Z mojego doświadczenia wynika, że dzieci dość długo „uczą się dla nauczyciela”, a nie dla samych siebie. To bardzo podnosi poprzeczkę dzisiejszej szkole. Rodzice czasami działają trochę na ślepo. Wysyłają dziecko na dodatkowe zajęcia, ale nie mają planu, co z tego ma wynikać.
Dwaj ojcowie, którzy sprawiają, że życie staje się lepsze, mówią o swoich doświadczeniach ze szkołą, która wcale nie uczy, jak się uczyć, tylko jak zapominać. Nie uczy myślenia, ale mechanicznego odtwarzania. Architekt i trener technik pamięciowych Jędrzej Cytawa i coach Paweł Sopkowski wnikliwie analizują to, czego wielu nie dostrzega.
GAGA: Jak rozpoznać, że dziecko ma talent?
Jędrzej Cytawa: Dziecko najczęściej ma talenty poukrywane. Jeśli nie zetknie się z pewnymi aktywnościami, to nie będzie mieć szansy, żeby je odkryć. Dlatego rolą rodziców jest to, żeby dzieciom umożliwić odkrywanie talentów. Rodzice czasami działają trochę na ślepo. Wysyłają dziecko na dodatkowe zajęcia, ale nie mają planu, co z tego ma wynikać. W moim domu panowała zasada, że musiałem czymś się zajmować po szkole.
Nie czułeś się zmuszany?
J.C.: Miałem wybór, co chcę robić, ale musiałem być aktywny. Przez 12 lat grałem na fortepianie. Przez całe liceum ćwiczyłem akrobatykę sportową. Dziś, patrząc na siebie, uważam, że te zajęcia sprawiły, że jestem wytrwały.
Paweł Sopkowski: Zgodzę się, że ekspozycja na doświadczenia jest ważna, ale jest też ważne, aby dziecko było gotowe do danej aktywności. Dla jednego szkoła muzyczna w wieku siedmiu lat będzie zbyt wczesnym startem, a w wieku lat dziewięciu będzie strzałem w dziesiątkę. Dobrze również zadać sobie pytanie, co to jest talent.
Czy to jest to, co robię z wyjątkową łatwością, czy lepiej niż pozostali, a może wyjątkowe obdarowanie? Rodzic, który chce zidentyfikować talenty u dziecka, powinien sam mieć świadomość, że je posiada. Widzenie w dziecku wyjątkowości wynika z widzenia jej w sobie.
Co się dzieje, gdy dostrzeżemy tę wyjątkowość? Jak rozbudzić ciekawość w dziecku, by rozwijało talent?
P.S.: Ja często „drążę” tematy. Syn przychodzi i mówi, że uczyli się o ZSRR. To ja zaczynam go pytać, co to jest związek, co to jest socjalistycznych, co to jest republik, co to jest radzieckich? Fascynujące. Aby podsycać tę ciekawość, trzeba też rozumieć, jak dziecko się uczy. Kiedyś syn miał mieć sprawdzian. Mówię do niego: „Idź na górę, przygotuj się do sprawdzianu”. No, ale zaraz, co to znaczy „przygotuj się”? Jak on ma to zrobić? Przecież on nie wie, kiedy mu idzie łatwiej, kiedy uczy się swobodnie. Nie ma wiedzy dotyczącej swojego „stylu uczenia się”: czy woli słuchać, widzieć, czy się poruszać, kiedy się uczy.
J.C.: Wiedza o tym, czy jest się kinestetykiem, wzrokowcem, czy słuchowcem, to za mało. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że system zapamiętywania jest ponad tym. Owszem, ja wiem, że dla mnie ważny jest kanał wzrokowy, ale nie zaniedbuję reszty. Staram się docierać do innych kanałów. Coś widzę, to sprawdzam, co jeszcze słyszę.
A dzieci sadza się w ławkach i mają siedzieć spokojnie.
