Zaraz po
Ona: Myślał, że nic się nie zmieni. Będzie wpadał, kiedy chce, przesiadywał, oglądał z małą filmy, pił kawę, a potem zabierze się i pójdzie do tamtej. Doprowadzał mnie tym do szaleństwa. Podczas rozwodu dokładnie ustaliliśmy podział opieki nad Mają. On miał z nią być pierwszy i trzeci weekend w miesiącu oraz w każdy czwartek.
Kompletnie lekceważył ustalenia. Jest piątek rano, dzień przed tym, jak ma zabrać Maję. SMS od niego: „Marta, sorry, pozmieniało mi się. Może Majka zostać teraz z tobą? W następny weekend wezmę ją na Mazury na regaty”. Robi mi się słabo, bo umówiłam się z koleżanką na wyjazd do spa. Odpisuję sucho: „ok”, ale mam ochotę go zabić.
I ta telefoniczna miłość do dziecka. Nagle kontakt kilka razy dziennie, oczywiście na mój telefon. „Mogę rozmawiać z córunią?”. Dezorganizowało nam to dzień. Bo Maja wciąż czekała, aż tata zadzwoni. On mówił: „Odezwę się jutro”, i ona była w wiecznej gotowości. No bo nie wiadomo, czy telefon zadzwoni o 8.00, przed pójściem do szkoły, o 16.00 czy może o 20.00. Dla niego słowa wypowiadane ot tak, dla niej napięcie. Usztywniałam się.
Po ponad pół roku napisałam: „Nie życzę sobie niespodziewanych wizyt, szanuj mój czas. Jeśli nie możesz w weekend – to się z nią nie widujesz i koniec”. „Utrudniasz mi kontakty z nią”, usłyszałam.
Mam sporo koleżanek po rozwodzie. Czasem gorzko żartujemy. Jasne, każdy facet opowiada innym farmazony, że kobieta utrudnia mu kontakt z dzieckiem. A my po prostu chcemy konsekwencji. Obiecujesz coś – dotrzymuj słowa. Dziecko nie jest zabawką, którą dostaniesz, gdy ci wygodnie, a pozbędziesz się jej, gdy będziesz miał inny pomysł na spędzenie czasu.
Jedną pozytywną rzecz natomiast wtedy zauważyłam. Nagle zaczął się bardzo angażować w szkołę Mai. Zapisał się do komitetu rodzicielskiego, chodził na zebrania. Na początku myślałam, że to jakaś zmiana na stałe. Potem zrozumiałam, że chciał mieć kontrolę. Pewnie mi nie ufał. No i to chodzenie na zebrania się skończyło, a zaczęła się otwarta wojna. Bo kilka razy nie zgodziłam się na jego głupie pomysły, wymagałam odpowiedzialności.
On: Walczyłem o normalne relacje po rozstaniu. Robiłem to nie tylko ze względu na córkę, ale też na to, co łączyło mnie z byłą. Wpadałem codziennie, chciałem pomóc Małej w odrabianiu lekcji, zawieźć ją na taniec, basen. Na początku to funkcjonowało, ale z czasem zobaczyłem, że żonie moja obecność przeszkadza. Wiecznie była naburmuszona. Powiedziała: „Osaczasz mnie”. I że ona nie chce kontaktów. Była u psychologa, który zasugerował jej, żeby się odcięła. Ponoć powiedział: „Skoro pijecie razem kawę, spędzacie całe dnie, to właściwie dlaczego w ogóle się rozstaliście?”. Poprosiła, żebym kontaktował się z nią tylko w sprawie córki. I że nie chce, żebym do niej dzwonił, w związku z tym uważa, że powinniśmy małej kupić telefon.
Kupiłem dziecku telefon. Wkrótce była afera o chrzest. Córka chodziła na religię, bo chciała. Jej rówieśnicy szykowali się do komunii, ona też chciała. Ksiądz powiedział, że w porządku, ale najpierw musi przyjąć pierwszy sakrament. Pisałem do byłej, mówiła: „Nie”. Nie rozumiem, jak można tak nie szanować zdania dziecka. Co z tego, że miała tylko niespełna osiem lat. Ale pragnęła tego. Próbowałem to zrobić na własną rękę, skończyło się, jak się skończyło. Od tej pory powiedziałem sobie: „Dość”.
Apogeum
Ona: W pewnym momencie on przestał się ze mną kontaktować. Czasem próbuję dotrzeć, dlaczego to się stało. Chciałam się odciąć, ale nie chciałam między nami nienawiści, ze względu na Majkę. Przestał odbierać telefony, odpisywać na SMS-y. Nie mogłam ustalić z nim niczego, np. wyjazdów. Od Mai wiem, że jedzie z nią na wakacje w lipcu. „Miło, że uzgodniłeś to ze mną. Ja też miałam plany w lipcu”. Nie dostaję odpowiedzi, a wiem, że zarezerwował już samolot do Turcji, zabukował hotel. Gdzie konkretnie? O tym już nie mam bladego pojęcia. Majka się cieszy, więc próbuje nie komplikować. Pytam go tylko, gdzie jadą. Przez dwa miesiące nie dostaję odpowiedzi. Dwa dni przed wyjazdem piszę: „Słuchaj, przestań sobie ze mnie kpić. Chcę tylko wiedzieć, gdzie ją dokładnie zabierasz. I radzę ci, odpisz, bo nie dam ci paszportu. Mam dość tego lekceważenia”. Rano po nią przyjeżdża, beztrosko podaje miejsce, jak gdyby nigdy nic. „Nie mam czasu do ciebie pisać, przecież ci mówię, gdzie jedziemy, nie rób histerii”. Nie kłócę się, bo nie chcę sprawiać Mai przykrości. Tak jest za każdym razem. Do ostatniego momentu nie wiem, jakie ma plany. Może nie muszę wiedzieć, ale czułabym się bezpieczniej. Niczego mu nie zabraniam, ale to ja jestem jej matką. Wolałabym, żeby nie dzwoniła do mnie niespodziewanie z drugiego końca Polski, bo on właśnie postanowił ją wziąć na weekend do Świnoujścia. Dowozi ją w niedzielę o drugiej w nocy i ma w nosie, że ona przed siódmą musi wstać, bo idzie do szkoły.
