Gaga: Jesteś aktorką, matką dwójki dzieci, sama produkujesz spektakle, otworzyłaś knajpkę z sushi. Czy nie wydaje ci się, że dzisiaj my, kobiety, chcemy mieć cały tort, nie tylko kawałek?
Sonia Bohosiewicz: Myślę, że biorę tyle, ile mi się należy.
Ale czy przez to nie dopada nas frustracja? Najczęściej jesteśmy ciągle same na polu walki.
Oczywiście, że już nie ma wielopokoleniowych domów i jest to naturalne, że ten obowiązek przejmuje babcia lub dziadek. Ale wcale nie mam ochoty usidlić moich rodziców z dzieciakami, tylko chciałabym, żeby realizowali swoje pasje. Po latach ciężkiej pracy i wyproszonych wczasów w Bułgarii otworzyło się teraz przed nimi wiele możliwości. Jeżeli ci ludzie skończyli już swoje życie zawodowe, to wcale nie znaczy, że muszą doprowadzać do stanu używalności następnych producentów podatków, czyli moje dzieci, tylko mogą się zajmować swoimi sprawami. Choćby miało to być pielenie ogródka w nowosądeckim, uniwersytet trzeciego wieku czy spokojna kawa z książką. To też jest realizacja siebie. Nie mam potrzeby, żeby tak bardzo angażować moich rodziców, aczkolwiek oni to lubią.
Często to jedyny ratunek dla mam, które spędzają większość dnia w pracy. To poczucie, że dzieckiem zajmuje się ktoś z rodziny, a nie obca osoba. Ale ja nie spędzam wiele czasu w pracy. Dużo mniej pracuję niż moje koleżanki w innych zawodach. Pod tym względem mam szczęście.
Nie jesteś więc sfrustrowaną matką, która w pocie czoła biegnie z pracy, by przez chwilę zobaczyć swoje dzieci?
Coś ty, mam bardzo dużo czasu dla nich. Oczywiście są okresy, że nie ma mnie często, ale taka jest specyfika mojego zawodu.
Dzisiaj trudniej być aktorką niż kiedyś.
Nie wiem, bo nie byłam kiedyś.
Chodzi mi o to, że kiedyś aktorką było się głównie z powodu ról w filmie lub teatrze, nie trzeba było brylować na przyjęciach, pokazywać się, robić ustawek z fotografami, być na pudelku.
Wiem, o czym mówisz. Ale to nie jest do końca prawda. Oczywiście, że w pewnym momencie ludzie zaczynają się zastanawiać, czy jakby się przypadkiem nie zaczęli pojawiać na imprezach, to nie dostawaliby więcej ofert. A ludzie, którzy nie otrzymują propozycji, zastanawiają się, czy to nie z powodu tego, że nie chodzą nigdzie i wypadli z obiegu. Prawdę mówiąc, nie znajduję jakiegoś algorytmu, który pokazuje, że to jest przekładalne. Nie widzę związku między „bywaniem” a liczbą propozycji. Oczywiście zależy, o jakich rolach mówimy. Bo jeśli ktoś chce grać w serialach czy reklamach, to musi być rozpoznawalny.
Jaka rola interesuje aktorkę, która grała u Lupy czy Kutza? Jesteś spełniona? Jest jakaś rola marzeń?
Nie jest tak, że już zagrałam rolę życia i mam spokój. Himalaista, mimo że zdobył wymarzony szczyt, nadal chce iść w góry.
Czyli czujesz ten dreszcz, kiedy dostajesz nowy scenariusz?
Nie chodzi o adrenalinę, tylko o poczucie wykorzystywania talentu. Bo do czegoś zostaliśmy powołani na ten świat i powinniśmy realizować to, co zostało nam dane. Jeżeli nie masz takiej możliwości, może to powodować frustrację.
A w jakiej roli siebie lubisz?
To wszystko tak szybko odchodzi i zaczyna żyć swoim życiem… Lubię różne role – niektóre dlatego, że efekt na ekranie był zadowalający, kilka było przekroczeniem moich granic, ale także do wielu mam sentyment z powodu ludzi, przyjaciół, których dane mi było poznać. Ogólnie lubię swój zawód, lubię grać i żeby przełożyć to na liczbę nagród, które dostałam…
Za „Rezerwat” otrzymałaś najwięcej.
Mam wrażenie, że te wszystkie nagrody nie są wymierne. Na przykład serial „Aida”, w którym zagrałam, przyniósł mi masę radości i uważam, że miałam tam kilka fantastycznych momentów, a nie był on odbierany jako moje sztandarowe osiągnięcie.
