Już kiedy syn miał miesiąc, zaczęłam czytać mu gazety. Nic nie rozumiał, ale dzięki temu robiłam sobie prasówkę. Zawsze powtarzałam: „ty jesteś ważny, ale ja też jestem ważna” – mówi dziennikarka i prezenterka Wiadomości Beata Tadla.
Gaga: Jesteś czytelniczką poradników dla matek?
beata tadla: Zdecydowanie nie. Jestem matką, która stawia na intuicję. Nikt z nas nie rodzi się z gwarancją, że będzie świetnym rodzicem. To jest akurat taka branża, w której człowiek sprawdza się w praktyce, tak jak w dziennikarstwie. Nie da się zastosować gotowego schematu. Trzeba zawierzyć sobie i dziecku. Nigdy nie korzystałam z rad koleżanek. To, że u kogoś sprawdziła się metoda: ,,Zostawię go samego w pokoju, jak się wypłacze, to zaśnie”, nie znaczy, że i u mnie się sprawdzi. Zresztą syn od początku spał sam, nie było z nim żadnych problemów.
Jak Ci się to udało?
Nie miałam tego rozedrgania wewnętrznego, które dzieci od razu wyczuwają. Poza tym Jaś był wdzięczną materią do „lepienia”, a ja byłam matką, która uwielbiała „lepić” nowego człowieka.
Nie uwierzę, że wszystko od razu wiedziałaś.
Bo tak nie było. Przede wszystkim pragnęłam zostać mamą i to tak bardzo, że miałam już wizje, omamy. Jak wkładałam spódnicę, to wydawało mi się, że chowa się pod nią dziecko.
Ile miałaś wtedy lat?
Dwadzieścia sześć. Jeśli chodzi o wychowanie, to pewnie podświadomie korzystałam z wzorców wyniesionych z domu. Ja również byłam dzieckiem chcianym i kochanym. Moi rodzice od początku pragnęli mnie zainteresować światem na miarę swoich możliwości, których nie da się porównać z tymi dzisiejszymi. Jeździliśmy razem na wakacje, zabierali mnie na weekend w góry… Jak tylko topniał śnieg, to tata brał mnie za rękę: „Idziemy szukać wiosny”. Może to dlatego nie pozwalałam Jaśkowi spać na spacerach.
Zła, zła mama!
„Co to za interes, że teraz będziesz spał, a po powrocie do domu się bawił?”. Spacer traktowałam jako nasz wspólny czas: „Oglądamy świat, ja ci go tłumaczę (od samego początku gadałam do niego jak najęta), a po powrocie – do łóżeczka!”. I wtedy on spał, a ja mogłam poczytać, pooglądać telewizję, pomalować paznokcie. Nie jestem typem matki Polki, która w przydeptanych adidasach, dresie i z pięciocentymetrowym odrostem wyjdzie na spacer z dzieckiem. Zawsze dbałam o siebie i powtarzałam synowi: „Ty jesteś ważny, ale ja też jestem ważna”.
Trafił Ci się wyjątkowo zgodny egzemplarz.
Współpracował od początku! Pod tym względem to fenomenalne dziecko. Ciekawe świata. Już kiedy miał miesiąc, zaczęłam czytać mu gazety. Nic nie rozumiał, ale dzięki temu robiłam sobie prasówkę. Bajki szybko mu się znudziły, bo zorientował się, że dobro zawsze zwycięża. Wolał „Dzieci z Bullerbyn”, „Pippi”, „Mikołajka” – wszystkie lektury, dzięki którym mógł się identyfikować z urwisami i myśleć: „Boże, ja to jestem grzeczny”. Jak miał rok, już pięknie recytował wiersze. Tylko że jeszcze nie chodził, to był ten paradoks – wybrał sobie ścieżkę rozwoju intelektualnego. Późno zaczął chodzić – miał chyba 15 miesięcy.
A teraz?
Trzynaście lat. Uwielbiamy oboje kino, przy czym Jaś patrzy na filmy raczej od technicznej strony. Chciałby zostać reżyserem, ale jego plany ewoluują. Kiedyś marzył o architekturze z powodu zamiłowania do konstrukcji i budynków. Uwielbia tkankę miejską. Historię warszawskiego metra zna od podstaw. Jest mieszczuchem z krwi i kości. Jego hobby to jazda komunikacją miejską. Najszczęśliwszy dzień to gdy ostatnio dostał kartę miejską. Całował ją!
I jeździ po mieście?
Oczywiście. Szuka połączeń, zwiedza.
Może traktuje to jak grę terenową?
Może… ale na przykład komputer nigdy nie służył mu do grania, tylko do zdobywania wiedzy. „Znalazłem najwyższy budynek na świecie, zobacz, jak go budowali!”. Pytałam go, co chce dostać na urodziny, i jego największym marzeniem było pojechać samodzielnie na Nowy Świat. Zgodziłam się, zresztą pamiętam, jak sama byłam dzieckiem, to jeździłam komunikacją miejską od pierwszej klasy: czy to na religię, czy na zajęcia do szkoły muzycznej… On pierwszy raz pojechał w piątej klasie – to jednak różnica.
Bałaś się, kiedy go za pierwszym razem wypuszczałaś?
Spytałam, czy wie, jakim autobusem będzie jechał, miał znaleźć w internecie trasę i pokazać mi, na którym przystanku wysiądzie. Wszystko to zrobił. No i miał jeszcze komórkę przy sobie. Mam do niego duże zaufanie i wbrew pozorom wcale nie jestem matką, która stale kontroluje. Ja już nie jestem mu tak niezbędna, ponieważ bardziej potrzebuje grupy rówieśniczej. Jest dzieckiem, z którym można się dogadać, chociaż ostatnio mnie zdenerwował. Wyładował mu się telefon, a miał przyjechać do domu od razu po szkole. Mija 17, 18, a ja nie mogę się z nim skontaktować. Odchodziłam od zmysłów. Okazało się, że pojechał do taty, o czym nie wiedziałam. Na wszelki wypadek skontaktowałam się z jego ojcem i wtedy okazało się, że są razem. Oczywiście dostał ochrzan, bo takich rzeczy się nie robi. Teraz chciałby pojechać na obóz do Nowego Jorku, a to jest bardzo drogi wyjazd, więc warunek jest taki, że musi być odpowiednia średnia. Musi na to zapracować. Był tam już raz, bo marzył, żeby zobaczyć miejsce po zburzeniu World Trade Center i wspiąć się na Empire State Building – przeczytał książkę o tym budynku i wszystko o nim wiedział. Uwielbia Amerykę.