Małgorzata i Karolina to zaledwie dwie z matek, którym na oddziale ginekologiczno-położniczym szpitala wojewódzkiego we Włocławku nie wykonano w terminie cesarskiego cięcia. W wyniku tego zaniedbania zmarło troje dzieci. We Włocławku jest aż 37 podobnych spraw.
Bomba wybuchła w piątek 17 stycznia, gdy przed kamerami telewizji, na oczach całej Polski, rozpłakał się Arkadiusz Szydłowski, ojciec dwojga dzieci – Paulinki i Piotrusia. Bliźnięta miały przyjść na świat na oddziale ginekologiczno-położniczym Szpitala Wojewódzkiego we Włocławku. Kobieta miała urodzić przez cesarskie cięcie, termin wyznaczono na 16 stycznia. Jednak kiedy mąż przywiózł ją do szpitala, cesarkę przełożono, bo rzekomo nie było osoby kompetentnej do wykonania badania USG. Matka została więc na oddziale i czekała. Jeszcze o drugiej w nocy z 16 na 17 stycznia słyszała bicie serca bliźniaków, kilka godzin później z jej łona wyciągnięto ich zwłoki. Dzieci zmarły na skutek niewydolności krążeniowo-oddechowej. Zmarły, bo matce nie wykonano operacji na czas.
Na co czekano?
– Gdy koleżanka podesłała mi na Facebooku link do telewizyjnego programu informacyjnego, zamarłam. Patrzyłam na twarz płaczącego ojca i serce waliło mi jak szalone. Przecież mnie również na koszmarnym oddziale we Włocławku uśmiercono w ten sposób córeczkę. Mnie również nie wykonano cesarskiego cięcia w terminie, choć były ku temu wyraźne wskazania – mówi Karolina Śniegulska, mama zmarłej Zuzi.
29-letnia kobieta do dziś nie może się pogodzić ze śmiercią dziecka. Dotąd nie obnosiła się ze swym bólem, choć od początku zdawała sobie sprawę z tego, że doszło do karygodnych zaniedbań ze strony włocławskich lekarzy.
– Opłakiwałam śmierć córeczki w samotności, ale zdobyłam się na to, aby zaraz po wyjściu ze szpitala zgłosić doniesienie do prokuratury. To, jak nieudolnie prowadzone jest śledztwo, nadaje się na drugi artykuł. Nie mogę uwierzyć, że żyję w państwie, w którym zawiodłam się na najważniejszych instytucjach: służbie zdrowia i wymiarze sprawiedliwości – mówi gorzko Karolina.
Kobieta jest już mamą dwóch chłopców. Obu rodziła przez cesarskie cięcie. Młoda matka cierpi na głęboką wadę wzroku. Nosi szkła kontaktowe o mocy ośmiu dioptrii. Od pierwszej ciąży miała zalecenie od okulisty, aby rodzić dziecko przez cesarskie cięcie. Ginekolog podtrzymywał tę opinię. Poród siłami natury mógł okazać się fatalny w skutkach dla jej wzroku. – Na szczęście, poza problemem z oczami, nie miałam żadnych przeciwwskazań, aby rodzić dzieci. Każdą z trzech ciąż znosiłam bardzo dobrze. Dzieci wspaniale się rozwijały. Końcówka porodu była nerwowa, bo zarówno Szymek, jak i Piotruś rodzili się na ostatnią chwilę. W moim przypadku również zwlekano z cesarskim cięciem. Dzięki Bogu, chłopcy żyją, ale po co były te nerwy i szykany? Za każdym razem lekarze wiedzieli, że nie mogę rodzić naturalnie z powodu oczu. Po co było to odkładanie operacji do ostatniej chwili? – dziwi się Karolina.
W trzecią ciążę zaszła z końcem lata 2012 roku. Miała rozterki, że być może to za wcześnie po dwóch cięciach, jednak aborcja nie wchodziła w grę.