Urodziłaś dziecko. Być może unosisz się nad ziemią ze szczęścia, trzymając w rękach swój największy skarb. Być może jednak lęk, bezsenność i przerażające myśli nie dają ci cieszyć się tym nowym życiem. Tylko od nas zależy, co zrobimy z tą pustką i poczuciem izolacji. Ale musimy o tym mówić. Głośno. Głośniej od krzyku dziecka. Macierzyństwo to też pustka i poczucie izolacji!
Upalny wieczór. Spotykam się ze znajomymi na Chłodnej.
- Fajna knajpa. Nowa? – pytam.
- A ty skąd? – pyta znajoma Agnieszki. Bo okazuje się, że to najmodniejsza miejscówka od zeszłego sezonu.
- Iza siedziała w więzieniu 2 lata – mówi Agnieszka, co oczywiście wzbudza przerażenie i zachwyt.
- Naprawdę??!!
- Nie, urodziłam dziecko.
- Aha – ziewnęła znajoma. Bezdzietna.
Chwilę poźniej, siedząc w teatrze, nie mogę skupić się na akcji. Myślę o tym, że Agnieszka jako całkowicie zewnętrzny obserwator nazwała to dokładnie tak, jak się wtedy czułam. Wyizolowana, opuszczona, zamknięta. Na granicy szaleństwa. A jednocześnie pełna miłości, odpowiedzialna i sumienna. Która „ja“ zwycięży?
Samotna wyspa macierzyństwa.
Ja czyli matka numer 1.
Niekończące się godziny samotności sam na sam z kimś, kogo kocham bezgranicznie, ale kompletnie nie znam i nie rozumiem. Jeszcze nigdy tak się nie czułam. Paniczny strach połączony z bezradnością – wzywam pogotowie do zaropiałego oczka mojego noworodka.
Elif Safak, której wtedy jeszcze nie znałam autorka „Czarnego mleka“ trafia w punkt: „czułam się w mojej nowej roli niczym nietoperz zbudzony przez światło słoneczne – bezradna i oślepiona“. Po kilku tygodniach w pieluchach, z nie swoim ciałem i myślami, nie wiem już kim jestem. Matką? Bycie z dzieckiem nie daje mi pełni. Kobietą? Rozedrganym cieniem kogoś, kim byłam zaledwie kilka miesięcy temu. Nie, nie chodzę w szlafroku całymi dniami, opiekuję się dzieckiem, gotuję, sprzątam, robię zakupy, piorę. Zmęczenie narasta.
Nie rozumiem swoich uczuć, emocji, mam wrażenie, że cały świat odwrócił się do mnie plecami. Co się stało? Kto może pomóc? Matka? Dla niej macierzyństwo było cudem. Przynajmniej tak mówi. Kobiety w parku z wózkami? Bezładna paplanina o fizjologii dziecka, przyszłości, przedszkolach. Przyszłość? Ja chcę tylko przetrwać to tu i teraz.
Przyjaciółki? Od żadnej nie usłyszałam o bezludnej wyspie macierzyństwa. Kto odda mi moje życie? Nie, nie chodzi mi o wyjście do kina, teatru, fryzjera, kosmetyczki, na imprezę. Chcę być sama, przeczytać książkę, nie, chociaż gazetę, piątkową kulturę, żeby zobaczyć co mnie ominęło. Nie, nic mnie nie ominęło, ja mam coś co jest bezcenne kompletnie – wmawiam sobie. Może ma mokro? Patrzy na mnie ufnie, wdycham ten magiczny zapach i zaczynam płakać. Słowa, które cisną mi się na usta, nie chcą przejść przez gardło.
Więc zamiast mówić, uśmiecham się do wszystkich trzymając na rękach maleńkiego, nakarmionego piersią Tygrysa. Jestem dzielna – myślę patrząc na partnera, który jest zajęty wszystkim tylko nie tym co dzieje się ze mną – Przecież chciałaś mieć dziecko….Zamyka drzwi rano. Trzymajcie się….
Magda czyli matka numer 2.
Na początku czuła się fantastycznie. Przede wszystkim ta ulga, że wreszcie urodziła, bo Pola przyszła na świat 2 tygodnie po terminie. Kolejne 5 dni w szpitalu, ponieważ przyplątała się infekcja. Ciagle pamięta, ile wtedy miala siły. Śpi zaledwie parę godzin na dobę, nie może oderwać wzroku od dziecka. Po powrocie do domu czuje lekki niepokój – zostanę sama, bez żadnej pomocy?
Kilka tygodni i już nie opuszcza ją pewność, że nigdy już nie wyjdzie z domu, nie spotka się ze znajomymi, że już zawsze będzie zmieniać te pieluchy i wycierać ulane mleko ze swojego ramienia. Brak akceptacji własnego ciała, własnej siebie teraz. Poczucie totalnej izolacji, pułapka. I to wieczne oczekiwanie na faceta, który pojawia się w drzwiach – a ona wreszcie może iść do łazienki i płakać trzy godziny. Tak wyglądało wiele długich miesięcy. Pewnego razu w telewizji śniadaniowej widzi trzy szczęśliwe mamy. Piękne, ufryzowane, szczęśliwe. Opowiadają o cudzie macierzyństwa, nieskończonej miłości do dziecka, jak łatwo pogodzić bycie matką z pracą zawodową. Pomyślała: coś ze mną nie tak.
Małgosia czyli matka numer 3.
