A w co Pan się bawił jako dziecko?
Najchętniej bawiłem się w czterech pancernych i psa. Wieżyczkę czołgu robiłem sobie z rury od odkurzacza, a pojazd z dużych poduch. Było to o tyle zabawne, że za ścianą mieszkał aktor, który w serialu grał rolę dobrego Niemca. Dlatego w tę ścianę na wszelki wypadek nie strzelałem.
Pańskie dzieci również mają taką fantazję?
O, tak! Na przykład Kuba stworzył kiedyś własny świat równoległy, kraj, który nazwał Grejpfrucja. Mówiło się tam po grejpfrucku. To było skrzyżowanie Grecji, którą zapamiętał z wakacji, z owocem. Rozmawiałem o tym z prof. Magdaleną Smoczyńską, która bada takie rzeczy, i ona mi powiedziała, że to częsty przypadek, szczególnie wśród dzieci ludzi pracujących naukowo.
Co ojcostwo w Panu zmieniło?
Kompletnie przestawiło moje priorytety. Przedtem myślałem, że najważniejsza w życiu jest kariera. A później, kiedy pytano mnie o największe osiągnięcia, bez mrugnięcia okiem mogłem odpowiedzieć, że to właśnie dzieci są moim największym osiągnięciem. Byłem przy ich porodzie, uczestniczyłem w tym, jak pojawiały się w domu i wywracały cały świat do góry nogami.
Ale, paradoksalnie, odkąd się urodziły, zacząłem mieć więcej czasu. Przedtem, kiedy miałem coś do napisania, siedziałem przy biurku, wstawałem, robiłem sobie kawę, zastanawiałem się, czy wystarczająco dobrze się czuję, żeby zabrać się do pracy. Te problemy zniknęły momentalnie z chwilą przyjścia na świat dzieci. Bo kiedy taki mały obywatel w końcu zasnął i nastawała wymarzona cisza, to rzucałem się do komputera, by maksymalnie wykorzystać czas, który miałem tylko dla siebie. To chyba wtedy zacząłem tak naprawdę pisać.
Pisał Pan dla swoich dzieci?
Tak, wzięło się to stąd, że wieczorami opowiadałem dzieciom bajki. Bez tego nie zasnęły. Wymyślałem jakieś postaci, jak na przykład Wronkę, która zresztą długo cieszyła się niezasłużoną popularnością. Jednak wymyślić bajeczkę to każdy głupi potrafi. Ale zapamiętać ją, żeby po trzech dniach powtórzyć, bo dziecko sobie życzy jeszcze raz tę samą historię, to już kłopot. Dlatego postanowiłem zapisywać bajki.
A jak na tę twórczość reagowała Pana szefowa, Wisława Szymborska?
Była tym bardzo zaciekawiona.
Znała Pana dzieci?
Zaraz jak urodziła się Natalka, przyszła do nas na inspekcję „zwiedzić nowe dziecko”. Przyjrzała się i… zaakceptowała. Ale to była krótka „inspekcja”. Ona dziećmi specjalnie się nie interesowała, nie miała do nich macierzyńskiego stosunku. Traktowała je jak osoby dorosłe. Nie wyrażała specjalnej ochoty na to, by siąść z nimi na podłodze i pobawić się zabawkami. Ona raczej przyglądała się dzieciom z pewnej odległości, obserwowała je zza dymu papierosa.
Z tego przyglądania się powstał wiersz o Pana córce Natalce..
Kiedy Natalka była mała i karmiłem ją właśnie jakąś zupką czy innym ohydztwem ze słoika, zadzwonił telefon. Na stole leżał piękny biały obrus robiony na szydełku. W jego okrągłe dziurki fantastycznie wkładało się małe paluszki. Gdy rozmawiałem z panią Szymborską, usłyszałem tylko, jak ów obrus z całą zawartością spada na ziemię. Wrzasnąłem więc do słuchawki. Myślałem, że usłyszę coś w rodzaju współczucia, a usłyszałem: „A wie pan co, to całkiem dobry pomysł na wiersz”. I rzeczywiście, kilka miesięcy później dostałem do przepisania utwór, który nosił tytuł „Mała dziewczynka ściąga obrus”.
Pana dzieci wkraczają w okres dojrzewania. Coś się w Waszych relacjach zmieniło?
I to radykalnie, choć na razie w mniejszym stopniu dotyczy to syna, który jest młodszy. Za to Natalka ma już prawie 16 lat i okres dojrzewania przebiega u niej bardzo burzliwie. Podstawowym problemem jest to, że my, dorośli, zmieniamy się o wiele wolniej, natomiast u dzieci wszystko przebiega błyskawicznie. Wciąż staram się za nimi nadążyć. I nie używać przy tym niecenzuralnych słów.
[negative]Czytaj więcej w numerze majowo-czerwcowym GaGi.[/negative]
[dropcap style=”round”]Nie chcesz szukać GAGI?[/dropcap] – Zamów prenumeratę – http://www.egaga.pl/prenumerata/