Wiadomo, że to idealny kierunek dla luzaków czy znawców malarstwa. Ku mojemu zaskoczeniu holandia okazała się też idealnym celem rodzinnej wyprawy.
To było wyjątkowo udane powitanie wiosny. Tydzień w Holandii, przemierzanej rowerami, wśród polderów, czyli płaskich, depresyjnych obszarów zabezpieczanych przed zalaniem, na których miliony kwiatów kwitły w cieniu dostojnych wiatraków.
Podczas gdy dziewięcioletni Julek dzielnie sam pedałował, niespełna sześcioletnia Amelka, znużona widokiem kwiatów po horyzont, spała spokojnie w rowerowej przyczepce. Początkowo trochę się obawiałam, czy dam radę ją ciągnąć za sobą, ale już po kilku minutach okazało się, że holenderskie rowery, nawet te z przyczepkami, jeżdżą w zasadzie same. Wysiłek mięśni minimalny. Pociągi i autobusy kursują idealnie, zgodnie z rozkładem, układ dworców i połączeń nie sprawia najmniejszych trudności osobie nieznającej holenderskiego, a konduktorzy i kierowcy są niezwykle mili, uczynni, pomocni. Nawet przez minutę nie żałowałam, że nie pojechałam samochodem, choć przed wyjazdem znajomi pytali z niedowierzaniem, czy naprawdę chcę sama z dwójką małych dzieci zwiedzać Holandię komunikacją publiczną. No problem, kochani, no problem! Zamieszkaliśmy komfortowo i tanio na kempingu. Eurocamp Koningshof w Rijnsburgu to małe miasteczko ze sklepem, basenem (bezpłatnie dla gości), barem i wypożyczalnią rowerów. Pierwszy raz spaliśmy w mobile home i bardzo nam się to spodobało. Jest to w pełni wyposażony dom na kółkach z kuchnią, łazienką, toaletą, salonem, sypialniami, tarasem i ogródkiem. Dzieciom tak się podobał „piracki” basen ze wszelkimi potrzebnymi piratom akcesoriami, że trudno je było wyciągnąć na wycieczki. Ale kiedy już ruszyliśmy, buzie im się z zachwytu nie zamykały.
Wyprawa pierwsza – Keukenhof
Co roku otwierany jest tylko na kilka tygodni między marcem a majem (w tym roku od 20 marca do 18 maja). W pozostałych miesiącach rzesza najlepszych ogrodników ręcznie obsadza 32 hektary ziemi siedmioma milionami cebulek.
W każdym sezonie inaczej, według innej koncepcji, w innej aranżacji. Miliony turystów co roku przyjeżdżają do Keukenhof w poszukiwaniu inspiracji dla swoich ogródkowych eksperymentów. I nie wyjeżdżają zawiedzeni. Ogród tonie w kwiatach. Starannie dobranych, zaprojektowanych, perfekcyjnie zasadzonych w kilku warstwach, aby kwitły cały sezon. Zaraz przy wejściu jedna z licznych atrakcji dla najmłodszych – zabytkowe organy. Muzyka gra, a na scenie tańczą piękne lalki. Okazuje się, że takie urządzenie ma w sobie magię. Dzieci są zafascynowane (i to mimo że figurki poruszają się o wiele wolniej niż postaci z gier komputerowych!). Na terenie ogrodu jest mnóstwo uroczych miejsc – można wsiąść do łódki, wspiąć się na taras widokowy w starym wiatraku, odpocząć na ławeczce. Jest też plac zabaw i minizoo. Jednym słowem kilka godzin w niezwykle pięknym miejscu.
Wyprawa druga – Alkmaar
Ponieważ dziś piątek, to ruszamy do Alkmaar, gdzie zawsze w tym dniu, począwszy od XIV wieku, od kwietnia do sierpnia odbywa się targ serowy. Cały spektakl trwa zaledwie dwie godziny: od 10 do 12. Dziś targ jest tak samo poważnie traktowany przez producentów i kupców jak przed wiekami, choć plac Waagplein u stóp ratusza trzeba było otoczyć taśmą, aby trzymać turystów na dystans. Specjalnie jednak dla nich miły kobiecy głos tłumaczy przez mikrofon w czterech językach, co widzimy.
Na matach rozłożonych wprost na bruku leżą ogromne 10-kilogramowe kręgi gołdy. Sprzedawcy, ubrani w takie same stroje jak przed wiekami, należą do czterech cechów serowarskich. W parach chwytają specjalne nosidła z ułożonymi na nich krążkami sera i zabawnym truchtem biegną z nimi w podcienia ratusza, gdzie mistrz ceremonii waży sery. Tu też odbywają się degustacje. Ciężarówki kupców czekają poza placem w okalających go uliczkach. Kupione? To odjazd!
Truchcikiem, w kapeluszach ze wstążeczkami (każdy cech nosi inny kolor) sprzedawcy z serami na noszach biegną ku pojazdom. Kiedyś były to wozy konne.
Dzieci patrzą zafascynowane na plac przed ratuszem. To jak wycieczka w czasie. Apetyt na ser rośnie. Idziemy buszować po pobliskich kramach, pełnych żółciutkiej, pysznej goudy. Sprzedawcy w stylowych kapeluszach widowiskowo kroją ogromne kawałki, zapraszają do degustacji. Sery pyszne, a ceny jak w supermarkecie. Degustujemy długo i z apetytem, aż strach nas ogarnia, że wyrosną nam wąsy i zaczniemy bać się kotów.