IF: Na konferencji dotyczącej porzuconych dzieci dowiedziałam się, że już po 75 dniach w ośrodku dziecko rozwija się nieharmonijnie, a powyżej czterech miesięcy rozwój emocjonalny i fizyczny jest wyraźnie opóźniony.
MR: Tak bardzo tym dzieciom brakuje miłości i kontaktu z matką.
IF: Państwu powinno zależeć, żeby takich ośrodków było jak najwięcej. W Polsce jest tylko 3 tys. adopcji rocznie, a czeka ponad 20 tys. dzieci.
MR: Dlatego w najlepszej sytuacji jest dziecko, które zostawia matka świadoma, podpisując oświadczenie, że zrzeka się praw do dziecka. Wtedy w ciągu sześciu tygodni trafia ono do kochającej rodziny. W innej sytuacji jest to regulowane prawnie i trwa miesiącami. A już najgorszą dla dziecka sytuacją jest taka, kiedy matka mówi, że będzie je odwiedzać. Skazuje je w ten sposób na życie w domu dziecka. I do tego najczęściej w ogóle go nie widuje. Oczywiście można tam sobie siedzieć i płakać nad losem każdego maleństwa, ale z drugiej strony zdarzają się tam niesamowite historie. Na przykład dziecko trafia do rodziny adopcyjnej. Po roku matka przychodzi do ośrodka z kolejnym dzieckiem i ta sama rodzina bierze je z otwartymi ramionami. A są przypadki, że i trzecie. Albo przypadek Amelki. Poznałam ją trzy lata temu. Na pierwszy rzut oka widać było, że ma zespół FAS (Fetal Alcohol Syndrome). Była chora, maleńka, urodziła się ze stópkami w drugą stronę. Musiała przejść bolesną operację. Kilka dni temu dowiedziałam się, że jest u nowych rodziców we Włoszech. Po sześciu tygodniach rozumiała, jak jest po włosku „daj buzi mamusi”, a teraz, w wieku trzech lat, jest rozwinięta jak wszystkie równolatki. Biega, skacze i mówi dwoma językami! Tyle można zdziałać miłością!
IF: Co Ci to daje?
MR: Boję się, że wszystko, co powiem, zabrzmi górnolotnie, ale prawdą jest, że w tej chwili jest to najważniejsza moja działalność. To sposób, w jaki wykorzystuję swoją popularność. Kiedy trzy lata temu zwrócił się do mnie UNICEF, uświadomiłam sobie, że będę bardziej słyszalnym głosem potrzebujących dzieci. I daje mi to sens życia. Jeśli nic nie robisz dla nikogo, to po co żyć. Najpierw jestem mamą, potem długo, długo nic, a później właśnie ten rodzaj działalności. No i praca.
IF: No właśnie. Czekasz na wymarzoną rolę?
MR: Nie. Ja nigdy nie czekam.
IF: Bierzesz to, co Ci się podoba.
MR: Staram się zawsze znaleźć coś fajnego w propozycjach, które do mnie przychodzą, nie czekam na coś szczególnego, bo gdybym się nie doczekała, to byłabym bardzo nieszczęśliwa.Wolę cieszyć się z tego, co przychodzi. Teraz gram Alicję w „Lekarzach” i sprawia mi to dużą radość. Ale powoli dojrzewam już do swoich projektów. Chciałabym zrobić spektakl, obiecałam sobie, że wrócę do teatru w przeciągu roku. Albo zagram w filmie, którego tematyka by mnie poruszała. Więc nie będzie to bardzo dalekie od akcji charytatywnych (śmiech).
IF: Nie lubisz bywać w wielkim świecie warszawskim, rzadko jesteś bohaterką plotkarskich portali. Życie na pokaz nie za bardzo Cię interesuje…
MR: Ani życie na pokaz, ani bywanie dla bywania. Nie rozumiem tego, ale i nie potępiam. Niektórzy tak żyją i to lubią. Ja zwyczajnie za tym nie przepadam, więc tego nie robię.
IF: To co robisz, kiedy masz chwilę tylko dla siebie?
MR: Po pierwsze, bardzo rzadko to się zdarza. Teraz, w wieku 35 lat, zaczynam rozumieć i tłumaczyć sobie, że powinnam znaleźć ten czas. Od pięciu lat zbieram filmy i książki, i żartuję, że zabiorę się do nich, jak Wandzia pójdzie na studia.
IF: Zanim zostałaś aktorką, pracowałaś w sądzie, w drogerii, uczyłaś się w liceum ekonomicznym, studiowałaś informatykę i socjologię. Jak to się stało, że wylądowałaś w końcu w szkole teatralnej?
MR: Stało to się tak, że straciłam swój teatr amatorski, w którym byłam kilka lat, i wtedy poczułam, że bez tego jest naprawdę źle, że chcę to robić nadal. Nigdy nie myślałam o aktorstwie jako o zawodzie, tylko o miłym spędzaniu czasu, hobby, robieniu tego, co lubię. Ale jak tego nie miałam, to zaczęłam się męczyć. Myślałam, że zaczepię się w jakimś taetrze, ale dowiedziałam się, że bez papierów nie będę przyjęta, więc szkoła. A ja już dwa lata po maturze…