Odcisk stopy Janosika
Od początku wiedzieliśmy, że spływ Dunajcem na tratwach nas nie ominie. Prawdę mówiąc, miałam wątpliwości, czy się zdecydować, bo impreza nie jest tania, a bałam się, że dzieci będą się nudzić, siedząc półtorej godziny na tratwie. Myliłam się. Flisak zrobił taki show, że i dorośli, i dzieci bawili się znakomicie. Góral z cudownym poczuciem humoru zabawiał nas zagadkami. Podstawowe pytanie: „Z której strony tej skały, którą przed nami widzicie, będziemy przepływali?”. Przy czym flisak na wstępie ustala, że jeśli dziecko zgadnie, to w Szczawnicy tata kupi mu lody, a jeśli nie zgadnie, to tata kupi piwo flisakowi.
Oczywiście dla starszych największą atrakcją spływu są widoki. Przełom Dunajca to miejsce, gdzie nad wodą, która przedarła się przez skały, wznoszą się strzeliste, kilkusetmetrowe, wapienne ściany wąwozu. Naukowcy mają swoje tezy na temat powstania tego krajobrazu, ale do dzieci najbardziej przemawia teoria, że ujście wyrąbał Dunajcowi mieczem król Bolesław Chrobry.
Dobra jest też wersja o królu wężów, który w panicznej ucieczce przed niejakim Ferkowiczem wyrył swym ogromnym cielskiem wąwóz.
W miejscu, gdzie skały tworzą najwęższy przesmyk (a i tak jest to kilkanaście metrów) flisak pokazuje ślad na ścianie. Znakomicie widoczny odcisk kierpca Janosika, który uciekając przed węgierskimi żandarmami, tutaj właśnie przeskoczył rzekę… Dlatego też to miejsce nazywa się Zbójnickim Skokiem!
Takich historii jest więcej. I nie jest prawdą, że dzieci i tak nic z tego nie zapamiętają. Znam dorosłych, którzy wciąż wspominają spływ, a brali w nim udział w wieku pięciu lat. Takie robi wrażenie!
Wspinaczka
Trudno być w górach i nie zaznać rozkoszy wspinaczki! Jeszcze trudniej jednak gromadkę w wieku 4-11 lat wypuścić na skały. Zwłaszcza że nie wolno, bo to przecież Park Narodowy. Są jednak w Pieninach dwa cudowne miejsca, gdzie w komfortowych i bezpiecznych warunkach można poszaleć na wysokości. Parki linowe w Krościenku i Rytrze warte są polecenia. To znakomita zabawa dla dzieciaków i… dorosłych!
Park w Krościenku jest blisko szosy, ten w Rytrze oferuje wspaniałą górską scenerię. W obu zaczynamy od szkolenia pod okiem instruktora. W przygodzie mogą wziąć udział nawet trzylatki. W kaskach na głowach maluchy ruszają w trasę – 14 przeszkód na długości 100 metrów. Całość zabezpieczona siatką. Dzieciaki kłębią się na wiszących obręczach, pokonują mostki. Co ważne, opłata jest jednorazowa i ważna przez cały dzień – można korzystać do woli, robiąc krótkie przerwy na picie i lody. Konstrukcja dla starszych to trasa niebieska, czyli 14 przeszkód, 200 metrów długości na wysokości kilku metrów. Wejście na pierwszą platformę, spojrzenie w dół i adrenalina skacze. Powyżej całej trasy biegnie stalowa linka, do której jesteśmy przyczepieni urządzeniem asekuracyjnym. Po przejściu każdej przeszkody docieramy do „bazy”, czyli platformy na drzewie, gdzie trzeba przepiąć karabinki w następny fragment liny asekuracyjnej. Chodzimy po ruchomych, bujających się kłodach, zjeżdżamy w beczce, mijamy na wąskiej kładce worki bokserskie.
Park linowy w Rytrze to miejsce na całodniowy piknik rodzinny. Pięknie tutaj. Las, parów, którym wartko płynie potok, dziko… Największe atrakcje to Pajęczak, czyli zjazd tyrolką z wysokości 160 metrów, zakończony miękkim lądowaniem w pajęczej sieci, i Piekielne Wahadło. Zabawa polega na tym, że jest się wciąganym na wysokość 16 metrów za pomocą specjalnego mechanizmu, a następnie, po zwolnieniu karabinka na plecach, leeeci się, leeeeci w trajektorii wahadła nad urwiskiem… Chłopcy schodzą z tej piekielnej maszyny nieco zzieleniali, ale przeszczęśliwi.
Parki linowe to był ostatni, mocny akcent pienińskiej wyprawy. W sumie spędziliśmy cudowny czas. Zwłaszcza że pogoda była dla nas łaskawa. Lekko padało tylko tego dnia, który spędzaliśmy w wąwozie Homole. W końcu musiałam przyznać, mimo że jestem miłośniczką Tatr i Bieszczadów, że na wyprawę z dziećmi nie ma lepszego miejsca niż Pieniny.