Rafał Opaliński jako Leonardo pisze z dziećmi bajki i prowadzi fundację. Piotr Zworski jest dziennikarzem. Obu ojców połączyło wspólne doświadczenie choroby dzieci, a ich przyjaźń nabrała mocy na szpitalnym korytarzu. Dziś wiedzą jedno – Nie uciekniesz od problemów.
GAGA: Człowiek mediów i specjalista od dziecięcych talentów – co Was łączy?
Rafał Opaliński: Mam dwójkę dzieci: 13-letnią córkę Magdę i 7-letniego syna Wojtusia. W tym roku przekroczę magiczną czterdziestkę.
Piotr Zworski: Mam 39 lat i jestem ojcem trójki dzieci: 5-letniego Tomka, 7-letniej Zuzi i 14-letniego Filipa.
Macie za sobą trudne doświadczenia rodzicielskie. Poznaliście się w Centrum Zdrowia Dziecka?
P.Z.: Znamy się z Rafałem co najmniej od trzynastu lat. Gdy pracowałem w radiu, chwytałem się różnych prac dodatkowych. Rafał prowadził wtedy agencję i często zapraszał mnie do prowadzenia imprez. Kiedyś zatrudnił mnie nawet jako Świętego Mikołaja (śmiech).
R.O.: Po latach spotkaliśmy się w Centrum Zdrowia Dziecka. Piotr trafił tam z Zuzią, ja z Wojtkiem, gdy miał zaledwie dwa latka. Syn nagle zaczął krwawić z odbytu. Prosiłem Piotra o sugestię, do jakiego lekarza się udać. Specjalista, który pomógł Piotrowi, stwierdził wypadanie odbytu, co w naszym przypadku okazało się błędną diagnozą. Ale nie miałem pretensji, bo w końcu syn wyzdrowiał i okazało się, że przyczyną krwawienia był polip, który rósł razem z dzieckiem. Po roku problemów, codziennego krwawienia, jedna właściwa diagnoza młodego lekarza oraz prosty zabieg i opuściliśmy szpital. Widziałem jednak, ile rodziców i dzieci tam zostaje. Zrobiłem wtedy pierwszy charytatywny projekt w szpitalu – warsztaty muzykoterapii, a potem następny – kalendarz z audiobookiem. W końcu założyłem fundację Dzieci-Dzieciom. Mogę powiedzieć, że powstała z wdzięczności – nam się ułożyło, więc chciałem innym dać coś dobrego od siebie.
Piotrze, wziąłeś udział w nagraniu tego audio-booka. Niepełnosprawne dziecko w rodzinie powoduje, że masz potrzebę wspierania takich projektów?
P.Z.: Wspieranie fundacji to kwestia naszej męskiej przyjaźni. Ale oczywiście moje osobiste doświadczenie wyrabia wrażliwość. Wiem, jakie są potrzeby niepełnosprawnych dzieci i ich rodziców. Pewne rzeczy trzeba przeżyć, żeby móc rozmawiać o nich z drugą osobą. Jesteś wtedy bardziej wiarygodny, wiesz, co powiedzieć. Przerabiam to na własnej skórze – ludzie mają kłopot, jak zareagować na twoje niepełnosprawne dziecko. Nie wiedzą, jak się zachować, co powiedzieć, albo kwitują, że mamy przerąbane. A to wcale nie tak. Trzeba spojrzeć na niepełnosprawność dziecka z innej perspektywy. Ludzie, którzy zmagają się z takim problemem, wolą usłyszeć, że świetnie sobie radzą. Nawet jeżeli mają poczucie, że tak nie jest. Wiem po sobie. Często dopada mnie przeświadczenie, że nie daję rady, że to mnie przerasta… I wtedy niepotrzebny jest komunikat, że masz przerąbane, ale że stawiasz czoła wielkim rzeczom.
Jak wygląda Wasze życie rodzinne?
