Gdy Polacy w wieku produkcyjnym wybierają Wielką Brytanię jako kraj emigracji, Brytyjczycy z taką samą nadzieją wybierają Australię i USA. Lepszy „socjal” ma zapewnić im stabilniejsze życie, mieszkanie od państwa i warunki do założenia rodziny. Tak jak Polacy, Brytyjczycy, którzy chcą mieć dzieci, zmagają się z problemami mieszkaniowymi i finansowymi.
Z im większą grupą ludzi rozmawiam, tym bardziej staje się oczywiste, że problem z dostępnością mieszkań wynika nie nie tylko z różnicy pokoleń, ale i różnicy klas. Moi rozmówcy nieustannie wspominali o przyjaciołach i znajomych, uprzywilejowanych wystarczająco, by móc pozwolić sobie na zakup nieruchomości, podczas gdy ci o niskich dochodach nie mogli sobie na to pozwolić.
Ciara, 25 lat, pochodząca z miasta na południowym wschodzie, zrobiła dyplom trzy lata wcześniej i dużym wysiłkiem znalazła pracę, która nie jest bezpłatnym stażem. Ma ją, ale jest obciążona ogromną studencką pożyczką, więc wciąż mieszka w domu rodzinnym i złości się na polityków, odmawiających wsparcia jej pokoleniu. „Moi rodzice są zagorzałymi konserwatystami i nie mogą zrozumieć, czemu jestem tak sfrustrowana działaniami tego rządu, który moim zdaniem specjalnie ogranicza mobilność społeczną samotnych, pracujących osób”, mówi. „Winią laburzystowski rząd, który „dał zbyt wiele zbyt wielu” i dziwią się, dlaczego ja i moja młodsza siostra, która jest po wojsku, nie wyprowadzamy się z domu”.
„Dwa lata temu przypadkowo zaszłam w ciążę. Oboje z moim chłopakiem bardzo chcieliśmy dziecka, ale nie mieliśmy mieszkania ani środków na utrzymanie dziecka. Nie chcieliśmy żyć w strachu przed popadnięciem w biedę w społeczeństwie, które odmawia nam pomocy, więc nie mieliśmy innego wyboru jak zdecydować się na zakończenie ciąży. Przez rok po podjęciu tej decyzji musiałam korzystać z pomocy psychologa.”
Ciara obawia się, że nie będzie mogła założyć rodziny. „Matka wciąż mi powtarza, że w moim wieku ona sama była już zamężna od pięciu lat, a od czterech miała mnie. Ja w wieku 25 lat nie mam najmniejszych widoków na mieszkanie z choćby jedną sypialnią, męża czy dziecko, którego bardzo bym chciała. I obawiam się, że przez następne pięć lat nie zbliżę się do tego ani o krok”.
I to jest problem: tak wielu z nas się obawia, że nawet jeżeli osiągną pewna stabilność i zrobią krok w kierunku nabycia mieszkania, nadal nie będą mogli pozwolić sobie na wychowanie dziecka. Steve, 37 lat, mieszka ze swoją dziewczyną w domu niedaleko Cardiff, który kupili dzięki spadkowi, oboje są „samozatrudnieni” w marketingu z regularną pensją, a mimo to Steve twierdzi, że „planowanie w dalszej perspektywie jest niemożliwe”.
„Nie mamy etatu, płatnego zwolnienia czy urlopu, ubezpieczenia. Wzięcie urlopu latem jest niemal niemożliwe. Nie możemy mieć dzieci, pomimo że oboje bardzo tego chcemy. Nie ma mowy. Stracilibyśmy jedną pensję i nawet z pomocą opieki społecznej nie bylibyśmy w stanie stworzyć dziecku odpowiednich warunków do rozwoju. Tu samo uczucie nie wystarczy.”
