Z perspektywy osoby siedzącej kiedyś po tej drugiej stronie – recepcjonistki nawet nie chcę myśleć o tym, jakie ta sytuacja mogłaby mieć konsekwencje. Z przerażeniem wyobrażam sobie, co by się stało gdyby opiekun, którego danych nie sprawdziłam okazał się osobą nieupoważnioną przez rodziców do odbywania wizyt z ich dzieckiem lub do odbioru jego dokumentacji medycznej. Wiem, że dane, które po prostu „oddałabym” osobie, która mnie o to poprosiła mogłyby zostać w jakiś sposób wykorzystane, ja odpowiadałbym za to a rodzic – zapewne uznałby mnie za osobę nieodpowiedzialną i niekompetentną a i to delikatne słowa.
Dlaczego więc, kiedy sytuacja jest odwrotna – tzn., kiedy informacje te są dokładnie sprawdzane nikt nie uważa, że pracownicy są odpowiedzialni i działają zgodnie z prawem? Częściej jesteśmy skłonni określać ich raczej, jako niepoważnych i podejrzliwych.
Pamiętam moje oburzenie, kiedy jakieś cztery lata temu odbierałam swojego siostrzeńca z przedszkola i nikt nie sprawdził, kim właściwie jestem. Co więcej, wychowawcy widzieli mnie po raz pierwszy.
Jak to – pomyślałam – czy to znaczy, że ktoś „z ulicy” może tak po prostu zabrać dziecko i wyjść? Na szczęście była to jednorazowa sytuacja.
Wiemy, jaki jest „schemat” odbierania dzieci ze szkoły czy przedszkola. Jeśli ktoś inny niż rodzic ma odebrać dziecko z placówki, zostaje do tego pisemnie upoważniony przez rodziców dziecka a kiedy pojawi się na miejscu, jego dane są dokładnie sprawdzane i porównywane z informacjami pozostawionymi przez rodzica. Wydaje się, że w tym wypadku cała ta <procedura> jest zrozumiała i pochwalana. Nie wyobrażam sobie, żeby jej stosowanie było odbierane inaczej.