Rodzicu! Zanim twe dziecko wpadnie w świat rozpasanej konsumpcji i schematycznej edukacji, zastanów się, czy tego właśnie dla niego chcesz. Jeśli nie – zwróć uwagę na to, co dziś dajesz dziecku do zabawy. Oto krótka wycieczka w świat zabawek alternatywnych, bo kreatywni rodzice nie muszą ciągle kupować nowych zabawek.
Zacznijmy od spotkania z psychologiem, który jest też matką. Agnieszka Stein współpracuje z przedszkolami Montessori i szkołą, współprowadzi portal o rodzicielstwie bliskości Dzikie Dzieci i wychowuje siedmioipółletniego syna.
Czy to możliwe w dzisiejszych czasach – wychować dziecko poza komercyjnym nurtem zabawkowym, w otoczeniu drewnianych klocków i szmacianych lalek?
Agnieszka Stein: Jak dziecko jest małe, to się da. Wtedy właśnie uczymy je dokonywania wyborów, potem wchodzi w świat i nie da się uniknąć tego, że mu się spodoba zabawka, ubranie, jedzenie nie takie, jak nam by się podobało. Uważam jednak, że jak rodzic nie chce czegoś kupić i rozważy wszystkie za i przeciw, to ma prawo się nie zgodzić. Czasem słyszę, jak ludzie mówią np.: „Co ja mogę dać siostrzenicy, ona ma już wszystko”. Wtedy myślę – jakie nieszczęśliwe dziecko! Ma wszystko i niczym nie można go już ucieszyć, wszystko jest nudne, wszystko było, żadnych marzeń. Dlatego rozsądne jest limitowanie zabawek. Zdolność do niezależności od kupowania kształtuje się w bardzo młodym wieku. Bo później… Ktoś kiedyś powiedział, że ludzie dzielą się na twórców i na zbieraczy – jedni się zastanawiają, jak coś wymyślić, zmienić, a inni chcą tylko więcej i więcej gromadzić. Bałabym się skrajności, ale zdecydowanie – jeżeli dziecko ma wybór i obcuje nie tylko z plastikowymi zabawkami, to ma bardzo mocną świadomość, że jest jakaś alternatywa.
Zatem co zamiast gotowych, mainstreamowych zabawek?
Zacznijmy od tego, że potrzeba zabawy jest tak silna u dziecka, że ono samo pokazuje, co zamiast. Mnóstwo rzeczy, którymi się bawiliśmy, kiedy mój syn był mały, to były jego pomysły. Na przykład zbierał tekturowe rurki po papierze toaletowym i papierowych ręcznikach. Kiedy podrósł, szliśmy do sklepu i pokazywał mi paczkę drewnianych spinaczy do bielizny, mówiąc: „Mamo, ja się chcę tym bawić”. Albo kupowaliśmy drewniane szczypce do wyciągania ogórków z beczki. To też jest zaproszenie, aby wyjść poza schemat, zobaczyć zabawkę w rzeczach, które nie są zabawkami. W Stanach konkurs na najbardziej kultową zabawkę wszech czasów wygrał patyk. Super są utensylia kuchenne, produkty spożywcze: różnego rodzaju ziarenka, fasola, ryż, także tarta bułka, mąka. Hit rodzicielstwa bliskości to zabawa tworzywami przekształcalnymi – piaskiem, błotem, wodą…
Czyli tym, co może nam całe mieszkanie zabrudzić…
Nie da się ukryć, że jak się człowiek dobrze bawi, to musi narobić trochę bałaganu. Jak się krzesła poustawia w pociąg i przykryje stół kocem – dzieci same wiedzą, że tak się można bawić – to po prostu musi być bałagan, nie da się inaczej. W tej chwili coraz więcej dzieci ma problem, że boją się pobrudzić i mają nadwrażliwość dotykową. To bierze się także z tego, jak się bawią, a raczej jak się nie bawią. Żeby zmysł dotyku mógł się rozwijać, musi być pobudzany, a kiedy cała zabawa polega na naciskaniu guzika, to nie działa.