Hiran, lat 37, opowiada, że jego matka przyjechała do Wielkiej Brytanii z Afryki w wieku zaledwie 19 lat. „Pracowała w fabryce i zarabiała 7 funtów tygodniowo. Do czasu kiedy osiągnęła mój dzisiejszy wiek zdążyła zaoszczędzić tyle, by móc wyjść za mąż, mieć dwoje dzieci w wieku wczesnoszkolnym, wykupić swój komunalny dom i pod jego zastaw wziąć pożyczkę na założenie sklepu”.
Natomiast Hiram i jego brat wciąż mieszkają w domu rodzinnym i zarabiają poniżej 7 funtów za godzinę. „Długi uniemożliwiają nmm odwiedzanie barów i klubów nocnych, a także uprawianie hobby, co mogloby prowadzić do poznania kogoś. Z braku pieniędzy na życie towarzyskie spędzamy wolny czas, grając w gry komputerowe w naszych pokojach. Równie dobrze moglibyśmy mieć po 15 lat. Małżeństwo? Dzieci? Kredyt? Nie ma szans. Bez emerytury rodziców nie mielibyśmy co jeść. Kiedy się zestarzeją, będą musieli przeznaczyć swoje zasoby na opiekę, a wtedy obaj z bratem znajdziemy się w średnim wieku na łasce państwa”.
Ktoś mógłby stwierdzić, że oczekiwania są dziś wygórowane. Thea, 26 lat, najwyraźniej tak właśnie uważa. „Pochodzę z rodziny robotniczej i choć rodzice pomogli mi, kiedy byłam w naprawdę trudnej sytuacji, dziś zarabiam parę setek funtów na miesiąc i zmierzam w pożądanym kierunku. Nikt mi niczego nie dał, ani domu ani pieniędzy, żebym mogła ułożyć sobie życie”.
Ale to jej nie przeszkadza. „Moje pochodzenie i wychowanie pomogły mi zaakceptować obecną sytuację. Jako dziecko też nie miałam pieniędzy – na przykład nigdy nie byliśmy zagranicą – ale nie czułam, żeby mi czegoś brakowało. Myślę po prostu, że odnośnie zagranicznych wakacji, posiadania samochodu czy domu mam mniejsze oczekiwania niż moi rówieśnicy pochodzący z klasy średniej”.
Thea nigdy nie pragnęła dzieci, a jako jedynaczka wie, że odziedziczy dom po śmierci rodziców. „Uważam, że kwestie zarobków, mieszkań, ubóstwa i stabilności finansowej naszego pokolenia trzeba koniecznie rozwiązać. Ale istotnym problemem jest też nadmiar osób z wyższym wykształceniem (ja go nie mam), wskutek czego dewaluuje się ono i nie gwarantuje pracy. Człowiek zostaje bez grosza, bezrobotny i z długami”.
Ma rację: te z moich przyjaciółek, które wcześnie urodziły dzieci i nie poszły na studia, mają już podrośnięte dzieci, więc mogą kontynuować edukację albo z niej zrezygnować. Ale to nie znaczy, że wszystko poszło łatwo – nieraz musiały się zmagać z kłopotami finansowymi, często jako samotne matki. Większa elastyczność w edukacji byłaby pomocna, ale jak uważa Jessica (25 lat) i większość osób, z którymi rozmawiałam: rząd powinien wybudować więcej mieszkań.
„Smutne”, dodaje Jessica, „że udało mi się przekonać samą siebie, że nie chcę małżeństwa, kredytu i dzieci. Ale tylko dlatego, że uważam to za niemożliwe. Wpływ wywarła też przeprowadzka do Londynu. „Kiedy się wynajmuje klitkę we wspólnym mieszkaniu, wszystko wydaje się nieosiągalne”.Czuje się jakby ukarano ją za ambicję.