P.S.: To jest jakiś chyba relikt „pruskiej szkoły”. Przecież na dzisiejszych szkoleniach nikt nie siedzi w ławkach. A gdybyśmy w nich siedli, to pewnie z marnym skutkiem dla naszej nauki…
J.C.: Spójrzmy na to jeszcze inaczej. Dziecko, które widzi po raz pierwszy w życiu brzoskwinię, powie: „Mamo, popatrz, włochate jabłko”. Dziecko tak postrzega świat. Podobnie słowo „koń”: „Mamo, jaki gigantyczny pies”… Potem trafia do szkoły i każą mu się uczyć słówka „horse”. Powtórz 20 razy! Dzieci powtarzają te słowa. Obowiązuje: zakuć, zdać, zapomnieć. Uczniowie, którzy nie pamiętają, nie podnoszą ręki. Nauczyciel oczywiście nagradza tych, którzy mieli czas powtarzać, zapamiętali najszybciej. Reszta zostaje sama ze sobą. Nauczyciel jest zadowolony i utwierdza się w poczuciu, że potrafi uczyć, bo przecież kilka osób podnosi ręce.
Coś z tą szkołą jest nie tak.
P.S.: Nie mogę zupełnie zrozumieć, dlaczego tak trudne jest na przykład motywowanie dzieci do nauki języka angielskiego – przecież to takie ciekawe i jest tak wiele pomocy – filmy, teledyski z podpisami, strony w rodzaju Ted.com… Z mojego doświadczenia wynika, że dzieci dość długo „uczą się dla nauczyciela”, a nie dla samych siebie. To bardzo podnosi poprzeczkę dzisiejszej szkole. Uczniowie bardzo szybko oceniają autentyczność zainteresowania przedmiotem oraz uczeniem innych. Dlatego nauczyciel/dorosły błyskawicznie potrafi zostać zaszufladkowany jako nudziarz czy wręcz idiota. Z drugiej strony, dzieci pięknie wynagradzają tych, którzy tę poprzeczkę pokonają.
J.C.: Myślę, iż wszyscy pamiętamy, że kiedy chodziliśmy do szkoły, to nie każdy nauczyciel potrafił nawiązać z nami kontakt. Jak było źle z relacją, to oceny potrafiły być słabe. Kiedy ta relacja była ciekawa, inspirująca, to odzwierciedlała się w ocenach.
P.S.: W tym układzie ważna jest też rola rodzica. Po mojej, ojcowskiej stronie jest kwestia współodpowiedzialności za środowisko, do jakiego trafia dziecko. Często, kiedy rozmawiam z potencjalnym wychowawcą lub trenerem, zastanawiam się w duchu, czy to jest człowiek, którego chciałbym zaprosić do domu i zjeść z nim obiad. Dzieci myślą bardzo podobnie.
Dla niektórych mężczyzn bycie blisko dzieci nie jest łatwe.
J.C.: Miliony lat ewolucji, która nas tak ukształtowała, trudno nagle zanegować i zacząć funkcjonować inaczej. Mężczyzny najzwyczajniej nie było, bo polował, a kobieta opiekowała się dziećmi. Wydaje się nam, że dziś może być inaczej, ale to są potężne procesy, które wpływają na nasze myślenie, działanie i uczucia. Oczywiście to nie znaczy, że nie może być inaczej, wszystko jest do zrobienia.
P.S.: Mężczyźni i kobiety rozwijają się inaczej. To dziewczynka dostaje miesiączkę, kobieta zachodzi w ciążę, rodzi dziecko, karmi je i się nim opiekuje. W jej życiu są naturalne procesy inicjacyjne związane z kobiecością. A mężczyzna tego nie ma, dlatego jemu jest trudniej odkryć i ukształtować swoją męskość. Ewolucja jego męskości zachodzi skokowo, dlatego w większości kultur istnieją procesy inicjacyjne dla mężczyzn na różnych etapach wzrostu. Świetnie opisał to Robert Bly w książce „Żelazny Jan”. W konsekwencji tylko 17 proc. mężczyzn z tzw. rozbitych rodzin aktywnie zabiega o kontakty z dzieckiem. Taki facet traci coś bardzo ważnego dla siebie samego – m.in. szansę na zbudowanie ważnej cząstki swojej męskości. Nie mówiąc o krzywdzie, jaką wyrządza swojemu dziecku, niestety.
Jaka jest wasza droga do ojcostwa?
