Swój chrzest bojowy i szkołę życia przeszła, wychowując samotnie córkę. Nie poleca życia jako samotna matka i… nie wierzy w rodziny patchworkowe. „Jestem jak stara Indianka grzebiąca patykiem w piasku”, mówi o sobie i wreszcie czuje się dobrze we własnej skórze.
GAGA: Na rynku pojawiła się właśnie Pani nowa książka: „Na błędach. Poradnik-odradnik”. „Połknęłam” ją w dwa dni i… wywróciła mi w głowie cały zamysł rozmowy, jaki miałam przed spotkaniem z Panią.
Paulina Młynarska: Dlaczego?
Bo wcześniej znałam Panią z telewizji i odbierałam jako pewną siebie, czasem też bezczelną dziennikarkę, z przebłyskami empatii i ciepła. W felietonach z „Na błędach” poznaję inną Paulinę: wrażliwą i kobiecą.
To naturalne, że osoby z telewizji postrzegamy inaczej. Funkcjonujemy w niej w ramach pewnej konwencji. Weszłam w rolę ostrej babki za namową producentów i wydawców zafascynowanych tego typu dziennikarstwem. W apogeum tego „trendu” prowadziłam na antenie TVN Style program „Żądło”, który zdecydowanie nie spodobał się widzom. Mnie też nie!
Miałam wrażenie, że napada Pani na gości!
To był czas, kiedy na megagwiazdę wyrastał Kuba Wojewódzki. Wielu producentów sądziło, że taki styl to przepis na sukces. Jednak gdy miało się to odbywać w programie prowadzonym przez kobietę, widzowie powiedzieli „nie”. Może uważają, że dziennikarce nie przystoi taka napastliwość? Może odzywają się tu silnie wciąż zakorzenione
w społecznej mentalności stereotypy?
A może ja nie byłam w tym wiarygodna? Musiałam kilka lat popracować i „położyć” niejedną rozmowę, żeby nauczyć się mniej więcej tej roboty. Odkąd zbudowałam jako taką pewność siebie, stałam się lepszą dziennikarką. A jaka jestem naprawdę, widać w moim pisaniu.
Bardzo szczera. Przyznaje się Pani do mocno nieudanych momentów w życiu. Do zdarzeń, które sama Pani nazywa „żenua”. Chwilami odnoszę wrażenie, że odkrywa się Pani za mocno.
Zapewniam, że to zaledwie niewielka część z całości (śmiech). Ja z kolei mam wrażenie, że odrabiam w swoim życiu przynajmniej pięć karm (śmiech). Ale nie rozumiem – co tak Panią niepokoi?
Czy za dużo Pani nie zdradziła? Zdobyła się Pani na opowieść o wychowaniu w toksycznej rodzinie. Przełamała tabu. I odkryła swoje lęki.
Przepracowałam je na terapii. Nie mam się czego wstydzić. Taka jest moja historia. Chciałam napisać ten poradnik trochę ku pokrzepieniu serc. Przecież każda z nas zderza się z życiem. Popełnia błędy. Ja popełniłam swoje
i żyję! Uważam, że jestem w najfajniejszym momencie mojej wielkiej życiowej przygody. Teraz, jak tu siedzimy i ze sobą rozmawiamy.
Jak córka Alicja przyjmuje Pani wynurzenia w książkach? Moje dzieci wyraziłyby sprzeciw.
Czytałam jej obszerne fragmenty. Śmiała się często. A to dla mnie najważniejsze. Jednak nie będę wypowiadać się za swoją 22-letnią córkę.
W jednej z opowieści wyznała Pani, że Alicja urodziła się po to, aby przeprowadzić Panią przez życie.
Cytując kochanego Dr. Spocka: „Rodzicielstwo to twórczość”. Macierzyństwo mnie przetransformowało. Zmusiło do rozwoju i przekroczenia rodzinnych, wielopokoleniowych zaszłości, które są przecież w każdej rodzinie. Dla Ali wykonałam gigantyczną pracę, która okazała się dla mnie ozdrowieńcza. Dlatego nazywam ją moją nauczycielką życia.
Nie chciała Pani mieć więcej dzieci?
Bardzo chciałam, ale się nie udało. Chciałam przeżyć macierzyństwo dojrzałe, a moje przypadło na wczesną młodość. Urodziłam Alę, mając zaledwie 22 lata. Moimi nieodłącznymi atrybutami wtedy były nosidełko i chusta. Wózek kompletnie się nie sprawdzał, bo jak miałam w jednej ręce dzierżyć smycz dla psa, w drugiej siatkę z zakupami i jeszcze targać dziecko? Na któreś tam piętro wynajmowanych mieszkań.
