Obaj chcieli być już ojcami. Zakochali się, postawili domy, zasadzili drzewa i wtedy urodzili im się synowie. O zaletach tacierzyństwa opowiadają lider zespołu Pectus Tomasz Szczepanik i aktor Wojciech Błach.
GAGA: Świadoma czy spontaniczna – jaka była wasza droga do rodzicielstwa?
Wojciech Błach: Zostałem ojcem, mając 38 lat, i to była megaświadoma decyzja. Miałem dużo czasu na przemyślenia. W moim planie na życie zawsze była rodzina. Wiedziałem, że jeśli będzie trzeba, mogę zrezygnować z ambicji zawodowych. Najważniejsze jest być gotowym psychicznie. Zostać mężczyzną, zanim zostanie się ojcem.
Tomasz Szczepanik: Ja miałem 31 lat, kiedy urodził się Staś. Spotkałem kobietę, którą kocham, z którą znalazłem wspólny język. Wszystkie decyzje związane z rodzicielstwem były przemyślane. Dojrzałem do ojcostwa, poczułem, że to już jest ten moment, że stałem się odpowiedzialnym mężczyzną. W tym samym czasie postarałem się o dom i posadziłem dwa drzewa.
Czyli znany schemat: dom, drzewo, syn.
W.B.: Dla mnie kolejność tego, co powinien zrobić mężczyzna, okazała się bardzo ważna. Można mieć dziecko w wieku nastu lat i to też jest przygoda. Ale kiedy myślę o swojej sytuacji, uważam, że dobrze wyszło, że najpierw miałem związek, dom, a potem dziecko. W dzisiejszych czasach to ekstremalna rzecz spotkać kobietę i stworzyć normalną, szczęśliwą rodzinę. Trudne jest nie szukanie adrenaliny, a spokoju w codzienności.
T.SZ.: Ja się z tym nie zgadzam. Myślę, że to zależy od człowieka. Chodzi o to, żeby poszukiwać właściwej osoby, z którą chce się przeżyć kawał życia.
W.B.: Jesteśmy pokoleniem zostawionym przez ojców. Albo odeszli od swoich żon, albo byli tak zapracowani i zmęczeni po pracy, że raczej na nas nie zwracali uwagi. Wychowywały nas matki, to ich stosunek do mężczyzn obserwowaliśmy…
Nieobecny ojciec to bagaż z dzieciństwa, z którym trzeba się uporać?
W.B.: Nasi ojcowie również byli wychowywani w niedosycie swoich ojców. Ważne, by przerwać ten ciąg.
T.Sz.: Absolutnie się zgadzam. Próbuję nie powielać błędów, jakie popełnili dziadek i ojciec. Nikt nie jest idealny, ale tata na wczesnym etapie mojego dojrzewania mógł poświęcić więcej czasu na pogłębienie naszej relacji. Być może nie było takich możliwości, bo często wyjeżdżał w delegacje, byliśmy na dorobku. Wychowywała nas głównie mama. Gdybym mógł cofnąć czas, wolałbym, żeby ojciec w dzieciństwie częściej mnie przytulał, mówił: „Synku, kocham cię, jestem z ciebie dumny”. Co oczywiście nie znaczy, że ojciec nie odczuwał na swój sposób tej miłości. Doszukuję się przyczyny w poprzednim pokoleniu. Wzorcem było wtedy surowe wychowanie, i być może dlatego mojemu tacie ciężko było okazywać emocje.
W.B.: Zazdroszczę tym, którzy mają fantastycznych ojców. Przeprowadzono badania: do kogo pójdzie dorosły facet, kiedy ma problem? Okazało się, że 30 proc. do matki, a tylko 10 proc. do ojca.
T.SZ.: Nasza rola dzisiaj to bycie ojcem, który nie ma problemu z przytuleniem syna, z powiedzeniem wprost „kocham cię”. Celebruję takie chwile.
W.B.: Moja partnerka – ale to brzmi, pora coś z tym zrobić (śmiech) – wróciła do pracy, kiedy Bruno miał cztery miesiące. Oboje zadecydowaliśmy, że zrobimy wszystko, żeby poradzić sobie bez opiekunek. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że na ponad trzy lata życia Bruna, przez trzy czwarte czasu byłem do jego pełnej dyspozycji. W pierwszym roku każdy dzień był zaplanowany, a mały był karmiony piersią. Czasami zdarzało się, że co cztery godziny woziłem go na plan zdjęciowy do Kamilli: karmienie w kamperze, potem spacer dookoła w lesie. To, że byłem z nim wtedy, że go przywoziłem, było dla mnie fajne.