Zabawki gotowe są bardzo wyspecjalizowane, mają jeden sposób obsługi. I już w tej chwili psycholodzy mówią, że sześciolatki przychodzą nieprzygotowane do nauki pisania, nie umieją wycinać, lepić z plasteliny. A poza tym te znielubione przez współczesnych rodziców „brudne” zabawy dotykają bardzo szerokiej kwestii, jaką jest akceptacja dla naszej fizjologii, która przecież nie zawsze jest taka piękna i czysta. A tymczasem przyzwyczajamy dzieci, że można dotykać tylko tego, co jest czyste, wyparzone, superbezpieczne. To nie uczy życia. To życie za szybą.
Co takiego jest w zabawkach robionych samemu, czego nie mają kupne?
Nie ma w nich takiej rzeczy jak porażka czy niewłaściwe bawienie się. Nie można się źle bawić wodą, piaskiem albo ryżem. Inna fajna rzecz to możliwość ich zmieniania. Mój syn ciągle mówi: „Przerabiamy!”. Współczesny świat nie potrzebuje ludzi, którzy przez całe życie naciskają dwa guziki. Są potrzebni ludzie, którzy przerabiają, wymyślają coś z niczego, łamią schematy. Jak patrzą na kubek, to nie widzą kubka, tylko pojazd kosmiczny.
W wakacje byliśmy na wsi, dzieci zbudowały tam restaurację: nazbierały liści, błota, starych słoików. To była zabawa na cały dzień, bez wydania ani jednej złotówki! Widziałam dzieci, które z lalki Barbie potrafią zrobić bobasa i karmić go piersią, albo z lalki baby born zrobić panią nauczycielkę. Wszystko się da zrobić, jeżeli dziecko ma odrobinę wyobraźni, ale żeby ją miało, musi najpierw znaleźć w sobie tę gotowość. To się nie uda, jeśli od maleńkości będzie się stykać tylko z gotowymi obiektami.
Jak to robią rodzice?
Ania Gabryjelska-Basiuk – psychoterapeutka, od niedawna rozwija projekt www.strefarodziców.pl, mama Stasia – lat siedem i Adeli – lat pięć: Dużo zależy od tego, czym sami rodzice się bawią. Jeśli potrafią żyć w prostej przestrzeni, cieszyć się z małych rzeczy, to przekażą to dzieciom. Nam przede wszystkim zależy na tym, żeby to były zabawki otwarte, pobudzające wyobraźnię. Zwykły patyczek, kawałek sznurka – z tego można zrobić wiele rzeczy. Na wczesnym etapie rozwoju zabawki są dziecku w ogóle niepotrzebne, bo wszystko może być zabawką, byle było bezpieczne. Nie ma jeszcze wtedy znaczenia, czy to jest pięknie uszyte i kosztowało 70 złotych, czy też jest to chusteczka zawiązana w węzełek, z patyczkiem zaczepionym z drugiej strony – a takie zabawki robiliśmy dla dzieci, kiedy były malutkie.
Błoto, kamienie, które się myje w kałuży, mokra ziemia, piasek, liście – to wszystko są genialne zabawki i zajmują moje dzieci na długi czas. W domu – ciasto, kasza etc. Robienie jedzenia razem od najmłodszych lat. Kuchenne zabawy są rewelacyjne ze względu na dotyk, sprawność manualną – ćwiczą rączki, paluszki. Moja pięcioletnia córeczka już świetnie sobie radzi z krojeniem. Oczywiście jest to mały nożyk, kroi nim miękkie rzeczy – kluski, ziemniaki – ale ważne, że ma to przyzwolenie.
Nie jestem ortodoksyjna – że tylko drewniane, żadnych mechanizmów. Staś zafascynował się samochodami na pilota – kupiliśmy mu taki samochód i helikopter, ale ostatnio zauważyłam, że on znów składa z tatą modele z papieru. Jeśli widzę, że dziecko jest zdeterminowane, wraca do tematu jakiejś zabawki, to doceniam tę jego wolę i kupuję. Kiedy dotyczy to kontaktów społecznych, bo wszyscy mają, a on nie – też uważam, że można kupić. W świecie wszystko ma swoje miejsce i nie chodzi o to, żeby wychowywać dziecko w izolacji od rzeczywistości, tylko żeby zaszczepić mu świadomość wyboru. Jedyne, czemu mówię stanowcze nie, to reklama skierowana do dzieci. Bronimy się przed tym, żyjemy bez telewizji.
