Mój przyjaciel w USA handlował używanymi książkami. „W oczekiwaniu na dziecko”, poradnik dla przyszłych matek i ojców, absolutny bestseller w Ameryce, pomógł mu odłożyć na pięknego czerwonego chevroleta z 1976 roku. Wiadomo bowiem było, że po porodzie dotychczasowa właścicielka książki chętnie się jej pozbędzie, ale od razu znajdzie się się pięć kolejnych pań marzących o tej właśnie książce. Pamiętam własny egzemplarz tego poradnika, też z drugiej ręki. Poprzednie właścicielki popodkreślały w nim fragmenty flamastrami. Na jednej ze stron znalazłam też rysunek wypłowiałego kota. Wyobraziłam sobie, że rysował to jakiś znudzony facet…
Dlaczego akurat facet? – pomyślałam za chwilę. Czy to nie stereotyp? Biedny przyszły tata męczy się nad poradnikiem jak uczeń nad „Wierną rzeką”… I jak ja nie lubię tego słowa „ciężarna”! Ciężarna, czyli duża, gruba, rozlazła, aseksualna, po prostu słonica… Tamta pomazana książka, wypłowiały kot i chevrolet – to wszystko nasunęło mi myśl o cykliczności naszego życia. Kolejne pokolenia kobiet zachodzą w ciążę, rodzą dzieci, wychowują je. Biologicznie tak niewiele się w nas zmieniło.
Zmiany społeczno-kulturowe i wzrost świadomości zmieniły jednak sytuację kobiety w ciąży. Nie obowiązuje już na przykłd teoria wysysającego płodu, który odbiera energię z napotkanych ludzi. Dziś kobieta w ciąży może i przestraszy się myszy, ale wie, że to nie oznacza, że pojawi się zaraz na jej ciele obrzydliwe znamię z owłosieniem.
Czego się więc przyszła mama dziś obawia? Porodu na przykład. Mimo że nigdy wcześniej nie był on tak bezpieczny i komfortowy, boimy się porodu bardziej niż kobiety, które nie znały znieczulenia, szkoły rodzenia, porodu rodzinnego czy szpitalnej sali z jacuzzi. Boimy się, bo od dzieciństwa smaruje się nam rączkę maścią znieczulającą przed zastrzykiem, a zęby robi w narkozie.
Boimy się macierzyńskiego zniewolenia. Braku oddechu, izolacji, rezygnacji z naszych pasji. Odpowiedzialności. Coś, co było naturalne, bezrefleksyjnie akceptowane, dziś jest traktowane w kategorii wyboru. Odpowiedzialność jest dziś czymś, co można wziąć lub odrzucić. Dziecko łamie ten schemat, bo pozbawia nas wyboru. Myśl o byciu odpowiedzialnym za dziecko wzbudza więc lęk.
W filmie „Jak urodzić i nie zwariować”, którego scenariusz oparty jest na wspomnianym wyżej amerykańskim bestsellerze, ujrzałam te wszystkie lęki. Jednak ten film opowiada głównie o lękach… męskich. Oglądając perypetie tych wszystkich par, pomyślałam, że dawniej mężczyźni się nie bali ciąży, a dziś zaczynają się bać.
Historia męskiego lęku dopiero się zaczyna. Ciekawa jestem, czy za 20–30 lat ciąża naprawdę będzie wspólnym doświadczeniem i będziemy się z naszymi partnerami bać tak samo i tego samego. Przez ostatnie sto lat stosunek kobiet do własnej ciąży zmienił się diametralnie. Teraz przyszła pora na panów, którzy w tym coraz szybszym świecie muszą przejść tę samą drogę, co kobiety,
ale w o wiele krótszym czasie. Bez paniki jednak, panowie, poradzicie sobie. W razie czego – liczcie na nas.