Razem z naszym nowym kucharzem, Grzegorzem Łapanowskim, Żegnamy pomidorowy sezon, ale dzięki wyobraźni i znakomitym przepisom nie będziemy cierpieć. Wcale.
Dziesięć lat temu byłem w USA. Gotowałem dla dzieciaków w szkolnej stołówce. Hamburgery, frytki, odpiekane lasagne. Rozpuszczałem soki z koncentratu i nie mogłem pojąć, jak nastolatek jest w stanie wypić dwulitrowy napój gazowany z lodem w niebieskim kolorze. Wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że to samo może kiedyś stać się w Polsce. Że wskutek codziennego pędu wychowamy pokolenie, które nie będzie znało smaku domowego rosołu i chleba na zakwasie. Dziś jestem w USA ponownie po 10 latach. Wiele się od tego czasu zmieniło. Hillary Clinton postanowiła ukonstytuować termin kulinarnej dyplomacji. Michele Obama prowadzi projekt „Let’s move”! I nawet jeśli krytycznie na to patrzeć, jak na socjotechniczne zabiegi, jest w tym coś więcej. To świadomość, że w dziedzinie naszego podejścia do żywności ogólnie, a w szczególności do żywienia dzieci, coś musi się zmienić.
Znamienne słowa usłyszałem w Departamencie Stanu. Padły na oficjalnym bankiecie, na którym spotkało się ponad 300 przedstawicieli branży spożywczej. Jednym z mówców był Sam Kass. Dowodził, jak ważna jest rola kucharzy, i argumentował, skąd w amerykańskim społeczeństwie tak wielki szacunek dla ludzi, którzy profesjonalnie zajmują się kuchnią. Dziś nasze matki nie pamiętają już, jak gotować. Jedynymi, którzy w naszym społeczeństwie znają jeszcze prawdziwy smak jedzenia, są kucharze i nasze babcie. Parafrazuję, rzecz jasna, jego słowa. Dla mnie wydźwięk był dokładnie taki. Nie piszę tego bynajmniej jako studium amerykańskiej kultury kulinarnej, raczej jako odniesienie do tego, z czym dziś stykam się na co dzień w naszym kraju.
Okazuje się, że nasze jedenastolatki należą do najgrubszych w całej Unii. Przyrost otyłości i nadwagi osiągnął rekordową skalę w historii. Nastolatki z liceum w Warszawie, z którymi prowadziłem zajęcia, nie potrafiły rozpoznać rabarbaru ani szparagów, a nie były to dzieciaki z marginesu. Natomiast dzieciaki z przedszkola w trakcie warsztatów kulinarnych bez problemu jadły brukselkę, szpinak i kiełki.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Dziś jeszcze wielu z nas dorosłych wie, jak gotować. Pamięta rodzinne święta pachnące ciastem drożdżowym i mamine pierogi. Warto tę wiedzę przekazywać najmłodszym, dbać o to, by i one miały szansę na wspólne śniadanie i obiad, co dania. I choć może to brzmi jak kazanie, to od naszego pokolenia będzie zależało, czy nasze dzieci przejmą od nas kulinarną tożsamość. Znajomość smaków i aromatów, tradycji i historii. Zamiłowanie do prawdziwego, naturalnego jedzenia i aktywności fizycznej.
Dziś chciałem was zachęcić do wspólnej zabawy z dzieciakami w gotowanie. Bo to jeden z najlepszych sposobów na przekonanie ich do dobrego jedzenia, sposób na poznanie smaków i aromatów.
W najbliższych numerach „Gagi” podzielę się z wami pomysłami na warsztaty z dzieciakami. A gdyby naszła was ochota już dziś lub chcielibyście zrobić je sami w waszej szkole, wejdźcie na stronę: www.szkolanawidelcu.pl