P.Z.: Żona musiała zrezygnować z pracy zawodowej, żeby opiekować się córką. Zuzia jest wcześniakiem z 25. tygodnia ciąży. Przeszła przez wszystkie możliwe komplikacje, które sprawiły, że dzisiaj jest dzieckiem leżącym, które wymaga intensywnej rehabilitacji i stałej opieki. I tu zaczyna się wyzwanie dla mnie jako ojca. Kontakt z córką jest bardzo ograniczony. Wyobraź sobie – masz świadomość, że masz córkę, marzysz, żeby usiadła ci na kolanach, przytuliła się, podzieliła swoimi troskami, żeby nawiązywała się ta specyficzna relacja ojca z córką… Bardzo tego pragnę, ale wiem, że nigdy tego nie doświadczę. I to jest dla mnie trudne.
A jeśli chodzi o życie rodzinne – ta sytuacja nas bardzo ogranicza. Oprócz Zuzi mamy jeszcze dwóch chłopaków, którzy chcą, aby z nimi wyjść, pokazać im świat. I tu zaczyna się kłopot. W jeden weekend ja zostaję z Zuzią w domu, a żona z chłopakami gdzieś wyjdzie, a w drugi ja ich gdzieś zabieram. Przez to żyjemy trochę jak małżeństwo po rozwodzie. To jest trudne – poczucie, że niby jesteśmy rodziną, i to wielodzietną, a funkcjonujemy jakbyśmy tą rodziną nie byli. Jeżeli rodzina nie spędza czasu razem, nie wyjeżdża wspólnie na wakacje, weekendy, to łatwo jest o poluzowanie więzi. Na szczęście możemy od czasu do czasu kogoś poprosić o pomoc, żebyśmy mogli pobyć wreszcie wszyscy razem.
Lubisz te ojcowskie weekendy?
P.Z.: Staram się je maksymalnie wykorzystać. Z moim starszym synem (młodszy bez mamy nigdzie dalej się nie ruszy) od czasu do czasu robimy sobie różne wyprawy. Wtedy jest czas, żeby pogadać, pobyć ze sobą, albo… wspólnie pomilczeć. Uwielbiamy długie samochodowe trasy. Wtedy często wspólnie słuchamy audiobooków. To chyba trochę inne spędzanie czasu niż matki i córki, które cały czas gadają. Ojciec z synem lubią czasem wspólnie pomilczeć. Mój syn powiedział kiedyś: „Tata, jak ja uwielbiam jechać z tobą samochodem i słuchać dobrego audiobooka”. Kiedy słyszę takie słowa, serce rośnie. I ja także lubię mu powiedzieć: „Synu, jesteś super, cieszę się, że cię mam. Kocham cię”.
R.O.: Kiedyś starałem się poświęcać czas na trzydniowe wypady z córką. Przez ostatnie lata takiego czasu nie miałem. A ostatnio po prostu ją zapytałem, gdzie chciałaby ze mną pojechać. Odpowiedziała, że jej marzeniem jest wyjazd na koncert do Krakowa. Przyznam, że organizowaliśmy wiele imprez, ale na otwartym występie na arenie nigdy nie byłem. Niedługo będę mógł powiedzieć, jak to jest być z nastolatką na koncercie. Jestem wdzięczny za możliwość takiego doświadczenia, bo myślę, że my, ojcowie, nie pokazujemy wdzięczności naszym dzieciom. A to jedna z najmocniejszych emocji, jakie powinniśmy im pokazywać. Za często mamy wobec dzieci postawę roszczeniową.
P.Z.: Nie ma takiego komunikatu na co dzień: fajnie, że jesteś. Są przypominania: musisz odrobić lekcje, musisz to i tamto.
