Rozmowa z Anną Dodziuk, psychoterapeutką zajmującą się m.in. terapią rodzinną i pracą z osobami uzależnionymi, autorką licznych publikacji i książek, m. in. „Pokochać siebie”, „Nałogowy człowiek”, oraz mamą „dwóch jedynaczek”, które dzieli różnica 17 lat.
Dużo się mówi w psychologii o relacji z rodzicami jako najważniejszej dla kształtowania naszej psychiki, natomiast o rodzeństwie w zasadzie się nie wspomina. Dlaczego?
Nasza tradycja myślenia o rodzinie wywodzi się od Freuda, który za podstawową dla kształtowania się psychiki człowieka uznał triadę: ojciec, matka, dziecko. Ale kiedy przyjrzeć się z bliska układom rodzinnym, to okazuje się, że – chociaż rzeczywiście relacje z rodzicami są zwykle najważniejsze – wiele spraw emocjonalnie bardzo istotnych dzieje się też pomiędzy rodzeństwem. Typowa sytuacja: starsza siostra, która w dużym stopniu odgrywała rolę matki i potem przez wiele lat brała na siebie odpowiedzialność za rodzinę i stawiała potrzeby innych na pierwszym planie. Albo najmłodsze dziecko, które było traktowane jako niesamodzielne i wymagające opieki, co potem rzutowało na całe jego życie. Są też liczne badania na temat dzieci średnich, które – zwłaszcza jeśli wszystkich była tylko trójka – czują się w wyniku doświadczeń rodzinnych niezauważane, jakby nieistniejące, wtapiające się w tło. Wiadomo też z badań i z obserwacji, że w rodzinach z wysoce zaburzonymi rodzicami, na przykład chorymi psychicznie czy z innych powodów niewywiązującymi się z ról rodzicielskich, jest często tak: im więcej dzieci, tym mniej są one zaburzone, ponieważ to wsparcie, którego nie znajdują u dorosłych, otrzymują w kontakcie z braćmi i siostrami. Widać więc wyraźnie, jak istotne są relacje z rodzeństwem.
Jak pojawienie się kolejnych dzieci zmienia układ rodzinny?
To zależy od różnych czynników, np. co innego dzieje się w rodzinach, gdzie jest dwoje dzieci w zbliżonym do siebie wieku i funkcjonują one trochę jak bliźniaki, a co innego tam, gdzie różnica wieku między dziećmi jest duża, jak w mojej rodzinie – 17 lat, więc trochę tak, jakbym urodziła dwie jedynaczki. Rodzina to skomplikowany organizm i rzadko się zdarza, żeby wszystko świetnie funkcjonowało. Każda wytwarza rodzaj ładu komunikacyjnego, który jej członkom może wydawać się naturalny, natomiast z zewnątrz widać wyraźnie, że porozumienie jest zakłócone, na przykład nie wszyscy mają równe prawo głosu czy prawo do wyrażania różnych uczuć. Najczęściej komunikacją rządzi jedno z rodziców, wszyscy znamy apodyktycznych ojców, ale bywa też, że któreś z dzieci – czasem najwięcej do powiedzenia ma to najmłodsze i najsłodsze, częściej rodzinna „zakała”. Wtedy, jeżeli pozostałe dzieci mają problemy, matka czy ojciec mówią: „Daj spokój, mam ważniejsze sprawy”. Kiedyś w prowadzonej przeze mnie grupie terapeutycznej złożonej z małżeństw była taka para, której syn był narkomanem i wiecznie gdzieś znikał, a oni żyli w ogromnym napięciu, więc oczywiście właśnie tym się zajmowaliśmy. I dopiero pod koniec kilkudniowego warsztatu okazało się, że mają jeszcze drugie dziecko, na dodatek niepełnoletnie! Byli tak skupieni na synu, z którym mieli problemy, że młodsza dziewczynka nie była dla nich na tyle ważna, żeby chociaż wspomnieć o jej istnieniu.