Według mnie nie należy dzieci zabawiać. To znaczy trzeba z nimi być, robić coś razem, ale nie wymyślać im zabaw, co najwyżej lekko zasugerować, jak w Bullerbyn: „Ja na twoim miejscu…”. Inwazyjne zajmowanie się dziećmi, te wszystkie „animacje” uważam za koszmar współczesności. Dziecko jeszcze się nie zapoznało z jednym bodźcem, a już funduje mu się następny i następny. To wyrabia konsumpcyjne podejście do rzeczywistości, poczucie, że ciągle trzeba więcej, mocniej. Widzi świat jako gotową skonstruowaną całość, a nie widzi siebie jako twórczego uczestnika tego świata. Myśli – dom musi wyglądać tak, a wieszak służy do wieszania ubrań. A przecież ktoś kiedyś wymyślił wieszak, wcześniej go nie było.
Maciek Kossowski – architekt, majsterkowicz, tata Michaliny, której sam zrobił m.in. kołyskę z drewnianej skrzynki: Dorośli łatwo wprowadzają kategorie, co jest zabawką, a co nie jest. I co jest zabawą, a co nie jest. A dla dzieci jedną z najfajniejszych zabaw jest naśladowanie tego, co robią dorośli – gotowanie, sprzątanie, bawienie się garnkami, przymierzanie ubrań. Michalina tak się bawi: zakłada nasze rzeczy, uwielbia bawić się nie tyle zabawkami, ile wszystkim, co jest w domu. W grę wchodzą garnki, talerze, przyrządy kuchenne, wieszaki.
Micha bardzo dużo rzeczy przynosi do domu z podwórka: kamienie, patyki, kasztany. Nie traktuje tego kolekcjonersko, nie ustawia na półeczce, tylko wplata to do zabawy, umieszcza w historiach, które tworzy dla lalek.
Mam swój warsztat i większe rzeczy robię tam, natomiast drobne rzeczy, które się robi w domu, np. makiety, Michalina widzi i bardzo ją ciekawią. Lubi w tym zawsze uczestniczyć, sięga do nożyczek, kleju. W przyszłości chciałbym, żeby mogła mi towarzyszyć w majsterkowaniu, robić coś swojego w warsztacie. Dla mnie to jest ogromna frajda, że można samemu coś stworzyć: od idei po produkt.
Pierwszy zrobiłem jej drewniany jeździk, który jest kopią mojego skutera – jawy. To też odpowiedź na to, że dziecko chce naśladować rodziców. Mając małą kopię mojego dużego motoru, Micha ma dodatkową satysfakcję. Podobnie jest z drewnianymi modelami samochodów, które też dla niej robię.
Inna rzecz to stół zabawka, który powstał przypadkowo. Kiedy zaczęła raczkować, niski stół przy kanapie, z kamiennym blatem, nie był dla niej niebezpieczny. Zamiast kamienia położyłem na stoliku sklejkę z zaokrąglonymi rogami, która jest nawiercona w okrągłe otwory różnej wielkości. Blat pomalowany na żółto wygląda jak ser i najpierw myślałem, że zrobię jej dużą wersję zabawki, którą kiedyś widziałem – drewniana kostka z otworami i przywiązana na sznurku szara myszka do przeplatania. Ale zanim zrobiłem myszkę, okazało się, że ona sama zaczyna się bawić swoimi sposobami. Przekłada przedmioty, wrzuca, a że dziurki są różnej wielkości, to jedne rzeczy się zatrzymują, inne spadają – eksperymentuje, uczy się.