R.O.: Jak wielu rodziców długo staraliśmy się o drugie dziecko. Mieliśmy wiele problemów, zanim pojawił się Wojtek. Przed nim były trzy martwe ciąże. Ponieważ doświadczyliśmy tej trudnej drogi, to często mówiłem do synka: „Cieszę się, że do nas wreszcie przyszedłeś”. Po tej naszej rozmowie będę tego zwrotu jeszcze bardziej świadomie używał. Uważam też, że gdyby każdy mężczyzna był przy porodzie chociaż jednego dziecka, nie byłoby wojen na świecie. Łatwo jest wymagać, ale co innego doświadczyć tego cudu. Dziecko jest cudem, choć dorosły często o tym zapomina. A jeśli damy mu szansę, żeby rozwinęło swój talent, swoje najmocniejsze cechy, wówczas da sobie radę
z wadami. Stąd moja misja, jeśli chodzi o promowanie młodych talentów.
P.Z.: Masz czas na odkrywanie talentów swoich dzieci? Zawsze chciałem cię o to zapytać…
R.O.: (Śmiech) To jest bardzo dobre pytanie. Kiedy zacząłem się tym zajmować moja świadomość w tej materii wzrosła. Intensywna praca w fundacji przez ostatnie dwa lata zaowocowała tym, że mój syn zaczął trenować breakdance. I bardzo dobrze mu idzie. Chłopiec z Mazur, którego odkryliśmy, został ostatnio mistrzem świata w tej dyscyplinie i syn był tak nim zainspirowany, że zaczął trenować.
A Twoja córka?
R.O.: Z córcią nie jest tak prosto. Ma duszę artystyczną jak moja żona, która pięknie maluje. Rozwija talent plastyczny. A ja mam świadomość, że ruch jest ważny w dzisiejszych czasach, więc staram się ją nakierować na jakiś jazz taneczny, pokazuję, że mogłaby się też w tym kierunku rozwijać. Zanim Wojtuś pojawił się na świecie, woziliśmy ją na balet. Do czasu gdy zabrakło materacyka na zajęciach, co ją zdenerwowało i od tamtej pory nie chciała już chodzić. Rok temu, kiedy Wojtek zaczął się interesować tańcem, wypomniała nam to: „Miałam cztery lata i powiedziałam, że nie chcę trenować, a wy odpuściliście?”. Cóż, nam było wygodniej zrezygnować z baletu, bo odpadło dowożenie na zajęcia (śmiech).
A może jednak niepisane jej być baletnicą?
R.O.: Gdy jesteś zajętym ojcem, wygodniej pewne rzeczy odpuścić. Natomiast prawda jest taka, że sami musimy znaleźć czas na zastanawianie się i pilnowanie ważnych spraw. Od momentu kiedy zająłem się talentami, już nikomu nie odpuszczę (śmiech).
P.Z.: Gorzej, kiedy masz własny pomysł na dziecko i nie słuchasz, czego ono potrzebuje. Czasami się na tym łapię. Zawsze miałem słabość do gitary i mam trochę pretensji do moich rodziców, że tego nie zauważyli. Na szczęście odkryli inne moje talenty. Gdzieś w głowie mi się kołacze: mnie się nie udało, nie zostałem gwiazdą rocka, ale może mojemu synowi się uda? W domu jest gitara elektryczna, jest wzmacniacz, pogrywam sobie. Ale nie na scenie, tylko na kanapie (śmiech).
Rockowe brzmienia pociągają Twojego syna?
P.Z.: Jak to 14-latek, po dwóch próbach miał dosyć. Zapał szybko się wypalił. W głowie mi się to nie mieściło: „Jak to, masz dosyć?”. Kurczę, niekoniecznie trzeba z tego żyć, ale to jest fajny sposób spędzania czasu. Możesz z kolegami założyć zespół, poza tym granie rozwija manualną i umysłową sprawność. Ale on już żadnego zainteresowania nie przejawia. Miałem z tym kłopot. Gdybym był rodzicem, który chce jednak postawić na swoim, to może bym go dalej namawiał, ale postanowiłem, że odpuszczę. Może za rok, za dwa, gdy zaczną się wyjazdy na biwaki, znowu zechce grać?
