Wegetarianizm przestał być wreszcie traktowany jako zbrodnia przeciwko zdrowiu dzieci. Magdalena Sikoń, walcząc o dietę swojej córki, zwróciła uwagę na to, co dzieci zjadają codziennie w szkołach i przedszkolach.
Gaga: „Wegetarianizm praktykowany w prawidłowy sposób jest zdrowy na wszystkich etapach życia” – ogłosiło Ministerstwo Zdrowia. Była to odpowiedź na Twoją petycję o umożliwienie rodzicom wyboru diety wegetariańskiej lub wegańskiej w publicznych placówkach oświatowych. Niezłej rewolucji dokonałaś!
Magdalena Sikoń: Bardzo chciałam, żeby wreszcie coś się zmieniło, przede wszystkim sposób myślenia. Zaczęłam przygotowywać tę petycję także w oparciu o przegląd jadłospisów w przedszkolach. Głównie chodziło mi o dzieci rodziców wegetarian, bo to jest wiedza z mojego podwórka, wynikająca z troski o moje dziecko. Kiedy jednak zobaczyłam, że dzieci na śniadanie czy podwieczorek dostają na przykład kabanosy czy plastry kiełbasy smażonej z cebulą, to pomyślałam sobie, że moja petycja zapoczątkuje dyskusję na temat zdrowego żywienia dzieci. I na szczęście tak się stało. Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia wreszcie zwrócili uwagę na to, że jest niedobrze, bo zasięgnęli języka w różnych instytucjach i okazało się, że dieta tradycyjna jest bardzo źle zbilansowana. Poza tym nie mieli świadomości, że dzieci wegetariańskie są dyskryminowane.
Jadłospisy w szkołach czy przedszkolach są sprzed wieków i nijak się mają do dzisiejszego stanu wiedzy o żywieniu…
Przed moją petycją Ministerstwo Zdrowia oraz Instytut Żywności i Żywienia tkwiły w przekonaniu, że dieta wegetariańska bez mięsa i ryb jest niedopuszczalna dla dzieci, a wszelkie próby przekonywania czy tłumaczenia kończyły się posądzeniami o sekciarstwo i widzimisię niespełna rozumu rodziców. Petycja sprawiła, że zaczęliśmy rozmawiać. Chodziliśmy na spotkania, mieliśmy z sobą stanowiska wszystkich możliwych światowych towarzystw dietetycznych, które już wiele lat temu wydały oświadczenie, że dieta wegetariańska jest dobra dla dzieci. Na gruncie polskim posiłkowaliśmy się badaniami profesora Janusza Książyka, Małgorzaty Desmond i Jakuba Sobieckiego. W badaniach profesora jest takie zdanie, że dzieci na diecie wegetariańskiej mają wyższe IQ od dzieci na diecie tradycyjnej. Dla niektórych to był punkt zapalny.
I co dalej? Co zmieniło oświadczenie ministerstwa?
Niedługo mamy spotkanie w Ministerstwie Edukacji, ponieważ doszło do kuriozum możliwego tylko w naszym kraju. Mimo że zmieniły się zalecenia żywienia i jest oświadczenie Ministerstwa Zdrowia, to okazuje się, że to dyrektor szkoły jest jej właścicielem i to on decyduje, czy dieta może być zmieniona. A Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że do niczego nie może go zmusić.
Czyli dyrektor może promować dowolną firmę cateringową?
Tak właśnie jest, ale sprawiliśmy, że możemy sprawdzać, kto żywi dzieci – jeśli chodzi o dietetyków, intendentów – kim są te osoby. Bo często nie wiemy, kto układa jadłospis, kto bilansuje dietę, czy są to osoby kompetentne. A dla wielu ludzi hałas wokół tego tematu jest po prostu niewygodny.
Powierzamy komuś zdrowie naszych dzieci, nie zastanawiając się nad tym. Mojemu synowi pani w przedszkolu wpychała na siłę kotleta. I było to rok temu. Najgorsze jest to, że mało wiemy, nie możemy tego skontrolować, bo małe dziecko, np. w żłobku, przecież nic nie powie.
Ja robiłam Kai jedzenie do żłobka. Pamiętam, jak dałam jej do przedszkola kotlety z kaszy i dziecko, które nie chciało niczego jeść, zjadło dwa! Ale myślę, że w środowisku wegetariańskim brakuje chęci do zawalczenia o swoje, czyli o zdrowie dziecka. Mam znajomą, która poszła do dyrektora, bo chciała zmienić fatalny jadłospis. Wzięła wszystkie materiały na spotkanie… i po krótkiej rozmowie zmieniła przedszkole.
Ja też byłam u pani dyrektor przedszkola, skończyło się na pogadance dla rodziców z ludźmi z SGGW, którzy pokazali starą piramidę żywieniową. Cukier i mięso jak najbardziej dopuszczalne i ani słowa na przykład o jakości jedzenia.
Szukając informacji do książki, na stronach Instytutu Żywności i Żywienia znalazłam wzmiankę, że glutaminian sodu nie jest szkodliwy.
Przed nami i nimi długa droga. Czasami myślę, że dzieci rodzą się wegetariańskie, tylko to my przyzwyczajamy je do mięsa.
Dzieci instynktownie wybierają to, co lubią i co jest dla nich zdrowe, jeśli im tego nie zaburzymy właśnie mięsem czy śmieciowym jedzeniem.
Twoja książka nie jest filozoficznym wykładem, bardziej przewodnikiem po tym, jak żywić dziecko, żeby nie zabrakło mu najważniejszych składników.
Chciałam z pomocą dietetyka napisać książkę, która ułatwi mamom ułożenie zbilansowanego menu dziecka, pokazać, jakie pokarmy można podawać od szóstego miesiąca życia i jak je przygotować. Zamieściłam dwa jadłospisy od pierwszego do trzeciego roku życia. Żeby rodzice mieli pod ręką ściągę. Oczywiście nie jest to jakiś wyznacznik, bo każde dziecko lubi coś innego, więc w ich żywieniu nie ma miejsca na schematy. Ta książka to raczej propozycja, jak zacząć. Ale w planach mamy dwie kolejne o żywieniu przedszkolaka i ucznia.
Rozmawiając z rodzicami, często mam wrażenie, że jedzenie jest na ostatnim miejscu potrzeb, jeśli chodzi o jakość. Wystarczy pójść do byle jakiego sklepu i wrzucić byle co do garnka.
Oddajemy obcym ludziom najdroższe, co mamy, i pozwalamy im rujnować naszą pracę, którą konsekwentnie wykonujemy w domu. Ale jako rodzice naprawdę możemy sporo zrobić – wezwać sanepid, żeby sprawdził próbki jedzenia, poprosić o spotkanie z dietetykiem, zażądać sprawdzenia jej czy jego wykształcenia – ja właśnie tak robię. I jeśli jest opór, to trzeba być czujnym.
Twoje marzenia?
Żeby nasz kraj znormalniał, a rodzic mógł wybrać dla swojego dziecka zarówno dietę bezglutenową, bez laktozy, jak i dietę wegetariańską. I żeby nie wiązało się to z dodatkowymi kosztami, droższą stawką żywieniową. Żeby rodzice przestali być obrażani tylko dlatego, że chcą dobrze dla swojego dziecka. Mam nadzieję, że kiedy Kaja będzie miała 10 lat, to będzie mogła wybierać to, co lubi i chce jeść. Pragnę wierzyć, że spotkanie w ministerstwie przyniesie pozytywny rezultat.