Każdego grudnia wyrażaliśmy im za to wdzięczność za pomocą kartki z bloku technicznego, czarnej farby, kleju oraz pasty do zębów. Przydawały się też pióra; niełatwo schwytać wronę, więc łapaliśmy gołębie. Czasami udawało się wyprosić u chłopek sterczących na targu kilka kogucich piór. Pomalowaną na czarno kartkę sklejaliśmy w rulon, przód ozdabialiśmy za pomocą pasty do zębów godłem górniczym (pyrlikiem, czyli młotem, i żelazkiem, inaczej kilofem), które czasami z rozpędu zastępowaliśmy dobrze nam znanym sierpem i młotem – pani nigdy nie zwracała uwagi na takie szczegóły. Podobnie zresztą jak na kolor sterczącego po lewej stronie czaka strojnego pióropusza, a zdaje się, że każdy coś oznaczał. Stawiała nam piątkę po piątce i już można było zamienić czako w rycerski hełm. Naparzaliśmy się patykami, dopóki z naszych papierowych nakryć nie zostały strzępy. Inne lekcje rysunków jakoś zatarły mi się w pamięci.
No właśnie. Może w tym problem? Przywołany kilka akapitów wcześniej pan Filip Springer kończy swoją „Wannę z kolumnadą” smutną informacją – podczas 9 lat podstawówki i gimnazjum polscy uczniowie spędzają na lekcjach poświęconych sztuce nie więcej niż 255 godzin. To oprócz wychowania plastycznego także lekcje wychowania muzycznego, zajęcia teatralne, taniec, wyjścia do muzeum, również do kina… 255 godzin.
Dużo, mało?
Trudno powiedzieć, nie mając punktu odniesienia. Ale punkt taki mamy – możemy oprzeć się na cytowanym przez pana Springera raporcie „Edukacja artystyczna i kulturalna w szkołach w Europie”. Przygotowała go Agencja Wykonawcza do spraw Edukacji, Kultury i Sektora Audiowizualnego Unii Europejskiej.
Otóż nasi sąsiedzi z południa, Czesi, w tym samym czasie co my fundują swoim dzieciom 636 takich lekcji, Łotysze – 800 godzin, Finowie – 997 godzin, Portugalczycy – 1100 godzin (na dodatek w 8 lat!), Duńczycy aż 1120 godzin (w sześć lat)! A Szwajcarzy? Zapytałem o to panią Kingę Zwalińską ze Szkolnego Punktu Konsultacyjnego w Genewie – przyjechałem tu dręczyć najmłodszych literaturą.
– To zależy od szkoły – odpowiedziała pani Kinga. – Zdarza się, że raz na dwa tygodnie dzieci mają zajęte popołudnie, na przykład od 13.30 do 16.
Hm, to wszystko?
Czyżby więc nie w edukacji problem? A może najlepszym edukatorem jest harmonijne otoczenie, po prostu? To oczywiste, że wpływa ono na nasz gust i nie tylko na gust. Rudolph Giuliani, legendarny burmistrz Nowego Jorku, rozpoczął swoją kadencję od walki z przestępczością na poziomie podstawowym, między innymi ścigał za mazanie po murach. Dodajmy: skutecznie ścigał. Uznając, że w nieestetycznym otoczeniu łatwiej się zalęgają nieetyczne pomysły na życie.
Coś w tym jest, prawda?
Wprawdzie i na blokowiskach kwitnie sztuka, ale kojarzona najczęściej z rapem. Nieliczne wyjątki, jak choćby pan Paweł Althamer, trzymają się swoich bloków chyba tylko po to, żeby zepsuć mi nazbyt prostą tezę tego felietonu, która brzmi: ładne otoczenie rodzi ładnych ludzi. Ładnych wewnętrznie. Czyli powierzchowność w służbie ducha!
To byłoby jednak zbyt proste, i dobrze, że pan Althamer zepsuł tezę. Sztuka jest wszystkożerna: nie musimy jej karmić cukierkowatymi starówkami, połknie i bloki z wielkiej płyty. Byleby miała gdzie się rozwijać. Byleby miała zażartą grupę swoich miłośników. Nawet wąską grupę rówieśniczą, która będzie kibicowała, gdy Państwa dzieci już podrosną, chwycą za farby w sprayu i wyjdą na ulice.
Wcześniej to Państwo, rodzice, muszą stać się taką grupą, która zachęca do aktywności, do wyrażania siebie, która nie przejdzie obojętnie obok laurki, wydzieranki czy plastelinowego stwora. Bo jeżeli ugasimy naszą obojętnością artystyczne zapędy dzieci, to wkrótce cała Polska będzie spaskudzona. Jak zakopianka billboardami.