Imię pochodzące z afrykańskiego języka joruba przyniosło piosenkarce szczęście. Zrobiła międzynarodową karierę i pokonała traumy dzieciństwa.
Kiedy miała 19 lat i była na początku swojej muzycznej drogi, specjaliści od wizerunku chcieli z niej zrobić gwiazdę pop, nową Britney Spears lub Beyoncé. Nie poszła na kompromisy i wygrała. Pierwsza płyta Ayo „Joyful” sprzedała się w milionach egzemplarzy. Kiedy kilka lat temu robiłam z nią wywiad w Paryżu, tekst miał dotyczyć m.in. mody, ale gdy okazało się, że obie jesteśmy matkami, rozmowa zeszła na inne tematy. Wtedy piosenkarka była jeszcze w konflikcie z matką, która zostawiła rodzinę, gdy córka miała sześć lat, wybierając heroinę. Ayo wraz z rodzeństwem znalazła się w domu dziecka, a później zamieszkała u przybranej, jak się później okazało, dysfunkcyjnej rodziny. Jej ojciec walczył o przyznanie mu opieki nad dziećmi, ale Ayo mogła zamieszkać w rodzinnym domu dopiero po skończeniu 14 lat. Mimo że wybaczyła matce w piosence „Mother”, na płycie „Gravity at Last” zaśpiewała: „Lepiej kochaj mnie z daleka”. Spotykamy się po pięciu latach, tym razem w Warszawie, dokąd Ayo przyjechała promować najnowszę płytę „Ticket to the World”. Poznaje mnie od razu. – Zmieniłaś fryzurę! – woła. – I kolor włosów! Jak synek? Znowu wiem, że będzie to cudowna, długa rozmowa. I jest, ale niekoniecznie długa, bo agentka Ayo przerywa ją w najlepszym momencie. Takich momentów jest pięć, w końcu dostaję obietnicę, że będziemy mogły kontynuować po koncercie. I tak się dzieje.
Gaga: Kiedy rozmawiałyśmy pięć lat temu, zadałam Ci pytanie o Twoje największe marzenie. Odpowiedziałaś, że chciałabyś mieć kolejne dziecko. I proszę, Billie Eve ma już trzy lata! Wygląda na to, że Twoje marzenia zawsze się spełniają!
Ayo: To prawda, wiele z nich rzeczywiście się spełniło. Jestem szczęśliwa i bardzo wdzięczna za to, jak potoczyło się moje życie. Ale to nie tak, że wszystko, o czym zamarzę, natychmiast staje się rzeczywistością.
Ale zostałaś piosenkarką, tak jak chciałaś, jesteś szczęśliwą kobietą i matką…
…i jak tylko dzieci są zdrowe, to niczego więcej nie pragnę!
Na swoich płytach najczęściej śpiewasz o uczuciach, dzielisz się ze słuchaczami swoimi intymnymi przeżyciami. Na „Joyful” sporo było o rodzicach, dzieciństwie, zagubieniu, na „Gravity at Last” byłaś już pogodzona ze światem i szczęśliwsza, z kolei „Billie Eve” poświęciłaś córeczce. O czym teraz opowiesz?
Album „Ticket to the World” jest zdecydowanie mniej nakierowany na moje uczucia. Oczywiście patrzę na świat z własnego punktu widzenia, bo piszę o tym, co mnie porusza i inspiruje. Ale jest to bardziej globalne. Chciałam, żeby mój głos stał się głosem wielu ludzi i dlatego śpiewam w ich imieniu. Jeśli chodzi o muzykę, to zawsze czułam, jaką ma niesamowitą siłę, i cały czas zakochuję się w niej od nowa.
Eksperymentujesz, rapujesz, sięgasz do reggae.
Nie nazwałabym tego eksperymentowaniem, to naturalny proces rozwoju, życia, który pozwala mi odkrywać nowe rzeczy.
„I’m walking no matter what they say” – śpiewasz. Cała Ty!
To piosenka, którą najbardziej lubię, chociaż na ogół nie jest tak, że któraś szczególnie mi się podoba – lubię je wszystkie, bo to moje dzieci. Ale muszę być z tobą szczera – to moja ulubiona piosenka. Pamiętam, kiedy ją napisałam. Byłam w kościele na Brooklynie i gdy wróciłam do domu, chwyciłam za gitarę i skomponowałam utwór. Pamiętam kazanie pastora, który mówił o różnicy pomiędzy chodzeniem a wędrowaniem. Kiedy idziesz, masz cel i nawet mimo przeciwności zrobisz wszystko, żeby do niego dojść. A kiedy wędrujesz i upadniesz, to nie wstajesz od razu, bo nie wiesz nawet, gdzie i po co chcesz dojść. Idziemy więc albo wędrujemy tak przez życie od urodzenia do śmierci. Jakoś mnie to dotknęło, bo pomyślałam wtedy o swoim dzieciństwie, byciu nastolatką, stawaniu się kobietą, matką, o całej tej drodze. To szaleństwo, obłęd. Dla mnie życie to przepiękna walka.
Wiara Ci pomaga?
Tak, ale nie zobaczysz mnie tam, gdzie wszystko odbywa się tak jak zawsze, według rytuałów kościelnych. Muszę mieć kogoś, kto ze mną rozmawia, jest prawdziwy i przekazuje energię Stamtąd. Bóg jest dla mnie szczerością, czystością, życiem, czymś czy kimś, kto wyciągnie mnie z ciemności, przybliży do światła. Najważniejsza jest nadzieja, która nigdy nie umrze, nawet w najgorszych chwilach – tym jest dla mnie Bóg.
