Jakiś czas temu „New York Times” opublikował list pod tytułem I Had Asperger Syndrom. Briefly (Przez chwilę miałem Zespół Aspergera). Jego autor, Benjamin Nugent, to główny bohater filmu edukacyjnego pt. Zrozumieć ZA. Film ukazuje życie 20 letniego wówczas Nugenta. Przesłanie – chłopiec ZA, pomimo swojej mentalnej odrębności, jest w stanie wieść ciekawe i bogate życie.
Autorem obrazu była jego matka – profesor psychologii i specjalistka od Zespołu Aspergera. Nugent został zdiagnozowany w wieku 17 lat. Spełniał większość kryteriów: miał problemy w kontaktach społecznych (niewielu kolegów), obsesyjne zainteresowania (rzadko wychodził ze swojego pokoju, gdzie głównie czytał książki lub grał na gitarze), był niezgrabny ruchowo, wyizolowany. „Rzecz w tym, że kiedy po studiach wyprowadziłem się do Nowego Jorku” – pisze Nugent – „zostałem pisarzem i spotkałem ludzi, którzy podzielali moje obsesyjne zainteresowania, przestałem być niezdarny i wycofany”.
Symptomy ZA zniknęły.
„Zastanawiam się, co by było, gdybym dostał diagnozę kilka lat wcześniej. Czy kiedykolwiek wziąłbym się za pisanie książek o relacjach między ludźmi, jeśli w wieku 12 lat wmówiono by mi, że nie jestem w stanie ich pojąć?” – pyta.
ZA został usunięty z najnowszego podręcznika klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego (DSM5), bo kryteria diagnostyczne były za mało restrykcyjne. Odsetek trafnych rozpoznań wynosił jedynie 44%. Część dzieci z cech „autystycznych” po prostu wyrastała.
Uczniowie, których emocjonalność nie mieści się w ramach przyjętej przez system normy, są nazywani dziećmi z dysfunkcją. Problem w tym, że norma ustalona jest na podstawie arbitralnych, określonych kulturowo kryteriów. Duży nacisk kładzie się na umiejętność opanowania emocji i samokontrolę.
Val Gillies, profesor z Uniwersytetu South Bank w Londynie, w odniesieniu do wymogów stawianym dziecku w klasie pisze o „emocjonalnej ortodoksji”, która nie jest adekwatna do rzeczywistości oraz zabija spontaniczność, naturalną ciekawość świata i chęć uczenia się.
Efektywność tego ostatniego zależy właśnie od głębokości przetwarzania informacji. Jeśli chcemy, aby nasz mózg coś zapamiętał, musi uznać to za ważne, a do tego potrzebne są emocje.
Tymczasem większość oddziaływań pedagogicznych wymierzona jest na wzbudzenie w dziecku motywacji do wykonywania określonych działań za pomocą kar i nagród. Dziecko wypełnia oczekiwania otoczenia ze strachu lub w nadziei uzyskania nagrody. Motywacja płynie z zewnątrz.
„Zamiast rozbudzać fascynację, nasz system wciąż stawia na wymuszanie nauki”– pisze dr Marzena Żylińska, specjalistka od neurodydaktyki. „Niewyartykułowane, choć jasne przesłanie jest takie, że owe treści same w sobie nie są interesujące ani ważne, bo wtedy sankcje i kary nie byłyby potrzebne” – konkluduje. A ludzi nic bardziej nie inspiruje do działania niż motywacja wewnętrzna. Kiedy się pojawia? Gdy to, co robimy, jest fascynujące, gdy zadanie sprawia nam radość, gdy nie jesteśmy oceniani, otwieramy się na doświadczenia i przestajemy się kontrolować. Gdy działanie staje się celem samym w sobie.
Jak sprawić, żeby dziecko w pełni wykorzystało potencjał, z którym przyszło na świat?
Jest wiele prostych zasad, które dają fantastyczne efekty.
Najważniejsza z nich: przestańmy zastanawiać się, co jest nie tak z dzieckiem. Zastanówmy się, co jest nie tak ze środowiskiem, w którym ono dorasta.