Karolina: – Niektórzy zarzucają mi lekkomyślność. Że postanowiłam rodzić dzieci jedno po drugim. Ale nikogo nie powinno to obchodzić, ile dzieci pragnę mieć. Zaszłam w ciążę z Zuzią i nie miałam zamiaru załamywać się z tego powodu. Szybko pogodziłam się z myślą, że do naszej rodziny dołączy jeszcze jedno dzieciątko. Myśmy na Zuzię czekali z radością. Chłopcy przykładali ucho do brzucha, niecierpliwili się, kiedy wreszcie wyjdzie z niego siostrzyczka. Śmialiśmy się z mężem, że nasza mała księżniczka od początku będzie miała w nich silną obstawę. Im bliżej było porodu, tym większą czułam radość i dumę. Byłam przekonana, że tym razem na oddziale włocławskiej porodówki zajmą się mną jak należy. Nie bałam się rozwiązania. Skrupulatnie przestrzegałam wszystkich badań i zaleceń lekarza prowadzącego. Termin porodu córki miałam wyznaczony na 18 maja 2013 roku. Dzień wcześniej, ze skierowaniem na oddział od lekarza prowadzącego, stawiłam się w szpitalu. Był piątkowy ranek. Następnego dnia spodziewałam się operacji. Tymczasem ginekolog odesłał mnie do domu! Stwierdził, że skoro nie mam skurczów i rozwarcia, nie ma potrzeby mnie zatrzymywać. Po powrocie do domu, w nocy, dostałam silnego krwotoku. Pogotowie zawiozło mnie z powrotem do szpitala. Dyspozytorka dzwoniła do mnie i uspokajała, że już tam na mnie czekają. Szykują salę do operacji. Niestety to, co przeżyłam po przyjeździe, jest w mojej pamięci niczym zapis z jakiegoś koszmarnego snu. Do dziś nie mogę pojąć, jak można w ten sposób potraktować pacjentkę z krwotokiem. Od chwili przyjazdu do momentu, gdy położono mnie wreszcie na stół operacyjny, minęło 40 minut! Najpierw wykonywano mi badanie USG, potem musiałam czekać na izbie przyjęć. Po co? Przecież miałam krwotok, liczyła się każda minuta! Martwą córkę urodziłam o 6.15 nad ranem. Udusiła się. Następnego dnia podczas obchodu lekarz przyznał, że urodziłam dziecko o te dwie godziny za późno, ja jednak czułam jeszcze ruchy małej pomimo krwotoku. Ona była do uratowania!
Do lokalnej gazety powiatu włocławskiego, krótko po wystąpieniu w mediach ojca bliźniaków, zapukała Małgorzata. I ona, podobnie jak rodzice bliźniąt oraz opłakująca śmierć Zuzi Karolina, miała swoją historię do opowiedzenia. Nie do końca jest pewna, czy powinna obwiniać lekarzy za śmierć synka Kubusia, choć pod koniec ciąży dolegały jej cukrzyca i skoki ciśnienia. To powinno obudzić ich czujność. Do dziś boli ją natomiast to, w jak obcesowy sposób została potraktowana przez personel położniczy włocławskiej placówki.
– Ciążę miałam zagrożoną z powodu cukrzycy. Lekarz prowadzący uprzedzał mnie, że może zakończyć się cesarką. Pojechałam do szpitala ze skurczami dzień przed wyznaczonym terminem porodu. Na miejscu stwierdzono, że płód jest martwy. Po pierwsze, to nie był płód, tylko mój w pełni już ukształtowany synek w 40. tygodniu ciąży! Pomimo moich problemów zdrowotnych rozwijał się bez zarzutu. Podziwiałam go na obrazie USG. Nie wiem, na jakiej podstawie ustalono, że nie żyje. Byłam zbyt zszokowana tym, co usłyszałam. Nikt zresztą się tym nie przejął. Miałam zostać i urodzić martwe dziecko. To wszystko. A ja leżałam na łóżku i zagryzałam pościel, aby nie wrzeszczeć wniebogłosy. Miałam podwyższoną temperaturę. Synek ułożył się poprzecznie, więc urodzenie martwego dziecka w tzw. porodzie pośladkowym graniczyło z cudem. Jednak gdy ośmieliłam się zapytać, czy nie wykonaliby mi cesarki, gdyż nie czuję się na siłach rodzić, położna fuknęła na mnie: „Cesarka do martwego dziecka? Chyba zwariowała!”. „Zróbcie coś z tą dziewuchą, bo nie wytrzymam!” – dodała, gdy nie przestawałam głośno płakać.
Po wybuchu w styczniu afery dotyczącej bliźniąt z Włocławka media donoszą o kolejnych wydarzeniach. Rodzice dzieci martwo urodzonych z powodu zbyt późno wykonanych cesarskich cięć przecierają oczy ze zdumienia. Karolina: – Boję się, że sprawa śmierci córki zostanie zamieciona pod dywan. Po tylu miesiącach ślimaczącego się śledztwa widzę powiązania i zależności w środowisku włocławskiej elity, do której należą przecież i lekarze. Tu ręka rękę myje i udowodnić cokolwiek jest niezwykle trudno. Może gdy ujawniać się będą kolejni rodzice uśmierconych dzieci, pojawi się jakaś rysa na tym monolicie. Może ruszy wreszcie poważna debata społeczna na temat absurdów w służbie zdrowia, bo, jak powiedziała mi jedna z położnych, one niewiele mogą bez decyzji lekarza.
Włocławski szpital milczy obecnie jak zaklęty. Zasłania się prawem do nieudzielania informacji, dopóki sprawy są w toku i trwają dochodzenia w prokuraturze.
Małgosia: – Dlatego ja nie poszłam do prokuratury, bo z lekarzami nikt jeszcze nie wygrał. Nie mam też zaufania do wymiaru sprawiedliwości. Dość się napatrzyłam w telewizji, jak wygląda dochodzenie swoich racji przed sądem. Prosty człowiek nie może nic. Trzymam kciuki za Karolinę, modlę się za rodziców bliźniaków – to wszystko. Kiedy zamykam oczy, wciąż widzę długie, ciemne włoski na główce mojego Kubusia. Wyraz twarzy jakby spał. Piąstki przy policzkach. Jakie to straszne umrzeć, tak naprawdę nie urodziwszy się. Mam w sobie ból, który nigdy już mnie nie opuści. Nie chcę już więcej dzieci.