Kirsten, 32 lata, prawniczka specjalizująca się w prawach człowieka, mówi: „Dlaczego 30-letnia kobieta nie miałaby sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania, niekoniecznie w centrum, ale choćby na peryferiach naszej stolicy?” Obecnie sama dzieli zatoczony dom z czterema innymi osobami. „Niby jestem dorosła, ale nie jestem w stanie żyć jak dorosła. Znalazłam się w pułapce rynku nieruchomości w Londynie – płacenie za wynajem uniemożliwia mi odłożenie na depozyt mieszkaniowy. Byłoby mi trudno wyprowadzić się z Londynu i znaleźć podobną pracę. Sama sugestia na ten temat budzi we mnie niechęć”.
Sugestia, że zamieszkanie gdzieś, gdzie jest taniej, rozwiązuje sprawę, to duże uproszczenie. Chloe ma 29 lat i przeprowadziła się do Londynu z północnego wschodu rok wcześniej z powodu braku pracy. „Chciałabym mieć dzieci, ale wcale nie jestem w lepszej sytuacji, niż kiedy miałam 20 lat. Martwi mnie to, że zbliżam się do 30-tki, a zegar biologiczny tyka. W wieku 20 lat wciąż miałam wrażenie, że jestem nastolatką, nie tyle z racji sposobu myślenia, co ze względów finansowych. Staram się być optymistyczna i przedsiębiorcza i nie mam wygórowanych wymagań, ale przypuszczam, że jeszcze przez jakiś czas nic się nie zmieni”.
W książce Davida Willetta „Jak pokolenie wyżu demograficznego skradło swoim dzieciom przyszłość”, autor przedstawia Wielką Brytanię jako „mocarstwo atomowe”. Opisuje brytyjską rodzinę i porównuje anglojęzyczne społeczeństwa do krajów z kontynentu, gdzie rodziny są większe. Ponieważ Brytyjczycy są nacją złożoną z małych rodzin i skoncentrowaną na prywatnej własności, potrzebują państwa bardziej, a w następstwie kłopotów systemu zawsze ucierpi rodzina.
Wszystkie osoby, z którymi rozmawiałam na potrzeby tego artykułu nie chciały sprowadzać dzieci na świat ekonomicznej niepewności. Pytanie tylko, jak długo ludzie zechcą się w ten sposób poświęcać. Jeżeli jednak zaczniemy rodzić dzieci niezależnie od okoliczności, jakie będą tego konsekwencje dla społeczeństwa? Jak na ironię, rząd rzekomo zaangażowany w sprawy rodziny, oferuje bardzo skromną pomoc. Mieszkania komunalne są dziś codziennością dla wielu osób, co pokazują przepełnione domy. Czy naprawdę musimy się nauczyć żyć z dziećmi innych ludzi?
Zdaniem Eleanor, 30 lat, jednym z rozwiązań jest wyprowadzka za granicę. „Szczerze mówiąc, nie widzę możliwości, żebym mogła wychować dzieci w Wielkiej Brytanii”, wyjaśnia. „Moi rówieśnicy ze szkoły i studiów w większości wyjechali do Australii i Stanów, za co ich nie winię. Naprawę są tam szczęśliwi. Zarobki są niższe, ale standard życia wyższy. Chciałabym mieć dzieci w Wielkiej Brytanii, bo tu żyją rodzice moi i mojego partnera, ale to byłoby zbyt trudne. W dodatku nie mogę sobie pozwolić na mieszkanie blisko mojej rodziny, która mogłaby mi pomóc w opiece nad dzieckiem. W obecnej sytuacji ledwo wiążę koniec z końcem. Serce się kraje.
Andrea się zgadza: „Są takie dni, kiedy wolałabym nie myśleć o dzieciach, bo to zbyt smutne. Może dlatego, że straciłam mamę, nikt już mnie nie kocha tak bezwarunkowo i czuję wewnętrzną pustkę.” Nie będzie się czuła spełniona, dopóki nie urodzi dziecka. Na razie czuje, że „nie spełnia swojej funkcji w świecie”.
źródło: