Z Ulfem Starkiem przenosimy się do lat 50. XX w. Do czasu, gdy ojcowie serwowali synom „męski dystans”. Punktu odniesienia chłopcy szukali więc w bohaterach komiksowych. Wyrażali się w forsowaniu granic i specyficznej chłopięcej subkulturze. Czy książki Starka edukują? Niekoniecznie, to raczej zapis minionych chwil.
Karolina Błachnio: Jak wychowywać chłopców?
Ulf Stark: Obawiam się, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Akcja moich książek rozgrywa się w latach 50. XX w. Od tego czasu wiele się w Szwecji zmieniło, jeśli chodzi o relacje między synami a ojcami i matkami. Myślę, że sytuacja w latach 50. była trudniejsza, ponieważ ojcowie wiele czasu spędzali w pracy, a nie w domu. Chłopcy nie mieli punktu odniesienia – postaci, z którą mogliby się identyfikować. Szukali tego obiektu gdzie indziej. W bohaterze filmowym czy innej postaci, która nas, ówczesnych chłopców, zafascynowała. Ulf z moich książek czyta komiksy właśnie dlatego.
Nie wiem, jak wychowywać chłopców. Ale wiem coś innego, od dzieci. Tym, które spotykam na spotkaniach autorskich, opowiadam o swoich dziadkach: jeden był sympatyczny i miły, a drugi miał łatwość do wpadania w złość. Ale obydwu równie mocno lubiłem i kochałem. Dzieci mówią, że też tak z dziadkami mają.
Dlatego prawdą jest, że nie ma idealnego rodzica (czy dziadka), którego dałoby się odlać w brązie. Co jest ważne, to właśnie to, że można się różnić od innych, a być dobrym rodzicem. I wiem też na pewno: jest tak, że dzieci mają dość dużą tolerancję wobec niedociągnięć, a nawet głupoty rodzica. Chciałbym mieć nadzieję, że rodzice również okazują taką tolerancję wobec swoich dzieci.
Jako wątek książek wybrałem prawidłowość, że chłopcy częściej dążą do większych grup. Inaczej niż dziewczynki, które trzymają się w parach lub trójkach. Zastanawiam się, jak się wybiera tę grupę. I dzieje się to według różnic – w grupie reprezentowane są bardzo różne cechy: jeden jest bardzo sprytny, inny mądry, jeszcze inny opanował jakąś konkretną umiejętność. Z czasem zaczynamy dążyć do grup mających cechy, które my posiadamy: jeśli lubimy film, zaczynamy wchodzić do grup, które się interesują filmem. I nagle pojawia się rzecz najtrudniejsza – chce się być najlepszym w grupie, w której wszyscy potrafią to samo.
Rywalizacja. Dużo naturalności, nawet naturalizmu, w Pana książkach jak na współczesną literaturę dla dzieci. Chłopcy biją się między sobą, używają do tego przechodnich rękawic bokserskich, które zostają przy silniejszym. Obchodzą zakazy, psocą, szturmują granice, to jest cel zabaw. Znajdują nawet sposób na podglądanie pielęgniarek opalających się topless. Przywołuje Pan te obrazy, kiedy w wychowaniu dużą wagę przywiązuje się do osobistych granic i konstruktywnego rozwiązywania konfliktów.
Kiedy się pisze książki, zwraca się uwagę na problemy, a nie na sposób ich rozwiązywania. Niewątpliwie jest też tak, że książka może służyć jako lustro. To znaczy, że dzieci czytając ją, widzą siebie i to, że „tak może się dziać” – do przemocy może dochodzić w konkretnych sytuacjach, które przedstawiam.
Pańskie książki nie edukują? Chodzi tylko o zapis dzieciństwa w latach 50.?
Oczywiście. Opisuję rzeczy, których sam nie popieram, nie podobają mi się one. Nie popieram np. zabawy Percy’ego i innych chłopców w przebieganie przed samochodami na ulicy. Chłopcy niestety robią czasem rzeczy, które są bardzo niebezpieczne, nawet śmiertelnie niebezpieczne. Ich pokazywanie okazuje się niepedagogiczne, ale opisując uczucia dzieci, można bardzo wiele opowiedzieć. Na przykład to, że chłopiec jest poddawany presji grupy i robi to dlatego, że czuje tę ogromną presję, a z drugiej strony, gdy widzi zbliżający się samochód, odczuwa ogromny strach.
