Niewyobrażalne jest dzieło zniszczenia, jakiego potrafią dokonać małe bestie w ciągu zaledwie pół godziny… Ciężarówki z lego stojące w korku na środku pokoju, misie w bidecie, kawałki kabanosów w wannie, do tego porozciągane po całym domu mokre ręczniki, bo przecież w mieście gorąco i trzeba zrobić plażę w domu. Dżem truskawkowy rozsmarowany dekadencko na sofie, ścianach i krzesłach oraz tak starannie wtarty w firany i zasłony, że twarzyczka dziecięcia wydaje się odbitką Jezusa na Całunie Turyńskim… Matka zaś, która próbuje to z miotłą, to z mopem w ręce zapanować nad tą przestrzenią, nad tą Hiroszimą i Czarnobylem, nad tą strefą Ground Zero, miast być królową, staje się Wiedźmą Ple Ple z kultowego serialu „Fraglesy”!
Wczoraj byłam u Zych, jednej z najpiękniejszych wiedźm na mazowieckiej ziemi i najmądrzejszej z matek, które znam. Gdy wybiła północ, ostatnie dziecię wreszcie zasnęło z łbem opartym o laptopa, z którego leciała „Różowa Pantera” (mądre matki, jak my, także zaliczają od czasu do czasu taki upadek i odpalają dzieciom bajkę na sen, by – niczym emeryci i renciści – zasnęły przy napieprzającym odbiorniku, byle padły i przestały na chwilę chcieć, byle wreszcie zniknęły z horyzontu)… Zych zaparzyła nam imbryk dobrej czarnej herbaty, wzięła do ręki szmatę i zaczęła pieczołowicie wycierać stół i upstrzone dżemami krzesła, następnie zaś odtańczyła ponadgodzinny opętańczy taniec z mopem, rozprawiając na temat nienawiści do piachu na ziemi, okruchów w pościeli i całego tego tak zwanego pierdolnika.
Rozumiałam ją doskonale. Tak jak i poetkę Agnieszkę Wolny-Hamkało, która w „Wysokich Obcasach” opowiadała o walce z materią w kontekście sprzątania. To niebywałe zjawisko dotyczy chyba nas wszystkich. Materia wypowiedziała nam wojnę. Misie, klocki, lalki z powyłamywanymi nogami, brudne skarpetki z „Hello Kitty”, kawałki wyplutych ciasteczek, poćwiartowane kabanoski za łóżkiem, rozlane na podłodze soczki, do których tak kochają przyklejać się żelki – wszystko to razem i każde z osobna zrodziło się w umysłach producentów jako cicha broń przeciwko matkom. Może płacą im za to nasi mężowie czy kochankowie po to, by mieć dobry pretekst i odejść do młodszej, jeszcze nieskalanej prokreacją kobiety? Bo jak my tu możemy wygrać? Uświnione spódnice (te małe kreatury uwielbiają się przecież o nie wycierać), rozciągnięte bluzki (potwory kochają się na nich uwieszać), rozwichrzone włosy i błędny wzrok, próbujący ogarnąć tę zdemolowaną czasoprzestrzeń, nie wygrają w zetknięciu z różowymi paznokietkami, nigdy niezanurzonymi w pełnym pampersie, jędrną skórą brzucha, nierozciągniętą kijanką wewnątrz o rozmiarze kuli armatniej, wolnym czasem, który można poświęcić na seks, wyjście na miasto czy do kina… A może jednak wygrają???
Z miotłami w rękach, ze spódnicami zadartymi w pół uda, lekko wstawione sangrią mamy to, czego brak tamtym atrakcyjnym nie-matkom
– UZIEMIENIE i płynącą z niego Mądrość. Jesteśmy WIEDŹMAMI, czyli tymi, które wiedzą, bo od wiedzy pochodzi ten rzeczownik, czego dowodzi jego etymologia prawie we wszystkich językach świata.
Kocham te moje Wiedźmy nad życie – i Zych, i Balińską, i Papis, i Ludkę. I nasze małe bachory, które już teraz zapowiadają się na ekstraklasę WIEDŹMINÓW I WIEDŹM…