Jest trochę doradcą, a trochę przyjaciółką. Pomaga, wspiera, opiekuje się. Może niedługo wszystkie będziemy rodzić z doulą? O swojej pracy opowiada Marta Plucińska.
LG: Jestem w ciąży. Powinnam rodzić z doulą [czyt.: dula]?
MP: To zależy. Jeśli boisz się porodu, masz mnóstwo wątpliwości, czujesz, że potrzebujesz wsparcia, to tak. Również wtedy, gdy chcesz, żeby ktoś doświadczony towarzyszył ci podczas rodzenia dziecka lub zaraz po.
LG: Jak mi pomożesz?
MP: Tak jak będziesz chciała. Rolą douli jest towarzyszenie matce. Jedne kobiety chcą, żeby pomasować im plecy, stopy, inne, żeby ktoś po prostu przy nich był.
LG: Partner nie wystarczy?
MP: Nie każdy mężczyzna chce być przy porodzie. Zresztą czasem doula tak naprawdę właśnie wspiera męża. Kobiety wynajmują doule z wielu powodów.
LG: W Polsce to chyba wciąż mało popularne.
MP: To się powoli zmienia. Oczywiście, nie jest to jeszcze tak naturalne jak w Stanach, gdzie zresztą narodziło się doulowanie, czyli w dosłownym tłumaczeniu: służenie matce. W Stanach Zjednoczonych pierwsza organizacja douli, Donna, powstała w 1991 roku, ale już w latach 60. przeprowadzono badania, z których wynikało, że bliskość innych kobiet pomaga rodzącej. Gdy my, kobiety, jesteśmy w grupie, czujemy się bezpieczniej, a co tym idzie, nasz organizm wytwarza więcej oksytocyny – hormonu, która pomaga przy porodzie. Przecież kiedyś przy każdej akcji porodowej było wokół rodzącej mnóstwo innych kobiet: akuszerka, matka, siostra, służąca.
LG: Jak ty wspominasz swój pierwszy poród?
MP: Pierwszy? Nie najlepiej. Pierwszego syna, Pawła, urodziłam w 2005 roku. Moje przygotowanie do macierzyństwa sprowadziło się do tego, że przeczytałam kilka książek, przejrzałam pisma dla mam. Wynajęłam położną, którą widziałam dwa razy: przy podpisywaniu umowy i gdy miałam robione KTG pod koniec ciąży. Gdy kilka dni później, o 6 rano odeszły mi wody, zadzwoniłam do niej i umówiłyśmy się w szpitalu. O 11 przyjęli mnie na izbie przyjęć. Tam dostałam skurczy. Wszystko szło książkowo, skakałam na piłce, kąpałam się. W pewnym momencie mój mąż powiedział, że wyjdzie na chwilę, bo mu strasznie gorąco. I to był chyba początek komplikacji.