Pani książki to poetyckie słowo, opowieść, metafora, przesłanie uzupełnione obrazem. może obie te formy są równorzędne? Jak je Pani traktuje?
Tak jak wcześniej powiedziałam, obraz i tekst są nierozerwalne i nie można ich rozpatrywać oddzielnie. Teksty są bardzo krótkie, proste, ale dopełnienie ich obrazem daje im tysiące rozbudowanych zdań. Każdemu odbiorcy inne. W naszej kulturze, w przeciwieństwie do kultury dalekowschodniej, kładziemy zbyt wielki nacisk na indywiduum, na wyodrębnione byty, na rzeczowniki niepołączone z niczym i z nikim w czasie i przestrzeni. Tymczasem wszystko w świecie pozostaje w związku. Gdybyśmy nasze dzieci bardziej uczyli współdziałania, a nie współzawodnictwa, świat mógłby podążać we właściwym kierunku. Tekst z obrazem też współpracuje, tworzy często niby niemożliwą hybrydę. Czasem dostaję nagrodę za sam tekst, a jury może nie uświadamia sobie, że mimowolnie „dopisało” sobie dużo wspanialszy tekst, patrząc na obrazy.
Co pojawia się najpierw? Rysunek czy tekst?
Najpierw jest zawsze pomysł, który przychodzi w mało oczekiwanym momencie. Często powtarzam, że u mnie 80 procent książki powstaje w głowie, a przetworzenie tego w formę widzialną jest już końcowym etapem pracy. Nie tworzę zmysłowych, malarskich scen, nie umiem za dobrze rysować, nie mam dojrzałego warsztatu. Raczej konstruuję książkę, reżyseruję ją, dopracowuję narrację w każdym słowie i centymetrze obrazu. Nie ma w niej przypadkowych rzeczy. Niektórym brak w moich książkach plastycznej materii, ale ja staram się, by popisy warsztatowe nie zastępowały istoty przesłania. Zaobserwowałam, że ostatnio moje książki stają się coraz prostsze, dużo w nich powietrza, pustki, sama nuda. Bo ja lubię nudę rozumianą jako brak nadmiaru – limitowane doznania owocują twórczością.
Jakie są korzenie Pani twórczości?
Nie umiem powiedzieć o tych korzeniach nic mądrego. Dużo czytałam jako dziecko, pewnie wiele się wtedy o świecie uczyłam. Spędzałam długie godziny nad pustymi mapami różnych odległych krain, ale raczej nie marząc, że tam pojadę. Wyobrażałam sobie, jak one wyglądają, jak żyją tamtejsi ludzie. Czytałam dużo poezji. Nie zawsze rozumiałam, co poeta chciał powiedzieć, ale uczyłam się, że świat jest nieoczywisty i można tę samą prawdę widzieć na różne sposoby.
Myślę, że wszyscy starają się wychowywać dzieci na dobrych ludzi – takie są zwykle deklaracje.
I problem w tym, jak interpretować hasło „dobry człowiek”. Czy dobry jest ten, kto jest posłuszny, grzeczny? Czy dobry jest ten, kto pomaga innym? Ale jak pomaga? Narzucając mu swój sposób widzenia czy wsłuchując się w jego skomplikowany świat powiązań rodzinnych, osobowościowych, historycznych, kulturowych? Ja nie umiem nikogo wychowywać, co już wcześniej powiedziałam. Nie czuję się wychowawcą czwórki moich dorosłych już dzieci. Małe dzieci różnią się od dorosłych brakiem doświadczeń. Możemy im mówić, by nie szły w te maliny, ale one tam często muszą wejść, bo cudze rady są bezużyteczne. Chciałabym dzieciom i dorosłym pokazać, że mają w sobie mądrość, potencjał, kreatywność. Niedawne warsztaty w Wilnie na temat książki „Cztery zwykłe miski” przeciągnęły się do pięciu godzin. Mnie już tam dawno nie było, a ludzie nie chcieli wyjść, dalej robili swoje obrazy z dwoma przeciętymi na pół kółkami z pakowego papieru. Byli sam na sam z sobą i swoją twórczością. Książka stanowiła tylko pretekst. Wzrusza mnie, gdy mogę te preteksty dawać.
My tu na poważnie, a wyobraźnia to przecież przede wszystkim zabawa. O czym marzyła Pani, będąc dzieckiem?
Pamiętam, jak leżąc w łóżku, marzyłam o tym, żeby nie było wojny, żeby moi bliscy nigdy nie umarli i o tym podobnych ważnych sprawach. Jasne, że też o tym, żeby mieć grube warkocze (miałam mysie ogonki), biały, haftowany kożuszek i kolorowe flamastry. I żeby już stać się dorosłą. Niektóre dzieci są właśnie poważne, refleksyjne, nie potrzebują typowego zabawiania, jest im dobrze ze swoimi myślami. A dorośli próbują je często na siłę udziecinniać, rozweselać. Sądzą, że dziecko nie może być zamyślone, bo wtedy jest z nim coś nie tak. Pamiętam, że zwykle byłam takimi próbami zażenowana.
Iwona Chmielewska – Ilustratorka, autorka nagradzanych na całym świecie książek dla dzieci. Najważniejsze z nagród to Złote Jabłko na Biennale Ilustracji w Bratysławie i ilustratorski Oscar – Bologna Ragazzi Award w kategorii non fiction. Ukończyła Wydział Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Tworzy głównie tzw. picture books, z których większość wydawana jest w Korei Południowej. W Polsce ukazały się do tej pory m.in. „Pamiętnik Blumki” i „O wędrowaniu przy zasypianiu”.