2007 rok był zdecydowanie Twoim rokiem. Dostałaś Złote Lwy, nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego
za debiut…
O takim czymś w Gadze pisać!
Wolisz o macierzyństwie?
Bardzo lubię, to fajniejsze.
No to jak przygotowywałaś się do bycia mamą?
Wydawało mi się, że to umiem, bo mam siostrę.
Młodszą o 15 lat.
Wiele rzeczy mnie zaskoczyło, bo jednak dzisiaj jest olbrzymi przeskok w świadomości rodziców. Pojawiło się dużo książek. Za poradą jakiejś autorki zamykałam mojego dwuletniego syna w pokoju za karę, z minutnikiem. Bunt dwulatka. On krzyczał, darł się i walił w drzwi, a ja płakałam po drugiej stronie, trzymając za klamkę. I myślałam sobie: „Macierzyństwo nie może tak wyglądać, bo oboje się męczymy, to nie może tak być, w tym nie ma absolutnie żadnej miłości, tylko są jakieś beznadziejne zasady, które ranią i jego, i mnie”.
Ta autorka to Tracy Hogg?
Tak, jest OK, jeśli mówimy o noworodkach, ale reszta… Zrezygnowałam z kar i nagród. Weszłam teraz w temat rodzicielstwa bliskości i wreszcie otworzyły się przede mną drzwi i droga nie w ciernistych krzewach, tylko w kwiatach. Tak jak to sobie kiedyś wyobrażałam.
Mój drugi syn jest wychowywany zupełnie inaczej. Leonard wie dokładnie, czego chce, jest bardzo asertywny, ma swoje zdanie i nikt mu nic nie wmówi. Teodora próbowałam karmić na siłę, namawiać – samolociki etc. – a z młodszym zupełnie tego nie robię. I chociaż mnie frustruje, kiedy nie je tego, co bym chciała, to z drugiej strony dlaczego nie miałabym swojemu dziecku pozwolić decydować o tym, co wkłada do ust i co lubi.
Wrzeszczysz czasem?
Oczywiście, że czasami puszczają mi nerwy i krzyczę. Ale wtedy natychmiast przepraszam. To tak samo, jakbym nawrzeszczała na mojego męża czy podniosła głos na siostrę – natychmiast przepraszam. Staram się traktować swoje dzieci jak dorosłych.
Byłam na Mazurach, mieszkaliśmy w hotelu, gdzie w restauracji był szwedzki bufet. Pewnego dnia mama zapytała dziecko: „Co będziesz jadł?”. A ojciec na to: „Nie pytaj, tylko nakładaj, dziecka się nie pyta”. A ja miałam na końcu języka: „Pani zje pierogi z mięsem, a pan cielęcinę!”. A gdyby spytali: „Ale jak to?”, odpowiedziałabym: „Tak to! Proszę brać i siadać! Bez wybierania mi tutaj! Ludzie! Dlaczego traktujecie tak swojego syna? Dlaczego on nie może wybrać?”.
Macierzyństwo to dla Ciebie frajda?
Bardzo, to absolutnie moje powołanie. Uwielbiam wyjeżdżać z dziećmi. Kiedy jestem z nimi i moim Pawłem, to czuję, że wszystko odbywa się w prawidłowym rytmie.
Kiedy jest niania i zbieram się rano do swoich zajęć, do pracy, śpieszymy się, to za chwilę jest awantura, krzyki, jeden drugiemu wydziera zabawkę, nie chcą się ubierać.
A kiedy jesteśmy w czwórkę, to nagle okazuje się, że nie ma żadnych spięć, wszystko ma swój rytm, bo dzieci czują, że to jest to nasze kompletne stado.
I wszystko samo się układa.
Albo kiedy wyjeżdżam z nimi sama na Mazury, mąż mnie pyta: „Jak ty to wytrzymujesz, jak to robisz?”. A oni na tym wyjeździe chodzą jak w zegarku, są wyjątkowo grzeczni, bo wiedzą, że muszą mi pomagać.
Czego się boisz?
Nie chciałabym myśleć o sobie tylko w jakiejś jednej kategorii i w niej się zatracić. Czy to jest praca, pasja czy macierzyństwo. To szalenie trudne, żeby nie stać się na przykład matką i tylko matką, żeby mieć czas na realizowanie siebie, być sobą, a nie sobą w kontekście Sonia aktorka albo Sonia mama. A gdzie jest Sonia Sonia?