Jak to jest być samotną matką?
Bardzo trudno. Nikomu nie polecam.
Co jest najtrudniejsze?
To, że dziecko nie ma drugiego rodzica. Wówczas więź, która powstaje z tym jedynym, może stać się niebezpiecznie bliska, zbyt uzależniająca emocjonalnie. Staje się nieprzerwaną pępowiną, nienaturalnie wzmocnioną. Dziecko i samotny rodzic mają tylko siebie. Dziecko boi się, co będzie, jeśli rodzica zabraknie. Na pewnym etapie rozwoju snuje takie fantazje. Ale rodzic też! Dobrze pamiętam, jak miałam paranoję: co stanie się z moim dzieckiem, gdy mnie przytrafi się coś złego? Czułam, że nikt nie jest w stanie mnie zastąpić, bo tylko ja mam z córką tak silną więź, że wiem, jaka jest i czego pragnie, potrzebuje.
Inna sprawa – codzienność samotnego rodzica może być nieznośna, wyczerpująca, zużywająca wszelkie siły, do cna. Niemożliwość scedowania części obowiązków na partnera powoduje przeogromne obciążenie. Kurczy się przestrzeń na autonomiczne istnienie. Wszystko podporządkowuje się pod grafik zajęć i rytm dziecka. Tak naprawdę rządzi ono życiem samotnego rodzica, choć na pierwszy rzut oka może tego nie widać.
Alicji brakowało taty, gdy dorastała?
Nie ma dziecka wychowywanego przez samotnego rodzica, któremu by nie brakowało matki lub ojca będących poza rodziną.
Z własnej perspektywy, z pełną świadomością mogę powiedzieć, że dziecko nie powinno być wychowywane przez jednego rodzica. Nie wierzę również w magię tworzenia rodzin patchworkowych. W to, że tam jest sama sielanka i miód. Nie ma. Każdy wnosi silne obciążenia z poprzednich związków, jedne dzieci, drugie dzieci i jeszcze wspólne! Tygiel niewiarygodnie trudnych sytuacji oraz emocji do przerobienia. Nie wierzę zupełnie w milusie obrazki
z życia rodzin łączonych. Ono ma swój podskórny, bardzo bolesny nurt. W swoim życiu wchodziłam w różne związki, które się rozpadały. Potem rozmawiałam o tym z Alicją, stąd wiem, że dla dziecka to jest kompletny kanał.
Niech już lepiej samotna matka z nikim się nie wiąże?
Niech się wiąże. Niech tylko nie spodziewa się, że po trzech miesiącach z nowym panem, z którym się z naszym dzieckiem uwielbiają, tulą, to są już podwaliny pod trwałą rodzinę. Bo to dziecko najczęściej przytula się, aby przypodobać się mamie. Ono chce dla niej jak najlepiej. Przyjmuje ufnie kolejnych panów, ale w sercu przeżywa swój dziecięcy koszmar. Dlaczego? Bo nic tak naprawdę nie dzieje się normalnie.
Bardzo naiwne są te kobiety, które wierzą, że nowy partner pokocha ich dziecko jak własne. Oczywiście, nie brakuje na świecie wspaniałych ojczymów. Ale gdyby podejść do sprawy statystycznie, to tych dojrzałych, fajnych ojczymów, gotowych do miłości zarówno wobec kobiety, jak i jej dziecka, jest ułamek.
Jak widzę w kolorowych gazetach celebrytów w nowych związkach z dziećmi z poprzednich uczepionymi do nich czule, to wiem, że to kompletna ściema. Może nawet ustawka albo wyraz najczystszej naiwności. Te dzieci będą za chwilę płakać w poduszkę i potrzebować psychologa, gdy związek się rozpadnie, a samotna mama zacznie wypatrywać kolejnego księcia.
Czy Alicja ma z tego powodu jakiś problem psychologiczny?
Proszę już mnie nie pytać o Alicję. Co do mnie mogę powiedzieć, że mimo burz i wielu poważnych błędów miałam też jako młoda matka bardzo dużo pewności w sobie. Wiedziałam na przykład, jak chcę urodzić.
W kucki, po indiańsku. Z jak najmniejszą ingerencją w poród, a w tamtych czasach to była rewolucja! Wiedziałam, że chcę karmić Alę piersią. Wszędzie ją ze sobą zabierałam. Do pracy, na plany reklam, gdzie akurat pracowałam. Wywoływałam kontrowersje: jak ona może?
