Składniki:
10 dużych pomidorów
4 duże jabłka, okrutnie słodkie
1 duża cebula
łyżka masła
kilka łyżek oliwy z oliwek
2 łyżki cukru (lub mniej – zależy od słodkości jabłek)
No i makaron: rurki, świderki, kokardki – co tam chcemy!
Najpierw parzymy pomidory i obdzieramy je ze skóry. Kroimy w kostkę. Następnie podsmażamy cebulkę na maśle. Dorzucamy do niej pomidory oraz obrane i pokrojone jabłka. Dolewamy oliwy z oliwek, solimy według uznania i dusimy tak długo, aż wszystko zmięknie, woda z pomidorów odparuje i powstanie diabelnie pyszny sos. Pod koniec próbujemy
go oszołomione prostotą smaku i – jeśli trzeba – dosładzamy. Nie miksujemy, tylko rozgniatamy widelcem. I krzyczymy:
„Jezu, jaki zrobiłam doskonały sos!”. Gwarantuję, że każde dziecko będzie zaintrygowane, jeśli nie sosem, to przynajmniej tym, dlaczego jego matka wydziera się w kuchni. Ale tak serio, to jest naprawdę idealne danie dla niejadków – aromatyczne, słodkie i smakuje bardziej jak deser niż pożywny obiad!
Pewnego dnia zdarzyło się jednak, że Olga odmówiła zjedzenia powyższego makaronu. W tyle mojej głowy natychmiast zapaliło się alarmowe światełko i napis: „anemia!”. To taka obsesja większości rodziców. Każde zachwianie w procesie karmienia, każda odmowa dziecka wyzwala w nas automatyczne poczucie, że coś jest nie tak. Pokazujemy, że jesteśmy przerażeni i pełni zwątpienia.
I używamy wszystkich możliwych sztuczek, dzięki którym wciśniemy naszemu dziecku coś więcej niż tylko jedną kalorię.
Jesteśmy nawet skłonni wsadzić bachora do słoika z nutellą, byle tylko zaczął jeść.
Kiedy więc Olga odmówiła jedzenia makaronu z jabłkami i pomidorami, a potem odmawiała każdej kolejnej rzeczy, którą proponowałam, byłam bliska paniki. Mogłam odpuścić. Ale zrezygnowana napisałam na kanapce „dupa” i postawiłam talerz przed jej nosem.
– Co napisałaś? – spytała zaciekawiona.
– Dupa – wyjaśniłam być może mało pedagogicznie, ale przynajmniej szczerze.
– Nie mówi się „dupa” – zauważyła inteligentnie.
– Nie mówię, napisałam keczupem.
– Dlaczego?
– Bo czuję się wykończona twoim odmawianiem pożarcia czegokolwiek.
– Zjem dupę.
Po czym wbiła zęby w bułkę i pochłonęła ją do końca. Bo zamiast kolejnego wykładu o tym, co się z nią stanie, jak nie będzie jeść, i kolejnych próśb zrobiłam coś – przynajmniej jej zdaniem – zabawnego.
Nie było w tym napięcia. Raczej rezygnacja.
Pamiętam też dobrze dzień, kiedy wylewałam łzy przed pediatrą, że Filip absolutnie nic nie je (nawet bułki z dupą). I że jest chudziutki, blady i ogólnie cherlawy. Najpierw lekarka uświadomiła mi, że całkowicie mieści się w siatce centylowej, nie wypada z jej dolnych granic i nie wskakuje w rubrykę „dziecko o wadze motyla”. A potem przeszła do pytań, co wczoraj zjadł.
No i wyszło, że całkiem sporo, tyle że w małych ilościach. Co więcej, przyjął zdecydowanie więcej witamin niż jego matka, bo podczas gdy on memłał dziąsłami jabłko, ja wciągnęłam kiełbasę z musztardą i zapiłam fantą.
———————————————
Więcej na blogu autorek – http://chilifiga.pl/
Znajdziecie tu przepisy, psychologię gotowania, odchudzanie, zdrową żywność, karmienie dzieci, podróże kulinarne, seks i jedzenie. Autorki z dużym poczuciem humoru łączą kuchnię z każdym elementem życia codziennego. Pyszne przepisy i coś więcej…