Tworzy poruszające książki. Niezwykłe rysunki w połączeniu z poetyckimi, pełnymi metafor opowieściami docierają zarówno do dzieci, jak i dorosłych. Iwona Chmielewska woli fantazjować niż wychowywać. udaje jej się jedno i drugie.
Gaga: Przypomina Pani o czymś niezwykle ważnym; o tym, że istnieją dwa światy – ten rzeczywisty i ten wyobraźni. Pani książki to fascynujące „podręczniki” zrozumienia i empatii. Wierzy Pani w to, że można tak wychować człowieka, by umiał żyć w zgodzie ze sobą, z innymi, ze światem?
Iwona CHMIELEWSKA: Ja tylko staram się pokazywać na prostych przykładach, że świat nie jest oczywisty, że wszystko może się zmieniać. I że ludzie są różni. Dla mnie rzeczywisty świat jest jak najbardziej światem wyobraźni, są one nierozdzielne. Jestem bardzo logiczną realistką ze sceptycznym nastawieniem do wszystkiego, co mnie spotyka. Ta „wyobraźnia” to raczej uświadamianie sobie zawsze drugiej strony medalu, konsekwencji lub przyczyn, widzenie szerszego planu. Człowiek, rzecz, zjawisko nie istnieją dla mnie samodzielnie, szukam do nich zawsze kontekstów. To również poczucie, że parkując samochód, muszę pomyśleć o innych, żeby też się zmieścili. Że stawiając w przejściu walizkę, utrudniam innym życie. Że włączając głośno ulubioną muzykę, przeszkadzam tym, którzy jej nie lubią itd. Wyobraźni nie pojmuję jako błądzenia w chmurach. Chyba jestem słaba w wymyślaniu fikcji. Ta wielowymiarowa wyobraźnia jest w pani, jest w każdym z odbiorców, a książka ma pomóc ją uruchomić. Nie chciałabym nikogo wychowywać ani tym bardziej nauczać. Najważniejsze dla mnie jest to, by książka stała się impulsem do własnych przemyśleń i szerszego widzenia świata.
Takie opowieści – nieopowieści to idealny początek rozmowy z małym czytelnikiem. Spotyka się Pani z dziećmi i rozmawia o tym, co przeczytały?
Często prowadzę zajęcia z książką, tzw. warsztaty, i fascynujące jest to, jak dzieci komentują swoje prace. My, dorośli, ciągle chcemy edukować, a zapominamy, że sami moglibyśmy się dużo nauczyć od dzieci, bo one są wielkimi i niedocenionymi mędrcami, poważnymi odbiorcami kultury, humanistami i filozofami. Smutno, że szkoła, media tego nie dostrzegają. Dzieci się infantylizuje, pomija, wtłacza w gotowe tabele. I uczy niewychodzenia poza linię.
A one na całym świecie reagują podobnie: chcą być traktowane z szacunkiem, poważnie i wtedy się otwierają, cieszą ze swoich odkryć, bawią własną, przez nikogo nienarzucaną, wyobraźnią. Podczas warsztatów na temat „Pamiętnika Blumki” dzieci w Monachium zaproponowały, by dzieci z Domu Sierot dr. Korczaka ubrać w barwy Bayernu, żeby rozegrały mecz na boisku. Pan Doktor stał na bramce. Mali Japończycy ubrali Blumkę, Abramka, Chaimka w kimona i przygotowali dla nich ceremonię herbaty. Dzieci są dla mnie nauczycielami empatii i kreatywności.
Jak na Pani twórczość reagują osoby dorosłe?
W przeciwieństwie do dzieci często mają z nią problem. Są przyzwyczajeni do tego, że z „książek z obrazkami” się wyrasta. Są wobec nich bezradni i też bronią dostępu do nich swoim dzieciom, mówiąc, że im się to na pewno nie spodoba. Tymczasem dzieci reagują zupełnie swobodnie, ale kiedy widzą strach rodzica, również mu ulegają. Mogłabym przytoczyć wiele opinii. Są też takie jak wdzięczność pewnej pani w Korei, której jedna z moich książek uświadomiła, że musi zmienić pracę, i jest dzięki temu szczęśliwsza. I wdzięczność pewnego pana, który dopiero po przeczytaniu „Królestwa dziewczynki” zrozumiał, co mogła czuć jego siostra, co teraz czuje jego żona i co będzie czuła jego mała jeszcze córka. Mówię „po przeczytaniu”, ale to oznacza również „obejrzeniu”, bo w tych książkach krótkie teksty są dopełniane nierozerwalnie połączonymi z nimi obrazami. Ludzie często płaczą, wzrusza ich przesłanie. Bo przecież każdy – i dziecko, i dorosły – potrzebuje czasem nakarmić swoją duszę. Staramy się karmić ciała, mózgi, ale o tym delikatnym, często głodnym tworze zapominamy.