Szyłem jej stroje na bal przebierańców, np. klocek Lego z filcu. To był „Bal zabawek” i większość dzieci przyszła ubrana w gotowe przebrania ze sklepu – kowboj, księżniczka. Najcenniejsze jednak były rzeczy, na które rodzic poświęcił trochę czasu i zrobił je samemu, np. chłopiec miał zrobiony z wielkiego kartonu samochód policyjny. Była dziura na głowę, na ręce i tak chodził w tym samochodzie. To było super! Wiem, że niektórych rodziców hamuje brak umiejętności, ale według mnie to nieistotne, czy przebranie wychodzi krzywe i niedopracowane, bo ważne jest poczucie dziecka, że zrobiliśmy coś specjalnie dla niego.
Agnieszka Nowak – plastyk, szyje szmaciane lalki waldorfskie, zajmuje się tworzeniem zabawek z materiałów naturalnych, które można zobaczyć na stronie www.lalinda.pl, mama Rafała – lat siedem: Pierwszą zabawką, którą zrobiłam dla syna, był filcowy wulkan. Rafał fascynował się wulkanami, a ponieważ w sklepie nie udało nam się żadnego znaleźć, zrobiliśmy wspólną wyprawę po runo oraz igły do filcowania i po kilku godzinach pracy zabawka była gotowa.
Filcowy domek dla skrzatów w kształcie muchomora długo był najpierw w naszej wyobraźni. Codziennie w drodze do przedszkola wymyślaliśmy z synem historie o dwóch skrzatach, które mieszkały na skraju lasu w domku muchomorku. Wreszcie tak bardzo zżyliśmy się z nimi, że postawiliśmy zobaczyć je w rzeczywistości. Najpierw powstał domek, potem skrzaty i na koniec mebelki z gałązek znalezionych na osiedlu, resztek wełny i pudełek od zapałek. Od tej pory nasze opowieści można było inscenizować.
Zabawki powstają na konkretne zapotrzebowanie. Kiedy w przedszkolu wspólnie z Rafałem obejrzeliśmy teatrzyk o wielkanocnym zajączku, postanowiliśmy zrobić taki sam u nas. Powstały więc filcowe zwierzątka. Kiedy od Świętego Mikołaja miał dostać kuchenkę (koniecznie z piekarnikiem!), postanowiłam zabawić się w pomocnika świętego i dorobiłam tort, ciasteczka, naleśniki, pizzę (wszystko to, co Rafał lubi najbardziej). W czasie świąt kucharz Rafał serwował nam te specjały z wielką radością i przejęciem. Ostatnie życzenie syna to żaba – ma być z długim językiem i pustym brzuchem, żeby mogła łapać muchy i je zjadać.
Mój syn ma też „normalne” zabawki: klocki Playmobil, Lego, kolejkę na pilota i samochody. Nie da się i nie chcę tego unikać. Rafał bez problemu łączy w zabawie zabawki kupne z „naszymi”. Ma także ileś „dziwnych” zabawek – np. prawdziwą budkę lęgową dla ptaków, którą dostał od mojej siostry.
Cieszy mnie, kiedy syn bierze ode mnie kawałki materiału czy wełny i próbuje coś z nich zrobić. Niedawno zrobił głowę lalki. W przedszkolu utkał własnoręcznie poduszkę do szpilek, z której aktualnie korzystam. Jednak rozumiem, że niektóre dziecięce eksperymenty mogą budzić w rodzicach mieszane odczucia. Na przykład Rafał kilka razy rozciągnął gigantyczną, obejmującą cały dom pajęczynę, pod którą (lub nad którą) trzeba było przechodzić. Nie ułatwia to codziennego życia. Zużył na to duży kłębek wełny. Innym razem postanowił utkać oparcie do drewnianego krzesła. Pracy nie skończył. Ja sama wychowywałam się w domu, w którym każdy coś robił – haftował, dziergał. Nadal pamiętam mamę szyjącą w nocy suknię balową dla mojej lalki. Jest w tym coś niezwykłego, kiedy rodzic robi coś specjalnie dla swojego dziecka. To ofiarowanie wspomnienia na całe życie. Dzieci naprawdę bardzo to doceniają i cieszą się z tych rzeczy, nawet jeśli ta zabawka nie jest doskonała czy świetnie uszyta!
Zabawki, które szyję, to także mój bunt przeciwko tandecie i konsumpcyjnemu stylowi życia. Nie chcę być zależna od trendów i sklepów. Chcę pokazać swojemu dziecku jakość, szlachetność naturalnych materiałów, przekazać umiejętność tworzenia dla siebie, niezależność.
