Rodzice też miewają takie podejście.
Rodzice oczekują rezultatów. To syndrom naszych czasów. Współcześnie mamy poczucie, że można budować siebie, że wysiłek się opłaca, procentuje. Wynika to z prostej obserwacji – jest coraz więcej możliwości, więcej osiąga się własnymi siłami i pracą.
Z drugiej strony wzrasta samoświadomość, ponieważ wiemy więcej. Mnóstwo rodziców interesuje się psychologią. Mają wiedzę na temat wychowania, bardzo dobrze orientują się w tzw. normach rozwojowych. Chcą świadomie kształtować dzieci. Miewa to również swoje ciemne strony – np. w przypadku rodziców, którzy próbują przyspieszyć rozwój swojego dziecka. Zdając sobie sprawę z realiów dzisiejszego świata, widząc przyczynowo-skutkową zależność zdarzeń, wpadają w ślepy kanał, zakładając, że jeśli do piątego roku życia dziecko nie będzie umiało tego czy tamtego, to za 20 lat nie znajdzie dobrej pracy.
Nie potrafią odpuścić kolejnych dodatkowych zajęć. Wytwarzają nadmierne ciśnienie – sobie i dzieciom – wszystko podporządkowując pracy, wysiłkowi i systematyczności. Niektóre dzieci nie wytrzymują tempa.
I co wtedy?
Poddają się. Znam przypadki, kiedy dzieci po najlepszych liceach rezygnowały z pójścia na studia. Były totalnie wypalone. Albo uzależnione od środków wspomagających, które brały, żeby przetrwać. Świetlana przyszłość, najlepsza uczelnia czy dobra praca to dla młodych ludzi zbyt mglista nagroda. Tym bardziej że nie ma wcale gwarancji, że ją dostaną.
Poza tym nie oszukujmy się – dzieci nie uczą się dla siebie, tylko dla dorosłych. Kiedy poprzeczka ustawiona jest za wysoko, to w momencie kiedy osiągają wiek, w którym same o sobie decydują, mówią: „nie, mam tego dość”. Trzeba to jakoś rozsądnie zrównoważyć, bo przecież żyjemy w czasach, kiedy liczą się osiągnięcia i sukces. Uczenie dzieci, że tak nie jest, to również wpuszczanie ich w kanał. Bez determinacji i umiejętności zdobywania celów nie poradzą sobie w życiu. Ważne, by te cele były racjonalnie obierane.
To jak zdrowo motywować dzieci do nauki?
Chwalić i nagradzać. Dzieciaki bardzo szybko się uczą, że wszystkim chodzi o stopnie, i nieważne jak tę ocenę się zdobywa, ważne, żeby była dobra. Nie promuje się procesu zdobywania wiedzy, wysiłku, nie docenia zainteresowań dzieci.
Kiedy pracowałam jako szkolny psycholog, przyszedł do mnie ojciec w sprawie syna, który, według rodziców, nie radził sobie z nauką. W trakcie rozmowy okazało się, że chodzi o trójkę z fizyki, a przy okazji wyszło, że bardzo interesuje go fotografia. W końcu ojciec sam stwierdził, że syn wcale nie jest głupi, tylko kompletnie nie interesuje go fizyka. Stara się jak najmniejszym kosztem załatwić sprawy szkolne, żeby zająć się swoją pasją. Poradziłam mu, aby trochę z synem „pohandlował”, jeśli chce, aby miał on lepsze wyniki. Żeby się umówili, że za czwórkę na koniec roku dostanie pieniądze na kurs fotografii.