R.O.: Z jednej strony, nie powinniśmy przymuszać dzieci, aby robiły to, co kiedyś było naszą słabością czy pasją. Z drugiej, jesteśmy rodzicami i wiemy, jakich narzędzi użyć, by ich inspirować. Możemy zabrać dziecko na koncert, gdzie ktoś świetnie gra na gitarze. Pokazać, do czego dana umiejętność może służyć – np. gitara jest niezastąpiona na biwaku. I wtedy rozpalanie wewnętrznej pasji jest czymś fantastycznym.
P.Z.: Jesteśmy teraz w wieku, kiedy człowiek dokonuje swojego pierwszego życiowego podsumowania. I widzi już, co osiągnął, co mu się udało, a co nie. Bardzo często nasze frustracje próbujemy nadrabiać, „ubierając” w nie dzieci. Czasem łapię się na tym, że „ubieram” swojego syna w coś, co mi nie wyszło. W końcu odpuściłem mu z gitarą, choć niewiele brakowało, żebym się zafiksował. Oczywiście, czasami jest tak, że jak nie zaczniesz w wieku siedmiu lat, to nie będziesz genialnym pianistą.
Rafale, co Ty na to?
R.O.: Moim mottem w pracy w fundacji Dzieci-Dzieciom jest inna perspektywa postrzegania talentu. Dzisiaj obserwujemy pęd do odkrywania talentów. Ja wierzę, że talent to droga na całe życie – odkrycie swojej predyspozycji, a potem praca, praca i jeszcze raz praca. To jest moja definicja talentu. W naszej pracy w fundacji tworzymy bajki, podróżujemy po Polsce, pomagamy dzieciom w spektaklach i organizujemy na końcu festiwal teatralny. Przechodzimy cały proces. Często jest tak, że dziecko, które rozpoczyna zajęcia, odkryje w sobie talent teatralny, taneczny albo inne umiejętności. Naszą rolą jest jak najwięcej dzieci zainspirować, a teatr jest do tego najlepszą formą. Moja ostatnia inspiracja przyszła zupełnie niespodziewanie. W ubiegłym roku jako Leonardo tworzyłem bajki na oddziałach szpitalnych. Za tym poszło następne zaproszenie, abym przyjechał do pielęgniarek z miękkim szkoleniem „I ty odkryj w sobie talent”. To było pokłosie naszej opieki nad Angeliną, dziewczynką chorą na białaczkę. Zebraliśmy potężne środki na jej leczenie – kilkaset tysięcy złotych.
To jest duży sukces dla nas jako fundacji. Dlaczego? Nie ze względu na jej chorobę, a talent. Tańczyła i występowała, dopiero później przyszło nieszczęście. Przez rok, odwiedzając ją na oddziale, powtarzałem, że wystąpi na naszym festiwalu. Prosiłem lekarzy i pielęgniarki, aby koncentrowali się na jej talencie, nie na chorobie. Angelina zaczęła dwa razy szybciej zdrowieć. Pielęgniarki powiedziały: „Wie pan co, to chyba działa!”. Kiedy na oddział przychodzi rodzic z chorym dzieckiem, koncentracja na talencie jest zmianą kierunku. W roli głównej nie stawiamy problemu, a rozwiązanie „jak wyzdrowiejesz, to…”.
Zachęcam też opiekunów chorych dzieci, kadrę medyczną – odnajdźcie to, co macie w sobie, co was kręci: nordic walking, grę na gitarze albo coś, co kiedyś lubiłeś robić. I wtedy zaczynają się dziać niesamowite rzeczy. Ludzie odnajdują swoje pasje, piszą do mnie SMS-y. Zmienia się środowisko wokół nich i dzieci to widzą.
P.Z.: Przykład, kiedy rodzic ma pasję, jest najcenniejszy i przekonujący. Pod warunkiem że nie jest ona realizowana kosztem rodziny.