A my zostałyśmy same, gdy córka miała pięć miesięcy. Miałam jeszcze psa. Musiałam ogarniać młodą siebie i dwie istoty zależne ode mnie. I mimo, iż w tamtym czasie byłam tak młoda, naiwna i czasami również głupia, to wiedziałam, jak pragnę wychowywać córkę, co jest dla niej dobre. No i pilnowałam strasznie, aby nie stracić centymetra swojej niezależności. Bo inaczej mówiliby mi, jak mam żyć i co robić – a tego nie dzierżę do dziś. Pomimo dwudziestu paru lat umiałam być po swojemu mądra.
Wiele kobiet nakłania dzieci, aby mówiły do nowego partnera „tato”. Ufnie otwierają mu drzwi do swojego życia.
Wydaje mi się, że mogą tak robić z powodu niskiej samooceny. Wychowane zostały jeszcze w patriarchacie, w wierze, że mężczyzna rozwiąże nasze kobiece problemy. Będzie ramieniem, na którym się oprzemy. Tymczasem mogę się założyć, iż wiele mających tego typu doświadczenia kobiet przyzna, że dopóki nie było tego faceta, dom lepiej lub gorzej, ale funkcjonował. I nagle pojawia się wymarzony gość. Otwieramy mu serca i drzwi. Dopuszczamy do łóżka i stołu, a on wszystko psuje. Już po roku lub dwóch latach kobieta ma go dosyć.
Jak w takim razie wytrzymać w samotnym macierzyństwie kryzysy, które przecież przytrafiają się każdemu?
W samotnym macierzyństwie przede wszystkim przeżywa się potworne zmęczenie i logistyczne piekło. Jak wiemy, nie można na przykład być w dwóch miejscach naraz. Samotne matki mają zdolność bilokacji, a nawet trylokacji! Podobno czas nie jest z gumy. A my umiemy sprawić, że właśnie jest! Potrafimy jednocześnie zawieźć dziecko na ósmą do szkoły i być na ósmą w pracy.
Jest cała masa małych cudów, których samotna matka dokonuje każdego dnia kosztem ogromnego wysiłku i wyczerpania. Komputerek w głowie pracuje na najwyższych obrotach. Jednocześnie brakuje kasy, czasu, a robotę ciągnie się na trzy etaty.
Dla mnie samotni rodzice to święci codzienności. Ja miałam np. nianie, którym musiałam oddawać lwią część moich zarobków, aby utrzymać się na rynku pracy. Pyta pani, jak sobie radziłam – właśnie często sobie nie radziłam! Wpadałam w depresję i musiałam zwrócić się o pomoc do psychiatry. W pewnym momencie obciążenie było tak duże, że się zawiesiłam, straciłam na trochę kontakt z życiem. Opisałam to szczegółowo w książce, ponieważ wiem, że mnóstwo kobiet to przeżywa i nie wierzy, że będzie lepiej. A będzie! Musi być, bo mamy tylko jedno życie i nie wolno go zmarnować!
Co pomagało wyjść z tych stanów?
Oczywiście leki. Ale też psychoterapia, sport, a od pewnego czasu regularna medytacja. Przyjaciele oczywiście też, ale umówmy się, że obciążanie i zadręczanie ich naszymi kłopotami nie jest najlepszym pomysłem. Są demony, które trzeba pokonać samemu.
Teraz jest dobrze?
Jestem zdrowa. Moje dziecko jest zdrowe, piękne, inteligentne i nie musi walczyć z życiem. Ja nie muszę walczyć dla niej. Urodziłam się w Europie. Mam ciepły dom i ciepłą wodę w kranie. Mam kołdrę, pod którą lubię się zakopać, i pachnącą pościel. Mam fantastycznych przyjaciół i pracę, która jest bardzo dobrze płatna w kraju, gdzie wielu ludzi ciężko pracuje za marne wynagrodzenie, boryka się z biedą. Ja pracuję, biedna nie jestem. Publikuję w wymarzonej gazecie, prowadzę program, który kocham, mieszkam w górach, co rano piję kawę, patrząc na Giewont. Tak, jest bardzo dobrze.
[dropcap style=”round”]Paulina Młynarska[/dropcap]
Jako dziecko chciałam… podróżować bez niczyjej opieki po całym świecie.
Nigdy nie myślałam, że… to się naprawdę spełni!
Najważniejsza wtedy była… moja przyjaciółka i świat, który razem tworzyłyśmy podczas zabaw.
Świat wydawał się… pełen tajemnic, które koniecznie trzeba zgłębić
w tajemnicy przed dorosłymi.
Bałam się… krzyku dorosłych.
Marzyłam o… dorosłości.
Potrzebowałam… czułości.
Wracam do dzieciństwa, kiedy… spaceruję wiosną po warszawskim Mokotowie i wdycham zapach tej dzielnicy. Tak pachniało moje dzieciństwo!