Przy pierwszym dziecku miała w sobie morze miłości i straszną potrzebę przebywania z Oskarem. Oraz wsparcie rodziny i partnera. To mnie trzeba było wyganiać z domu, żebym miała trochę czasu dla siebie – wspomina. Kiedy urodziła drugie dziecka, czuła się rzucona na głęboką wodę, zostawiona sama sobie.
Radzi sobie w ciągu dnia, bo wie, że musi być fajna dla swoich dzieci. Teraz mają tylko ją. Kiedy szły spać, ogrom emocji, zmęczenia fizycznego sprawiał, że psychicznie nie dawała rady. Kompletnie sama, bez chłopaka, który pracował całymi dniami. Nikogo przy mnie nie było –mówi – jedyne wsparcie miałam w sąsiadach. Kiedy chce wyjść po zakupy, zastanawia się, czy rzeczywiście potrzebuje tego wszystkiego , bo spacer do sklepu z dwójką dzieci to jak pokonanie maratonu.
Postanawia wrócić do pracy, ale dzieci chorują i każda próba powrotu kończy się fiaskiem. Znowu tkwiłam z chorymi dziećmi w domu, a wieczorami biegłam do apteki po leki – mówi. Zadawałam sobie pytanie: Czy kiedykolwiek jeszcze wyjdę do ludzi? Rzeczywistość mnie przerosła – dodaje.
Z wyrzutami sumienia oddaje dzieci do przedszkola i żłobka. Pierwszy płacze Oskar, potem Wiktoria. Straszne przeżycie – wspomina – ta wewnętrzna walka między macierzyństwem i spełnieniem się jako kobieta, która chce żyć. To uzależnienie od dzieci towarzyszyło mi stale. Małgosia jest fotografką, artystką i wie jak bardzo potrzebuje wolności dla siebie. Żeby przetrwać.
Odzyskać siebie.
Pierwszy dzień bez dzieci. Małgosia po raz pierwszy od trzech lat może wziąć długi prysznic i w spokoju napić się kawy. Po raz pierwszy pojawia się też myśl, że jednak mogę z tego wyjść – mówi Małgosia. Pomocy szuka w literaturze fachowej. Kupuje książki psychologiczne, szuka najlepszego sposobu dla siebie. Wiedzą dzieli się z koleżankami. I kiedy rozmawiają, okazuje się, że każda z nich, na różnych etapach, tkwiła w jakimś macierzyńskim horrorze. Świadomość, że nie przeżywam tego sama bardzo mi pomogła – mówi. Pracuje nad nowym projektem, fotografuje. W porównaniu z tym, co przeżywała w domu, z dwójką dzieci, żaden stres w pracy nie jest dla niej problemem.
Magda wyłącza telewizor i przypomina sobie słowa koleżanek, które właściwie wszystkie czuły to, co ona. To one przekonały ją, że jest normalna, a panie z telewizji sprzedają lukrowany obraz siebie i macierzyństwa. To był pierwszy krok. Kiedy Pola ma sześć miesięcy, jej mama zakłada bloga www.zaradna-mama.pl. Impuls, żeby ogłosić całemu światu, że to ściema, bzdura i kłamstwo. Że rzeczywistość to nie reklamy soczków i pieluszek i uśmiechnięta mama z dzieckiem. Pomogła jej też szczera rozmowa z partnerem. Wyrzuciłam z siebie wszystko – wspomina. Te dziewięć miesięcy spania na jednym boku, te opuchnięte piersi, ten niepokój. Pomogło. Od tego czasu ma pomoc i psychiczne wsparcie.
Pisarka Rachel Cusk pisze, że kiedy stajemy się matkami, umieramy. Nieźle jej się za te słowa dostało od brytyjskich matek, które nie przebierały w słowach i obrzuciły ją najgorszymi epitetami. Pisarka twierdzi, że prawda boli i większość z nas nigdy nie przyzna się do tego, co naprawdę czuje.
Przeżyłam. Tak jak większość z nas. Po roku było lepiej. Uratowała mnie literatura, praca, pisanie, ale to, co się ze mną działo zrozumiałam całkiem niedawno. Staram się szukać pozytywnych stron tego stanu, w którym byłam, nie rozdrapywać. Po wojnie z własnym ja rozstałam się z partnerem i wreszcie jestem na swoim miejscu. I cieszę się każdą chwilą z Tygrysem.
Elif Safak pisze: „to doświadczenie pomogło mi zajrzeć w głąb siebie – poznać na nowo każdą odsłonę mojego ja, cały ten wewnętrzny harem, z którym przeżyłam tyle lat“.
Śmierć na żywo
Dlaczego nikt nam nie mówi, że ten zamknięty słoik to choroba na którą cierpi 60% kobiet? Skąd mamy wiedzieć, kiedy słodko nazwany baby blues zamienia się w czarny tunel depresji.
Chodzenie do psychologa to ciągle fanaberia w naszym kraju, a my matki Polki zaciskamy zęby i przechodzimy to lepiej niż anginę. Bo na anginę dostaniemy antybiotyk.
Dlaczego nie krzyczymy, dlaczego nie mówimy swoim córkom, przyjaciółkom, że ten smutek, niepokój, strach, bezsenność i ból to normalne. I jak z każdym bólem najlepiej wybrać się do lekarza. Byłoby nam łatwiej. I tym innym kobietom.
Znamy siebie tyle lat, wiemy co się dzieje z nami, z naszym ciałem, wiemy kiedy jest nam źle. Tylko prawda może nas uratować, bo tylko wtedy możemy sięgnąć po pomoc. Musimy zdać sobie sprawę, że naprawdę umieramy – by narodzić się na nowo.