Pierwszy rok z dzieckiem był trudny?
Nie miałam żadnej niechęci w sobie, czułam tylko, że ono nie umie się beze mnie poruszać i że wpadłam jak mucha w słoik miodu. Wiedziałam, że z tego nie wyjdę, ale uważałam, że to jest najlepszy słoik miodu, w jaki mogłam wpaść. Jedyny strach, jaki miałam po narodzinach Leona, to stres ekonomiczny. To było kompletnie irracjonalne, bo i ja miałam dużo pracy, i mój mąż zarabiał, i nie było to spowodowane jakimś chwilowym załamaniem, a sparaliżowało mnie na kilka tygodni. Może to była odmiana baby blues, może w tym kierunku mój stres pogalopował. No bo nie oszukujmy się, że macierzyństwo to jest prosta rzecz.
Praca na całe życie, jak pisze Rachel Cusk.
To niesamowicie wyczerpujące. To tak jak z podróżą na Kilimandżaro – pokazujesz ładne zdjęcia i nie mówisz, że jak stałeś na skalnej półce, to prawie zamarzłeś. Ale nikt nie spodziewa się, że ta wyprawa będzie czymś łatwym. Każdy opowiada o cudownych i wzruszających chwilach, jednak pamiętajmy, że to była wyprawa na Kilimandżaro. To wszystko jest absolutnie ciężką, fizyczną pracą. Także pracą nad sobą, nad swoją cierpliwością, edukowaniem siebie, trzymaniem w ryzach.
Starać się w związku z partnerem nie popełniać błędów, nie powiedzieć słów, których tak naprawdę nie chcę wypowiedzieć, oddać komuś pole do działania, a nie forsować tylko swoich pomysłów – nad tym wszystkim człowiek pracuje, będąc w związku ze swoją drugą połówką, a kiedy przychodzą dzieci, okazuje się, że masz jeszcze mniej do gadania. Musisz jeszcze więcej oddać i podporządkować swoje życie młodemu człowiekowi na tyle, na ile się da, żeby nie zgubić siebie.
Bałaś się o swój związek?
Nie, zupełnie. Mamy bardzo partnerski związek. Ostatnio czytałam, że kobiety mają ten problem, że z jednej strony chciałyby być odciążone, a z drugiej mają gdzieś wmontowane myślenie, żeby być odpowiedzialnymi za wszystko. Że chciałyby, aby to mąż robił zakupy, ale muszą dokładnie wiedzieć, co kupi. Chcą, żeby to on był odpowiedzialny za podawanie lekarstw dziecku, ale i tak wieczorem spytają, czy podał. Chcą mieć pełną kontrolę nad domem. Ja nie mam tej kontroli. Wymogła to na mnie moja praca.
Kiedy wracałam po 22 i zaglądałam do lodówki, okazywało się, że jest tam wszystko, czego potrzebujemy. Mój mąż umie prowadzić dom, i robi to genialnie.
To gratuluję.
Oddaję cześć mojej teściowej, ale Paweł zrobił ogromny postęp, dorósł, jest bardzo odpowiedzialny. Rodzicielstwo zdarzyło się w naszym dorosłym życiu, więc byliśmy świadomymi i dojrzałymi ludźmi, staraliśmy się nie popełniać błędów, edukowaliśmy się.
Oczywiście, że zdaję sobie sprawę z tego, że jak jeden z drugim będą mieli 13 czy 14 lat i będę kiedyś kleiła pierogi w kuchni, to „strzelą” mi w plecy tekstem, za co mnie nienawidzą.
No nie, przesadzasz.
Oczywiście, że tak będzie, zawsze tak jest. Ale staram się robić wszystko najlepiej, jak umiem. I to jest moja praca, moja próba. Jestem przekonana o tym, że popełnię błędy, bo jesteśmy tylko ludźmi. Mam jednak nadzieję, że synowie docenią to, że się staraliśmy, tak jak my doceniamy to u naszych rodziców.
To co myślałaś po tych wszystkich nagrodach? Że chcesz mieć rodzinę?
Tak, natychmiast. Nigdy nie podporządkowywałam swojego życia pracy, bo tzw. kariera na bardzo pstrym koniu jeździ. Byłabym najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie, gdybym ocknęła się w wieku 70 lat jako aktorka z wieloma nagrodami na półce, za to bez rodziny i dzieci. Wiedziałam, że chcę to mieć. Aktorstwo nie jest tym, co mnie określa w większej liczbie procentów. Nie przypuszczam, żebym była w pełni szczęśliwa, gdybym zrezygnowała zupełnie z zawodu, myślę jednak, że znalazłabym jakieś inne ujście dla mojego talentu.
