Chińskie normy wychowawcze polegające na wzbudzaniu w dziecku poczucia winy budzą błysk w oku europejskich i amerykańskich psychologów klinicznych. Azjatyccy rodzice w USA sprawują ścisłą kontrolę nad potomstwem, oczekują bezwzględnego posłuszeństwa i szacunku, uczestniczą razem z dziećmi w dodatkowych kursach i powtarzają: „Jesteś beznadziejny, ćwicz więcej!”. Amerykański rodzic wychodzi przy nich na bezkrytycznego nieroba, który pozwala dzieciom rządzić domem i chwali je niezależnie od osiągnięć, bo przecież: „każdy jest inny, nie oceniamy”. Natomiast opisywany przez Druckerman rodzic francuski w odróżnieniu od obu poprzednich modeli ani nie wozi na zajęcia, ani nie chwali, ale wyraźnie zaznacza, że w domu rządzą dorośli, a nie rozwydrzona pociecha. Pisarka pochwala ten styl, powołując się na opinie psychologów, że pozostawienie dziecku wolnego czasu bez zajęć dodatkowych i unikanie pochwał pozwalają mu uczyć się samodzielności i niezależności od ocen innych. Co więcej, zajęte swobodną zabawą z kolegami wyrabia najważniejsze, najbardziej przydatne w życiu dorosłym umiejętności: kompetencje komunikacyjne. Uczy się reguł społecznych, grzeczności, form pozwalających w dorosłym życiu odnaleźć się wśród ludzi zajętych błyskotliwą, dowcipną rozmową.
Francuscy rodzice nie mają poczucia winy i są przekonani, że troszczą się o to, co najważniejsze: swój i dziecka spokojny sen przez całą noc, nawyki żywieniowe i obycie towarzyskie. I są zadowoleni z siebie, a to może irytować: „W ogóle nie karmią piersią, widują dzieci przez pół godziny dziennie i ciągle narzekają na brak czasu!” – takie wpisy o francuskich matkach znajduję na forach internetowych polskich emigrantek wychowujących dzieci nad Sekwaną. Dowcip w tym wszystkim polega na tym, że francuskie „złe matki” rodzą najwięcej (zaraz po Irlandii) dzieci w Europie. Wnioski wyciągnijmy sami.
Koleżanka z Meksyku mówiła mi ostatnio o tym, że w lokalnej państwowej szkole stosuje się kary cielesne, za to w Szwecji przechodnie na ulicy wzywają policję do rodzica, który publicznie uderzy dziecko. Znajoma w Australii oswaja się z myślą, że przez pół roku nie będzie miała kontaktu z córką, która jedzie na obowiązkowy szkolny obóz survivalowy w buszu, podczas gdy w Ameryce rodzice mają obawy przed wypuszczeniem z domu nastolatka na spacer. Za każdym razem, gdy czytam lub słyszę o rodzicielskich normach w dalekich krajach, zastanawiam się: co „trzeba” według mnie? A co jest uniwersalne? Lubię się dziwić. Podczas wyprawy z dziećmi po Szwecji i Bułgarii wiele razy miałam do tego okazję, ale i tak pamiętam, że najważniejszego odkrycia dokonałam po powrocie: że wkrótce będę miała nową okazję do refleksji i obserwacji jako… mama niemowlaka.
Polecamy w tym temacie – http://www.egaga.pl/pamela-druckerman-autorka-ksiazki-dlaczego-w-paryzu-dzieci-nie-grymasza-w-wywiadzie-dla-gagi/