całkiem małe, trochę większe od ziarnka grochu, ale lżejsze od arbuza, śpiewałam im bezustannie kołysanki i… kolędy właśnie! Dlaczego?
Bo w kolędach jest moc i jest spokój, i cisza, i piękno Majestatu, jest boża obecność i jest, chrzanić, że buddyjskie i że się w tym kontekście nie zgadza ze starożytną zasadą decorum, TU i TERAZ.
Za każdym razem śpiewając kolędę, katolicką czy prawosławną, czułam, jak Milenka z Helenką napełniały się bożym światłem. Bił od nich blask i tchnął wielki spokój. Mimo że pomiędzy ich mamą a tatą toczyły się wielkie wojny z aktami terrorystycznymi i całkowitym brakiem chęci zawieszenia broni i rozejmu, nie wspominając o pojednaniu, Mila z Hesią kąpane w tych kolędowych melodiach i słowach buchały niczym cielątka w betlejemskiej stajence naiwną wiarą w pokój i miłość na całym bożym świecie.
Kolędy tak działają. Przywołują to, co najważniejsze: czułość, delikatność i miłość, czyli coś, bez czego żadne, nie tylko boże, dzieciątko nie wyrośnie na przyzwoitego dorosłego człowieka. Radość z Bożego Narodzenia zawarta w kolędach jest radością małego dziecka czekającego na CUD. W dorosłym życiu nigdy nie nabędziemy tej umiejętności, jeśli odarci byliśmy z tego w dzieciństwie. Jeśli maleńki człowiek nie nauczył się radować zebranymi podczas spaceru patyczkami, kasztanami i liśćmi i nie widział w nich skarbów dorównujących tym, które rabowano z grobowców faraonów, to taki człowiek nigdy nie uwierzy we własne marzenia, nie będzie umiał stworzyć żadnej wizji. Będzie widział liść jako liść i koniec.
Szymborska była dzieckiem, któremu matka musiała śpiewać kolędy. Może mamusia Adolfa Hitlera nie była zbyt rozśpiewana albo śpiewała tylko wulgarne i sprośne piosenki, ale śmiem twierdzić, że nawet ateistyczni do szpiku kości rodzice Stephena Hawkinga musieli mu (do kroćset diabłów!) śpiewać kolędy, skoro ich syn Stephen znalazł w sobie tyle szaleństwa, by chcieć zanegować istnienie Boga. I ja mam za to przedsięwzięcie dla niego wielki szacunek. Bo nawet jeśli ktoś zamierza udowodnić ludzkości, że to nie Bóg stworzył świat, to i tak, w pewnym sensie, zajmuje się on Bogiem, tylko od drugiej strony. Żeby wykazać, że Boga nie ma, trzeba – chociażby na moment przeprowadzenia samego „dowodu nieistnienia” – uznać, że może ów Bóg jednak jest, w innym razie nie trzeba by było niczego udowadniać. A tak rozum prowadzi dialog z duszą i jedno z nich rzecze, że Boga nie ma, drugie zaś, że przeciwnie. I z tego się rodzi bardzo zdrowa sytuacja – dochodzenia prawdy, czyli tego jak jest?
To, po której stronie się opowiemy, nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Ważne, by w ogóle zadać sobie trud i chcieć to zgłębiać, o tym rozmawiać. I z kolędami jest dokładnie tak samo: nieważne, czy do końca wierzymy w to, że w Betlejem, a więc w strefie totalnego gorąca, mogło temu Maluśkiemu być tak zimno, że aż szczękał dziąsłami, bo zębów przecież jeszcze nie miał (nawet jedynek), i że był tam śnieg. Ważne, by dać sobie przyzwolenie na to, by chociaż ten jeden raz w roku rozśpiewać duszę i serce, wysłowić pokój światu, przywołać delikatność zamiast kałasza, radość zamiast frustracji i nienawiści oraz ciszę płynące z tego wydarzenia, o którym opowiadają kolędy. Pod wpływem śpiewania dzieją się w mózgu nieprawdopodobne rzeczy.
Kilka lat temu znakomity psychiatra Piotr Brykalski powiedział mi podczas jednej z wizyt mających na celu kontrolę mojej hipomanii, że z amerykańskich badań wynika, iż religijni Żydzi (głównie chasydzi) bardzo rzadko zapadają na depresję… Dlaczego?
A właśnie dlatego, że kochają śpiewać! Wielbią Boga poprzez taniec i śpiew. I wtedy w ich mózgach wytwarza się dużo większa ilość substancji odpowiedzialnych za dobry humor i dobre samopoczucie. Są dzięki temu tak jakby od rana na haju! Oto i moja tajemnica – śpiewam. Pisałam wam o tym w książce „Łebki od szpilki”: śpiewanie pozwoliło mi przetrwać najtrudniejsze momenty w moim życiu.
Zatem nie bójcie się, a raczej nie lękajcie się śpiewać. Dotleńcie płuca, tchnijcie życie w ściśniętą od stresu przeponę, dajcie impuls swojemu mózgowi do zatankowania turboradości i werwy, niechaj w żyłach waszych popłynie pieśń stworzenia i wszystko się rozjaśni. Będziecie świecić od środka. Staniecie się wielką konkurencją choinek z łańcuchem z chińskich światełek. Być może jakieś istoty w innych galaktykach zobaczą was wtedy jako świecące punkty na ich niebie. Warto śpiewać, warto się radować i warto świecić przepięknym bożym blaskiem. Miejcie w swych sercach dziecięcą, nieskażoną żadnym cynizmem radość na wieki. AMEN.