Trafić na skarb to trudna sztuka – najpierw trzeba go umieć dostrzec. Kiedy już się uda, radość jest podwójna. Cieszy się zarówno twoje dziecko, jak i dziecko w tobie.
Szlachetne kamienie z dna piaskownicy, patyki „okryte chwałą”, bezcenne kawałki muszli, magiczne szklane kulki… Jako dzieci mamy magiczną umiejętność zauważania skarbów niemal wszędzie. Rzucamy się w wir przygód w towarzystwie innych małych ludzi, którzy, tak jak my, potrafią dostrzec niezwykłość zwykłych rzeczy. Jesteśmy nieustraszeni i bajecznie bogaci, dopóki babcia nie zawoła na kolację.
Z czasem oczy nam słabną i – zamiast zauważać wspaniałość otaczających nas przedmiotów i ludzi – potrzebujemy do tego certyfikatów wyjątkowości umieszczonych na metce lub przed nazwiskiem. Góry złota, sława i szczęście (zwłaszcza ono) stają się tak rzadkie i trudne do zdobycia… Ścigając się z rzeczywistością od poniedziałku do piątku, tracimy z oczu skarby i stajemy się biedni. Czy jest ratunek?
Owszem. Ludzie z przeszłości zostawili przesłanie, dla nas, swoich następców. Można przypuszczać, że niektórzy dziesięcioletni władcy świata ukryli swój sekret w pudełku na strychu. Czasami udaje się go znaleźć przypadkiem, ale bardziej prawdopodobne jest, że zaczniemy szukać, przynaglani okrzykami: „A mówiłaś, że też miałaś skarby, jak byłaś mała! A pokażesz mi? A obiecałaś, pokaż!”. Zbieramy się w sobie, poganiani przez małolata idziemy w końcu na strych, i udaje się czasem odszukać takie pudełko w prezencie od samego siebie, pokryte kurzem sprzed dwóch czy trzech dekad. Nasze dziecko się cieszy i dziecko w nas cieszy się też. Znajdujemy muszle, kulki i ten kawałek czegoś, co nie wiadomo, czym jest: może skamieniałym odciskiem dinozaura? Obok pudełka leży walizka z książkami o misiu Tezeuszu i o Tomku Wilmowskim oraz komiksy z Indianą Jonesem. Zabieramy je razem z zakurzonym pudełkiem na dół. Niech młode czytają.
Dawnych bohaterów trzeba polecać, bo oni byli naprawdę fajni. Silni, wytrwali, dobrzy i mądrzy. Pozbierani, skoordynowani ruchowo i sensorycznie. No i przystojni… Oczywiście mieli drobne przywary, Tezeusz był odrobinę próżny, a Indiana Jones bał się węży, bo – jak zauważyli teoretycy narracji – porządny bohater musi mieć skazę, feler, coś, z czym się zmaga. Musi to mieć, żebyśmy go lubili, żeby on też, tak jak my, walczył z jakąś własną słabością. Ale poza tym dawni herosi są niemal doskonali, więc niech się dziecko uczy – czytamy mu na dobranoc o tym, jak to łatwo znaleźć skarb.
Następnego dnia jest niedziela, idziemy do kina. Tu też czekają bohaterowie, chociaż nie do końca tacy, jak dawniej.
Ci, z którymi stykamy się w świecie 3D, nie mają już skaz – oni się z nich składają. Są, jak Tedi Stones z animacji „Tedi i poszukiwacze zaginionego miasta”, niezaradni, gapowaci. Potykają się o własne nogi, nie odróżniają medalionu od kapsla lub potrącają przypadkowe przedmioty, powodując lawinę katastrof. Są roztrzepani i nieuważni. Marzą. Taki nieudolny bohater z pozoru zupełnie nie nadaje się do tego, żeby znaleźć cokolwiek. Ale właśnie, że owszem – daje radę. Dlaczego? Bo niezależnie od kompetencji we władaniu biczem i rewolwerem najważniejsze okazuje się to, żeby skarb po prostu dostrzec. Chociaż roztargnieni i podatni na przypadkowe bodźce, to jednak widzą góry złota, chwałę i szczęście wszędzie, co chwila. Nieraz się zawiodą, ale w końcu, za którymś razem, ich gotowość trafia na prawdziwą okazję i jest! – wszystko się układa. Przyjaciele pomagają im poradzić sobie z biczem, rewolwerem i tendencją do gubienia przedmiotów.
Moje dzieci kochają nieudolnych bohaterów, którzy nie wszystko mają pod kontrolą i nie wszystko potrafią. Łatwo się z nimi utożsamiają. Ja też kocham takie niewydarzone postaci. Dlatego, że uczą wyrozumiałości dla siebie i udowadniają, że każdy może szukać skarbów. A jeszcze bardziej lubię ich za to, że przypominają, że samo szukanie „daje fun”, niezależnie od tego, czy znajdę górę złota, czyjś uśmiech czy pomysł na następny weekend.