Przemysł turystyczny zaszczepia w nas marzenia: o podróżach, odkrywaniu świata i bliskim kontakcie z naturą. Problem w tym, że naturę zbyt często traktujemy z kolonialną wyższością, nieświadomie powielając negatywne wzorce.
Mamo, dlaczego ten chłopiec wyjął rozgwiazdę z morza? – mój czteroletni synek był autentycznie zaszokowany rysunkiem malucha paradującego z rozgwiazdą w siatce. Autor obrazka w książeczce bezrefleksyjnie powielił stereotyp udanych wakacji.
Nie on jeden: niedawno w jednej z reklam pracownicy renomowanego biura podróży wyjmowali z morza kraby, muszle i rozgwiazdy, by udekorować nimi plażę dla turystów. Mój synek tymczasem był po bardzo nietypowej – ale jak się okazało trwale zapadającej w pamięć – edukacji przyrodniczej w praktyce.
Kilka miesięcy wcześniej byliśmy na wysepkach Gili (obok Bali), gdzie oglądaliśmy ośrodek ratujący żółwie morskie. We wszystkich knajpkach w okolicy turyści wraz z menu dostawali kartki z opisem, jak powinni postępować nad wodą. Nikt nie lubi być pouczany, a zwłaszcza na wakacjach, ale czekając na obiad, od niechcenia się czytało. Żeby nie zabierać muszli z plaży, bo kraby pustelniki potrzebują ich do przetrwania. Żeby nie karmić ryb, bo czyszczą rafę, a jak są najedzone, przestają to robić, przez co rafa obumiera. Żeby nigdy, przenigdy nie wyrzucać plastikowych reklamówek, bo są śmiertelną pułapką dla żółwi – gdy je połkną (myląc z meduzą), umierają. Żeby nie dotykać stworzeń pod wodą, bo bakterie na naszych dłoniach bywają dla nich zabójcze. Sporo tego było, ale lista czytana co dzień przyniosła efekty, bo zupełnie czym innym jest czytanie tego na abstrakcyjnej ekostronie, a czym innym oglądanie w praktyce skutków naszych działań.