W końcu decyduję się na rozmowę z mediatorem. Jest luty, oglądam zdjęcia Mai z ferii. Chociaż obkupiłam ją przed wyjazdem, na fotografiach ma zupełnie inne ubrania: od butów narciarskich, po kombinezon, czapkę i gogle. „Majuś, przecież tak bardzo chciałaś te różowe gogle, które w końcu kupiłyśmy. Zgubiłaś je? ”. Ona: „Nie, ale tata zabronił mi je nosić”.
Albo on kupuje jej wymarzony dom dla lalek na Dzień Dziecka. „To gdzie go masz?” pytam córki. „U taty, zabronił mi go zabierać do ciebie”. Robi mi się słabo. Jak można z nienawiści do mnie zabronić dziecku wziąć prezent.
W gabinecie mediatora on udaje, że to przecież żaden problem. „No, przecież Maja musi mieć u mnie swoje rzeczy. Może czymś się zalać, coś ubrudzić. A zabawki? U mnie ma swój pokój, to chyba normalne, że go wyposażam. Ona niech kupuje swoje zabawki”. „A panu byłoby przyjemnie w takiej sytuacji? Gdyby nie mógł pan wziąć swojego prezentu?”, pyta mediatorka. On wbija wzrok w podłogę i mruczy coś pod nosem.
On: Stworzyłem córce drugi świat. Była zabrania jej jedzenia słodyczy – ja pozwalam. Ona karmi ją zdrową żywnością – ze mną może pójść na hamburgera i frytki. Dostaję potem SMS-a.: „Nasze dziecko jest uczulone na fast foody”. No, ciekawe, jakoś nie zauważyłem.
Chciałem dać mojej córce namiastkę normalności. Urządziłem jej pokój, kupiłem nowe ubrania. Tak żeby wszystko miała też tutaj, u mnie. Naprawdę staram się, lubię dobre, markowe rzeczy. Tamta kupuje wszystko w second handach. Była dobrze zarabia, naprawdę stać ją by było na porządne ubrania. Na początku nie miałem nic przeciwko, żeby córka zabierała rzeczy, które jej kupiłem, do byłej. Ale nigdy nic nie wracało. Czapka zginęła w szkole. Markowa kurka zawieruszyła się w domu. Buty coś tam. Miałem tego dość. Córce wyraźnie powiedziałem: „Moje ciuchy nosisz u mnie, matki ciuchy u niej”.
Dziś..
Ona: Poprosiłam go o spotkanie. Chciałam na spokojnie ustalić rzeczy związane z Mają. Że to jest chore, że nie potrafimy porozumieć się w najprostszej sprawie. Że jak szykuję córce walizkę i jak opętana latam po sklepach, to chcę, żeby potem ona te ubrania – które sama wybrała – miała. Zadzwoniłam, nie odebrał. Zostawiłam wiadomość. Wysłał mejla, że może się spotkać w czwartek, podczas tanecznych zajęć Majki. Usiądziemy gdzieś w szkole tańca. Miałam pokonać 20 km w korkach, bo jemu tylko tak pasuje.
Poza tym chciałam ukryć przed Mają tę rozmowę. Tylko by się denerwowała, miała popsuty cały trening. Obiecał, że znajdzie inny termin. Nie znalazł. W końcu stwierdził, że on w ogóle nie widzi potrzeby rozmowy. Maja jest dorosła, wie, co dobre, a między nami jest, jak jest.
No i jest, jak jest. Nie idzie na żaden kompromis. Poza alimentami nie daje Mai ani grosza. Kiedyś poprosiłam, żeby zapłacił za jej wyjazd na weekend. Kasa w szkole tańca jest do 16.00, to akurat jego dzień, i tak będzie ją odbierał. „Twoja sprawa”, odpowiedział. Musiałam się zwolnić z pracy. Jego to po prostu nie interesuje. On jej nawet nie wychowuje. Weekendy spędzają na oglądaniu filmów i słuchaniu muzy. Ja muszę pilnować lekcji, u taty Maja nie musi nawet wynosić śmieci. Maja nie tylko ma rozwiedzionych rodziców, ona żyje w dwóch równoległych światach.
On: Kiedyś zaproponowała spotkanie. Tyle że żaden termin jej nie pasował. Nie to nie. Mam prawo spędzać z moją córką czas tak, jak chcę. Byłej nie rozliczam z tego, co robi. Tego samego żądam dla siebie.
PS Ona i on nigdy nie byli parą. Bohaterów tych historii łączy tylko to, że oboje są po rozwodzie i mają dzieci.