Chyba się rozpędziłaś, może jeszcze nie odchodź!
Nie, dlaczego? Wiesz co? Ten zawód zrobił się nieprzyjemny. Nie tylko dla kobiet. Zrobił się histeryczny, fanaberyjny, nie ma jakichś wielkich gór, na które chciałoby się wejść, tylko pagórki, niziny. Trzeba się bić z tłumem ludzi. W wieku 40 lat ciągle udowadniać, że jest się dobrym. Jak masz 20, 30 lat, to można się jeszcze mizdrzyć. Ale w pewnym momencie trzeba o sobie pomyśleć poważniej. Ta presja wieku, tego, że jest się albo starym, albo młodym… Mam dwójkę dzieci i będę przez kolejne dziesięć lat udawać, że mam trzydzieści lat? Przecież tak nie jest. Dlatego myślę o jakimś planie zapasowym, żeby znaleźć sobie zajęcie, które nie wpędzałoby mnie we frustrację.
Lubisz dubbing? Podłożyłaś głos w „Gangu wiewióra”.
Uwielbiam. To jest świetna praca. Nie trzeba w ogóle zwracać uwagi na to, jak się wygląda. Przychodzisz do studia i masz już wykreowaną postać, do której tylko podkładasz głos. Bez charakteryzacji, czekania. Superszybka praca, w której natychmiast widać efekt. A do tego szalenie wdzięczna publiczność, bo dziecko jest genialnym widzem. Jak mu się podoba, to ogląda, a jak nie, to się odwraca na pięcie i tyle je widzieli. Szczerość dzieci jest fantastyczna.
Ograniczasz dzieciom komputer czy telewizję?
Nie mam żadnego napięcia w tym temacie. Komputery istnieją i trudno udawać, że ich nie ma. Nie mówię, żeby cały czas klikać, ale dziecko ucieka w ten świat, jeśli nie ma alternatyw. Jeśli w domu nic ciekawego się nie dzieje, to ono znajdzie sobie interesujące zajęcie właśnie w którymś z dostępnych urządzeń.
Macierzyństwo pomogło Ci grać bardziej wiarygodną matkę? Na przykład w „Syberiadzie polskiej”?
To jest kwestia wyobraźni. Przecież nie trzeba zabić człowieka, żeby zagrać Makbeta czy Hamleta. Nie przesadzajmy. Ta rola była dla mnie ważna z powodu historii, jaką chciałam opowiedzieć. To były tematy, które mnie poruszały. W tym przypadku było to macierzyństwo.
Nie uważasz, że zmierzamy w kierunku „Seksmisji”? Że kobiety są coraz silniejsze, a mężczyźni idą do kąta?
Idzie taka nowa gwardia bab, że oni się nakryją i przeżegnają lewą nogą. Nadchodzi czas kobiet. To rebeliantki nie do ogarnięcia. Biorą odwet za swoje umęczone matki, burzą mury, te dziewczyny są silne, ekstrawaganckie, odważne, nie ma „nie wypada”. Kiedy rozmawiam ze swoim ukochanym endokrynologiem, który ma ponad 80 lat, to on mówi o tym, że teraz niepłodność w 70 proc. jest winą mężczyzn, którzy mają coraz mniej plemników.
Więc to też będziemy same załatwiać.
Zaplanowałaś edukację swoich chłopaków?
Kiedy już wyrośli ze smoczków, zabrałam się do tematu edukacji. I wydaje mi się, że ciągle pokutuje u nas stary system, czyli wsadzić dzieciom jak najwięcej informacji do głów, wyuczyć jak największej liczby języków. Co jest kompletnym kretyństwem, bo każdy ma teraz smartfona i wszystkie informacje pod ręką. Wkuwanie dat nie jest do niczego potrzebne. Najważniejsza rzecz, jakiej musisz nauczyć swoje dziecko, to kojarzenie faktów oraz życie w społeczeństwie.
I emocje, żeby umiało sobie poradzić w tym świecie.
No tak, chodzi o to, żeby się dogadywać z innymi ludźmi. A jak już znajdzie swoją pasję i będzie umiało korzystać z narzędzi, których jest tyle dookoła, to wtedy będzie mogło stworzyć coś, co jest nowe i wartościowe.
Jesteś bardzo spełnioną kobietą. Czegoś Ci brakuje?
Zaraz sobie coś wymyślę.