Nie miałaś łatwego dzieciństwa. Twoja matka, uzależniona od heroiny, opuściła dom i samotnie wychowywał Cię ojciec. Jak poradziłaś sobie z tą traumą i jak to robisz, że jesteś tak niesamowicie pogodną i radosną osobą?
Przede wszystkim bardzo pomaga mi moja muzyka. Wyrzucam z siebie to, co mnie boli. Oczywiście nie jest to jedyna droga. Uwielbiam się śmiać, to mój sposób na smutki.
Kiedy rozmawiałyśmy ostatnio, powiedziałaś, że Twoi rodzice znowu są razem po latach i że nie jesteś z tego powodu szczęśliwa. Nie wybaczyłaś mamie?
Wybaczyłam już dawno, ponieważ wiem, że jej nie zmienię. Nigdy z palcem wycelowanym w moją matkę nie mówiłam: „To i tamto zrobiłaś źle”. Nigdy. Ale oczywiście robię to w swoich piosenkach. Jestem nią bardzo rozczarowana i mam do tego prawo. Znam mnóstwo uzależnionych ludzi i wiem, że potrafią być szczerzy przynajmniej w stosunku do swoich najbliższych. Mojej matce nie mogłam wybaczyć kłamstwa. Ale nie wiem, czy to się zmienia z wiekiem, czy wraz z posiadaniem dzieci, bo już nie mam do niej żalu, tym bardziej że wszystko między nami układa się cudownie. Po prostu zaakceptowałam tę sytuację i mamę.
Wydaje mi się, że kiedy mamy dzieci, zaczynamy rozumieć swoich rodziców albo czasami na odwrót: przestajemy ich rozumieć.
Chyba w przypadku moich rodziców „zrozumienie” to nie najlepsze słowo, bo mnóstwa rzeczy, które zrobili i robią, nigdy nie zrozumiem. Akceptuję ich jednak, bardzo kocham i jestem szczęśliwa, że istnieją. Kto powiedział na przykład, że mamy dalej żyć z mężem, z którym nie chcemy być? Przecież to bez sensu, to twoje życie i to ty masz robić to, co chcesz, i to, co czujesz. Rodzice są wspaniali, bez względu na to, co zrobili. Mamy tylko jedną mamę i jednego tatę. Teraz to rozumiem.
Dajesz dzieciom dużo wolności?
Staram się, lepiej, żeby były tym, kim chcą być, bez popychania w jakimś kierunku i mówienia: „Zostaniesz tym czy tamtym”. Pragnę, żeby były sobą. Wierzę, że najważniejsza dla nich jest miłość, którą im dajemy.
Miłość i poczucie bezpieczeństwa.
Tak, ale nie bezpieczeństwa w sensie duży dom i gadżety, jakie mają koledzy, bo taki świat może szybko runąć.
I wtedy jest tragedia.
Właśnie. Dzieci wiedząc, że mają miłość, będą się czuły wszędzie dobrze. I nie będą odczuwały strachu, bo strach jest bardzo destrukcyjnym uczuciem. Dlatego my, rodzice, powinniśmy być wolni, pozbawieni myślenia: „To już moje miejsce do końca życia” etc., bo to może spowodować, że dzieci zaczną się bać świata. To nie w porządku, bo one tęsknią za przygodą, muszą poznawać odmienność, doświadczać. Czym jest życie? Mieszkaniem w tym samym miejscu przez 60 lat w otoczeniu tych samych ludzi? Nie! To nie życie!
Dorastałaś w Niemczech, później mieszkałaś w Nigerii, Londynie, Paryżu, wreszcie osiedliłaś się w Nowym Jorku…
Już nie, znowu pomieszkuję w Paryżu (śmiech). Wielu ludzi może pomyśleć, że jestem niespokojnym duchem. Być może, ale czuję się wolna. Nie boję się tego, że sobie nie poradzę. I wierzę, że zawsze jest jakieś wyjście.
Ja też nie czuję się za dobrze w jednym miejscu.
No widzisz! Tak naprawdę wszyscy mamy drogę we krwi.
Jaką jesteś kobietą po urodzeniu dzieci?
Dobre pytanie! Czasem patrzę w lustro i myślę: „Wow, mam dwójkę dzieci! To szaleństwo!”. A czasami czuję się sama jak dziewczynka. Dzieci zmieniły mnie na wiele sposobów. Jestem wciąż tą samą kobietą, którą byłam, tylko teraz mam kogoś, dla kogo żyję, za kogo mogę walczyć, stać się lwicą, kiedy będzie taka potrzeba. Na pewno podejmuję decyzje o wiele szybciej niż kiedyś. I mam obowiązek dbać o moje poczucie szczęścia, bo wtedy dzieci też będą szczęśliwe.
Miewasz momenty załamania?
Tak, wiadomo, że czasem dają w kość, zdarzają się też konflikty, ale jako matka zrozumiałam, że najważniejsze dla dzieci jest to, żebyśmy mieli czas posłuchać, co nam komunikują. Bo to my jesteśmy już odłączeni od tej niezwykłej, organicznej wiedzy, którą dzieci naturalnie posiadają. I jeśli chcemy się znowu podłączyć, musimy ich słuchać!
To o czym marzysz?
Chciałabym osiągnąć spokój umysłu, być w takim stanie, niezależnie od tego, co się wydarza i jak wiele się dzieje. Moim marzeniem jest praca nad sobą i doprowadzenie do momentu, w którym ten stan umysłu będzie stabilny, a ja będę jak skała.
AYO to pseudonim piosenkarki Joy Olasunmibo Ogunmakin. Urodziła się w Niemczech, ojciec jest Nigeryjczykiem, matka – Rumunką. Ma syna Nile’a i córkę Billie Eve. Przyjechała do Polski na zaproszenie Galerii Mokotów, by promować najnowszą płytę.