Można o niej śmiało powiedzieć, że to bardzo zalatana kobieta. Najpierw zakochała się w szybowcach, potem jej pasją stało się baloniarstwo. Pilotka Aeroklubu Poznańskiego, od 2009 roku w polskiej kadrze narodowej. Z wykształcenia geograf. Przez 10 lat pracowała jako kartograf. Mama 10-letniego Wiktora i 19-letniej Jagody.
Skąd wzięła się taka pasja?
Miałam 16 lat, gdy zobaczyłam ogłoszenie o kursie pilotów szybowcowych. To było jak objawienie! Potrafiłam wstawać o 4 rano, by przed 6 być w aeroklubie, latać przez kilka godzin i wrócić do domu po nocy. Nic innego się dla mnie wtedy nie liczyło! A potem zaczęłam jeździć na zawody balonowe jako obserwatorka. Dawniej każdy uczestnik zawodów miał w koszu obserwatora, od kiedy weszły GPS-y, przestali być potrzebni. Pomyślałam więc, że sama zostanę pilotką.
Czy latałaś balonem, będąc w ciąży?
Wyszło dość nieoczekiwanie, bo chciałam zajść w ciążę, poświęcić się dziecku, więc odwlekałam zrobienie kursu. Aż nagle sobie uświadomiłam, że może to drugie dziecko się nie pojawi, a ja bardzo chciałam samodzielnie latać. W końcu pomyślałam: mam 30 lat, robię kurs. I gdy zaczęłam się szkolić, okazało się, że Wiktor jest w drodze! Gdy był mały, bardzo bał się palników. Mówił, że to „smoki”. Naprawdę są bardzo głośne i zieją ogniem! Kiedy tylko widział, że je odpalam, biegł do samochodu, zapinał się w foteliku i patrzył, jak mama poskramia potwora! Miał jakieś pięć lat, gdy pokonał ten strach i wsiadł ze mną do kosza. Od tej pory bardzo mu się to podoba. Za to Jagódka nigdy się w latanie nie wciągnęła.
Dlaczego akurat balony?
Bo są nie do końca przewidywalne. Wymagają szybkich i spontanicznych reakcji. A przede wszystkim każdy lot jest inny. Niepowtarzalny. Po każdym locie – zwłaszcza trudnym – czuję się jak zdobywca! Bo czy może być coś bardziej emocjonującego niż pojedynek z przyrodą? W tym wypadku z wiatrem. To daje niesamowitą energię do działania i choć latam już kilka lat, to wciąż każdy lot wydaje mi się najpiękniejszy. Może z wyjątkiem tego podczas ostatnich mistrzostw świata kobiet, gdy wylądowałyśmy na świeżo nawiezionym polu… Musiałam potem długo wietrzyć balon i porządnie wyprać kombinezon. Ale takie przygody na szczęście nie są częste. W baloniarstwie niezwykłe jest też to, że pilotów nie jest wielu. Doskonale się znamy, więc każdy wyjazd na zawody to również wspaniała atmosfera, kontakty z ludźmi.
To bardzo ważne, bo jakby tak dobrze policzyć, to na godzinę lotu przypada osiem godzin innych prac. Dojazd na miejsce startu, przygotowanie sprzętu, papierologia i… czekanie, bo pogoda w Polsce lubi płatać figle.
Co jest w lataniu najtrudniejsze?
To, co jednocześnie jest najpiękniejsze, czyli totalna zależność od pogody. Trzeba na bieżąco przewidywać siłę i kierunek wiatru na różnych wysokościach oraz jego zmiany w trakcie lotu (i tu odrobinę przydaje się moje meteorologiczne wykształcenie). Najważniejsze to umieć podejmować szybkie decyzje, bo balonem nie da się wcale sterować. Nie można skręcić, przyspieszyć ani zatrzymać go w miejscu. Przydaje się kondycja, ponieważ lata się z dłońmi w górze, by obsługiwać palniki. Trzeba też mieć trochę siły, bo powłoka, kosz i butle swoje ważą. Ale gdy znajduję się w powietrzu, to jestem po prostu szczęśliwa.
———————————-
Więcej o Beacie Chomie: www.beatachoma.pl