P.S.: Tożsamość bycia ojcem włączyła mi się automatycznie, w momencie gdy dowiedziałem się o ciąży. To było jak przełożenie zwrotnicy kolejowej. Później były różne etapy. Zaczęło się od Tatusia: troskliwości, opiekuńczości, chronienia przed zagrożeniami. Dziś obaj moi synowie są nastolatkami, przyszedł więc czas na Ojca: mój autorytet i partnerstwo z wyboru. To zupełnie inny etap. Ale wciąż zdarza im się powiedzieć do mnie „tatuniu”.
J.C.: Moja córka ma dziś niecałe pół roku. Droga, żeby pojawiła się na świecie, była dla nas z żoną bardzo świadoma. Przygotowywaliśmy się do tego. To zadziałało na zasadzie: najpierw myśli, potem słowa, dalej działanie, pojawiło się dziecko i piękny początek ojcowania.
W takim razie dojrzewanie do ojcostwa to proces czy nagłe uświadomienie, gdy pojawia się dziecko?
J.C.: Momentów w życiu, kiedy chce się mieć dziecko, jest na pewno kilka. Przygotowujemy się do tego wewnętrznie, w związku. Oczywiście nasza sytuacja była inna, bo nagle padło stwierdzenie: „Słuchaj, kochanie, będziemy mieli dziecko”. Wtedy trzeba działać inaczej i przygotowywać się niejako w biegu.
P.S.: Uważam, że samo życie nas przygotowuje, ale potem i tak wszystko jest niewiadomą. Ja miałem 28 lat, kiedy urodził się mój starszy syn Tomasz. Wcześniej, na studiach, byłem bardzo zaangażowany w różne formy działania: targi, konferencje itp. To mnie nauczyło odpowiedzialności, którą później wniosłem w ojcostwo.
Czy warsztaty przygotowujące mężczyzn do bycia ojcami powinny być tylko teoretyczne?
P.S.: Ojcostwo to szerszy koncept. Ojcem nie trzeba być wyłącznie dla dzieci. Można być ojcem swojej firmy, wspólnoty mieszkaniowej. Zajmując pozycję, biorąc odpowiedzialność i wkładając w to uczucia. W tak rozumianym ojcostwie podstawą jest troska.
J.C.: W moim rozumieniu to bardziej bycie szefem ma w sobie coś z bycia ojcem niż odwrotnie. Dobry szef łatwiej się sprawdzi jako ojciec niż dobry ojciec jako szef. Trzeba też pamiętać, że nie każdy ma szansę być kierownikiem i doświadczać roli brania odpowiedzialności za innych. Wiele osób nie ma takiej okazji i musi odkrywać siebie inaczej.
P.S.: Najważniejszy warsztat odbiera się od swojego ojca, choć (często nie bez powodu) uciekamy przed tym. W moim życiu stopniowo dojrzewam do praktycznego przyjęcia ojcostwa mojego taty. Ważna jest też rola mentorów. Na mojej drodze miałem szczęście mieć wspaniałych przewodników (Kazimierz Wołczaski, Jerzy Składzień, Claus Moeller, Stan Wojnicki i wielu, wielu innych). Mężczyzn, którzy byli dla mnie wzorem, obdarzali mnie zaufaniem, doceniali, ale również korygowali szorstkimi słowami. Jestem im bardzo wdzięczny.
J.C.: Myślę, że z tego wynika popularność seriali typu „Rodzinka.pl” czy „Bill Cosby Show”. Mamy tam szansę zobaczyć, jak wyglądają relacje ojca i dzieci – ojca, który jest głową rodziny i autorytetem. Coś, o co w realnym życiu coraz trudniej.
——————————
Jędrzej Cytawa (ur. 1981) – architekt, przedsiębiorca. Czterokrotnie pobił rekord Guinnessa w zapamiętywaniu cyfr binarnych. Uczy technik zapamiętywania i efektywnego uczenia się. Ojciec Mili (4 miesiące).
Paweł Sopkowski (ur. 1971) – m.in. twórca i lider jednej z najważniejszych szkół coachingu w Polsce. Samotnie wychowuje dwóch synów: Tomka (15 lat) i Kubę (13 lat).