Szycie, dzierganie to dziś wielka rzadkość w domach. Często pracuję na placach zabaw, podczas gdy mój syn się bawi. Wtedy podchodzą do mnie dzieci, pytają, co robię, chcą spróbować. Dosiadają się nawet kilkunastoletnie dziewczyny i proszą, żebym pokazała, jak wyfilcować zwierzątko, chcą szyć lalki. To dla nich to prawie magiczne – własnymi rękoma przekształcić zwykłe powszechnie dostępne materiały w jedyną w swoim rodzaju zabawkę. Dzieci mają potrzebę, żeby tworzyć, i bardzo brakuje im przykładu.
Magda Konstantynowicz, prowadzi z mężem kawiarnię, mama Jasia – lat pięć i Mani – dwa i pół roku: Mój syn chodzi do przedszkola waldorfskiego i widzę tego efekty. Na ostatnim ognisku z kolegami z grupy Jasia budowaliśmy konstrukcję z drewna. I to nie były małe gałązki, ale powalone drzewa, które pod wodzą niejakiego Staśka – lat sześć – układaliśmy w megawielką przestrzenną budowlę, która, o dziwo, stała. Dla mnie to dowód, że ograniczona ilość dosłownych zabawek wpływa na kreację i wyobraźnię. W przedszkolu dzieci mają do dyspozycji specjalnie skonstruowane i wyważone drewniane rusztowania, mogą same to przestawiać, stawiać jedno na drugie, dodawać drewniane krzesełka, stoły i z tego budują, co im przyjdzie do głowy – domki, statki, piramidy. Na spotkaniu z rodzicami widziałam niesamowite zdjęcia z konstrukcjami piętrowymi, zaawansowanymi i symetrycznymi.
To jest oczywiście życie w podwójnej rzeczywistości. Bo trudno jest dzieciaki odizolować od tego, co dookoła w świecie. Najbardziej ekscytujące bywa dla nich to, czego mają mniej, np. plastikowe potworasy. Aczkolwiek widzę, że Jasiek nie ma problemu, żeby być w tych dwóch rzeczywistościach. Idąc do lasu z kumplami, widzi tam skarby i możliwość budowania praktycznie ze wszystkiego. Po powrocie z lasu nic mu nie przeszkadza, żeby pójść do kolegów i całe popołudnie bawić się jakimiś gormitami.
Domowych patentów na zabawki mamy wiele. Konrad, mój mąż, robi z Jasiem samoloty z papieru, latawce. Sami też zrobiliśmy łuk. Mamy też bardzo dużą kolekcję kamieni, które spełniają u nas różne funkcje. Drewniane miecze! Nawet znajomy stolarz się zaangażował w wyrób takiego miecza dla naszego syna – żeby był piękny i taki męski.
Drewniana skrzynka na warzywa służy nam ostatnio za doskonały domek dla lalek i ona się też co chwila zmienia – dziś np. była skrzynią na kasztany. Rewelacja!
Bardzo cenię zabawki ludowe – są świetne i dla dziewczyn, i dla chłopaków. Nie widzę w nich fabryki, tylko rękę człowieka, odpowiada mi to, że są z naturalnych materiałów. Zawsze staram się przywieźć z podróży coś etnicznego. Lubimy instrumenty: drewniane flety, bębenki, grzechotki
Ważna jest też estetyka, bo zabawki i książki, które się promuje w opcjach mainstreamowych to straszny kicz, czasem wręcz zniewaga dla naszych dzieci. Dla ich zmysłu dotyku wzroku, poczucia estetyki, czasami słuchu – te wszystkie grające koszmary.
Cały czas trwa w nas wewnętrzna walka, ile komercji wpuścić do domu, na ile się ugiąć, czy nasz syn będzie poważany w towarzystwie, nie mając takiej czy innej zabawki. Ale być może on by sobie bez tego świetnie dał radę, a to są nasze tęsknoty z dzieciństwa, kiedy brakowało nam zabawek z Peweksu, resoraków, matchboxa i lalek Barbie?