R.O.: Ja poszedłem po bandzie – moja pasja stała się moją pracą. Ale odbyło się to potężnym kosztem, poświęciłem absolutnie wszystko. Działając w fundacji, bardzo łatwo jest się zatracić, bo zawsze jest tyle potrzebujących osób! Na szczęście spotkałem przyjaciela, który pomógł mi to poukładać. Od dwóch lat pomaga mi prowadzić tę działalność od strony finansowej.
P.Z.: Dochodzi też strona emocjonalna, bo jeżeli masz problemy w pracy, to często przynosisz frustrację do domu. Łatwo jest wpaść w błędne koło. Brak spełnienia rzutuje na to, jak odbierasz siebie. Z jednej strony, mężczyzna, który ma rodzinie zapewniać byt, a dzisiaj już nie chodzi o zwykły byt, tylko o odpowiedni poziom życia. Z drugiej strony, jesteś ojcem, który musi uczyć dzieci spokoju, podejmowania decyzji, rozwiązywania problemów. I masz żonę, która też ma swoje potrzeby. Potrzebuje kogoś, na kim może się oprzeć. Chciałem cię zapytać, jak twoja żona odnajdowała się w sytuacji twojego zawodowego kryzysu?
R.O.: To jest trudna sprawa. W takich sytuacjach związki się rozpadają. Brak równowagi finansowej, gdy jeden z partnerów ma pewną wizję i już ją prawie domyka… To był trudny czas dla nas, ale się udało. Nadal jesteśmy razem i wspieramy się na swój sposób. Każde z nas tak, jak umie. Przerabiam w praktyce to, czego chcemy uczyć dzieci – z jednej strony, odpowiedzialności za to, co się robi, z drugiej, wywiązywania się z pewnych rzeczy.
P.Z.: Chciałbym nauczyć synów, by umieli stawiać czoła wyzwaniom. Sam jako młody człowiek uciekałem od wyzwań, moje życie różnie się układało. Dopiero wejście w pełen wymiar chrześcijaństwa dało mi umiejętność, aby mierzyć się z problemami, a nie od nich uciekać. Bo one zawsze będą. Gdy urodziła się Zuzia, stanąłem przed niewyobrażalnym zadaniem – przed dzieckiem, które jest zdane na moją opiekę przez całe życie.
A do tego żyję ze świadomością, że każdego dnia może umrzeć, byle infekcja może być dla niej zabójcza. No, weź to znieś tak po ludzku. Trzeba temu stawić czoła. Uważam, że moim sukcesem rodzicielskim będzie to, gdy nauczę synów stawiać czoła życiowym wyzwaniom i problemom.
R.O.: W odniesieniu do mojego pola – talent może też być pułapką, a jego rozwijanie może nas zbyt dużo kosztować. Dlatego w fundacji skupiamy się na procesie, sukces nie jest dla nas najważniejszy. Cieszymy się z niego, ale ważna jest droga, jaka do niego prowadzi. Ona jest kluczem i częścią naszego życia.
[dropcap style=”round”]Piotr Zworski[/dropcap]
1976 – dziennikarz, lektor. W trakcie swojej kariery związany z radiem i telewizją. Obecnie głos stacji TVN24 i Faktów TVN. Tata trójki dzieci, w tym niepełnosprawnej Zuzi. Przyjaciel fundacji Dzieci-Dzieciom.
[dropcap style=”round”]Rafał Opaliński[/dropcap]
1975 – biznesmen, który od kilku lat zajmuje się zawodowo działalnością społeczną. W 2013 roku został współtwórcą fundacji Dzieci-Dzieciom, która zajmuje się odkrywaniem i wspieraniem utalentowanych dzieci. Jako Leonardo prowadzi warsztaty dla najmłodszych i wykłady motywacyjne dla dorosłych. Propaguje tworzenie bajek przez dzieci dla innych dzieci jako drogę do rozwoju twórczych zdolności.