Przezwiska to chyba pochodna tej presji? Na przykład w książkach o Percym: Ślimacza Dupa czy Galareta…
W mojej klasie było pięciu chłopców o imieniu Ulf, więc w naturalny sposób trzeba było ich jakoś rozróżnić. I oczywiście byli chłopcy, którzy byli bardzo powolni, więc od razu dostawali przezwisko Ślimak. Moje nazwisko – Stark – znaczy „mocny, silny”, to starczyło. Przezwiska odnosiły się do pewnych cech osobowości chłopców.
Jaką wartość ma dla Pana opisywanie tej rzeczywistości?
To dla mnie powrót do mojej własnej rzeczywistości, do dzieciństwa, i przejrzenie tego, co mnie uformowało. Mogę to dzielić z innymi, bo moje doświadczenia mogą być też doświadczeniami innych.
Jakby to nazwać, to co by to było?
Swego rodzaju subkultura, która nie jest identyczna ze społeczeństwem, które nas otacza. Poczucie bycia częścią takiej grupy. Ale też wiele z tego, co się robiło, było procesem uwalniania się od rodziców, budowania wolności. I ponieważ chłopcy wtedy w większym stopniu identyfikowali się z matkami, to ten proces uwalniania się był trudniejszy. Trzeba było się uwolnić od kogoś, kim wiedzieliśmy, że nie staniemy się w przyszłości.
W książkach o Percym często pojawia się motyw piersi, a z drugiej strony domu starców. Zestawia Pan też żywotność chłopców – ich rodzące się zainteresowanie seksualnością – ze śmiercią. Efekt jest komiczny.
To jest bardzo interesujące, że od osób starszych nie musimy się uwalniać, ponieważ oni w pewnym sensie są równie bezbronni jak my sami jako dzieci. W czasie, który dotyczy mojego dzieciństwa, te osoby były bardzo dobrymi partnerami do rozmowy. Nie zajmowały się pracą zawodową, miały więcej czasu od rodziców i właśnie dzięki temu mogły być ludźmi, z którymi dobrze się rozmawiało. Na dodatek nasi dziadkowie byli zdystansowani do naszych rodziców, mieli o nich przecież dużo wiedzy. Zawsze mogli nam (i im) powiedzieć: „Wiem, jaki on, jaka ona jest”, „Wiem, jaki był, była w twoim wieku”.
Taki dystans widać w „Czy umiesz gwizdać, Joanno?”. Na ile można Pana książki traktować jako autobiografię, a na ile jako kreację? Jakie są proporcje?
To jest robienie opowiadania ze swojego życia i dzieciństwa. Niektóre z historii idą bardziej w stronę tragedii, inne w stronę komedii. To jednak kreacja. Myślę, że jedni pisarze są lepszymi komikami, inni – tragikami, ale zawsze jest to przyjmowanie jakiejś perspektywy lub koncentrowanie się na jednym z elementów, nie da się ująć wszystkiego.
Ma Pan wnuka? Może to zbyt osobiste pytanie?
Jednego. Chłopca. Niedługo skończy cztery lata. I prawdopodobnie nie będzie czytał polskich gazet [śmiech].
I kształtuje Pan relacje z wnukiem tak, jak przedstawia je w „Czy umiesz gwizdać, Joanno?”? Staruszek Nils ucieka nocą razem z chłopcami Bertilem i Ulfem, puszcza latawce, pali cygaro i gwiżdże na reguły domu starców. Wtedy jest szczęśliwy.
Na pewno nie chciałbym być mędrcem, tym, który ma odpowiedzi na wszystko. Szczerze mówiąc, chyba zbyt się nad tym nie zastanawiam. Wydaje mi się, że po prostu jestem sobą, gdy widzę się z moim wnukiem. Ale to, co się zmieniło po jego pojawieniu się na świecie, to fakt, że zacząłem pisać książki dla mniejszych dzieci – takie, w których pokazuje się obrazki.
Ma Pan ogromny dorobek. Co Pana inspiruje w pisaniu?
Myślę, że np. Szymborska jest bardzo dobrym przykładem tego, jak powinno się tworzyć książki obrazkowe. Pozostawia się wiele przestrzeni dla czytelnika. O wiele więcej inspiracji czerpię z kultury skierowanej do dorosłych niż tej dla dzieci. Wracając do Szymborskiej – to, co tam jest, to jest prosty język, który jednak sięga bardzo głęboko. O wiele trudniej byłoby widzieć takie źródło inspiracji w Miłoszu.
Ulf Stark, wielokrotnie nagradzany szwedzki pisarz oraz scenarzysta, urodzony w 1944 r. Wychował się w Stureby w Sztokholmie, gdzie osadza również akcję niektórych swoich książek. Mistrzowsko operuje humorem, przymrużeniem oka i filozoficzną lekkością.