Niedawno jeden z moich pacjentów, ojciec nastoletniej Marysi, wyraźnie przejęty powiedział: „Córka wyrzuciła mnie z grona znajomych na fejsie”.
U znajomych synek macha przed telewizorem w geście znanym z obsługi tabletu i dziwi się, że ekran jest głuchy na jego polecenia. To, co dla małego jest naturalnym gestem, dorosłych śmieszy, ale też budzi zakłopotanie. Zastanawiają się gorączkowo, jak nadążyć z postępem. Chcą dogonić swoje dzieci, lecz one coraz szybciej uciekają. I chętnie bawią się wszystkimi gadżetami. To powód, dla którego czasami ściągamy na nasz tablet, pełen poważnych aplikacji, jakieś gry, bo spontanicznie odwiedzili nas znajomi z ośmioletnimi bliźniaczkami. Dzięki temu one są zajęte, a my mamy spokój. Nie, to nie tak. Dzieci lubią się bawić samodzielnie, ale nie lubią spędzać czasu same. To dlaczego dajemy im do rąk dorosłe zabawki?
Kiedy mój prawie dorosły dziś syn wkraczał w erę multimediów, miał łączny limit czasu na telewizję i komputer. Godzinę dziennie. Tylko i aż tyle. Dziś te zasady są już nierealne, bo kiedy pytam, dlaczego tak długo przesiaduje przy komputerze, słyszę niczym mantrę: „Uczę się, uczę się”. To prawda, ale pewnie nie wszystko, z czym się styka, jest potrzebne do nauki. Blogi, portale, gry online, strony z muzyką… Wmawiam sobie zatem, że to, co jest ponad miarę, zalicza się do przedmiotu wiedza o społeczeństwie. Kiedyś, dla spokoju sumienia, zainstalowałem w domowym komputerze program do rodzicielskiego nadzoru. Dziś to już ramota. Kontrolowanie przestało mieć sens – wystarczy, że syn pójdzie do kolegi albo użyje smartfona. Trzeba jednak tłumaczyć i powtarzać, bo tylko to działa. Chłopak ma tyle medialnych możliwości, że trudno mu wybrać. Pewnie dlatego na znak młodzieńczego buntu nie zapisał się do Facebooka. Myślę, że jest w tym braku konta coś dobrego. Mam szczęście, bo niedawno mój pacjent (autor jest psychologiem – przyp. red.), ojciec nastoletniej Marysi, wyraźnie przejęty powiedział: – Córka wyrzuciła mnie z grona znajomych na fejsie.