JP:Też to mam, ale nawet nie próbowałam wprowadzać w życie…
JK: Skończyło się na tym, że walnęłam tym zestawem w kąt. Potem była metoda Suzuki, która polega na tym, że uczysz się grać na jednej strunie różnych instrumentów. Rany… Dostawałam świra od licytowania się z koleżankami na placach zabaw, które dziecko już gdzie było, co potrafi, a czego nie.
JP: Mam wrażenie, że zaczynasz dobrze czuć się w roli matki, gdy przestajesz mierzyć swoje poczucie wartości sukcesami dziecka. Oczywiście, możemy próbować przyspieszać niektóre aspekty rozwoju, będzie szybciej czytać, precyzyjniej trzymać widelec, ale po co?
MO: Mama ma karmić, być eko, co jeszcze?
JK: Kochana… No przede wszystkim ma używać drewnianych zabawek. Ale zobaczcie, my możemy sobie wiele rzeczy zakładać, a potem i tak dziecko wybierze to, co chce. Masz te drewniane klocki, układacie, bawicie się, a tu na bazarku osiedlowym wypatrzy sobie nagle głośno grające, świecące, oszałamiające pianinko. I nie liczy się już nic oprócz tego pianinka. Podobnie z różowym kolorem. Ja nienawidziłam różowego, unikałam jak ognia, nie ubierałam Janki w w tym kolorze, a dziś jest różowy szał w moim domu. I cóż ja mogę zrobić?
MO: Ja kocham różowy, więc się odczepcie…
JP: OK (śmiech). A wracając do modnych mam. One oczywiście mają swoje snobistyczne sklepiki, w których można dostać rożne wysublimowane towary z importu i choć nie utożsamiam się z określeniem modnej mamy, to muszę przyznać, że można tam dostać genialne gadżety. I to także jest omawiane na prestiżowych osiedlach warszawskich: „Czy masz już to, a tamto”…
JK: Nie zapominajmy o chustach, bobomigach, kawiarenkach, klubikach, Radiu Bajka.
JP: Ale to jest fajne, że są takie rzeczy i miejsca, bo życie młodej matki nie ogranicza się do cycka i czterech ścian.
JK: Zdecydowanie tak. Naprawdę, przeżyłam wiele fajnych chwil z dzieckiem dzięki temu, że jest tak duży wybór zajęć. Ale do tych źródeł inspiracji, które mącą matkom w głowach, dodałabym jeszcze – wybacz, Małgosiu – telewizje śniadaniowe.
MO: Wybaczam, bo ja też buntuję się przeciwko tworzeniu takiego wrażenia przez wielu celebrytów, którzy mówią tam o swoim rodzicielstwie, że oni wszyscy nie mają kłopotów z dziećmi. Bo je mają. Takie same, jak każdy albo i większe. A pani, która to ogląda, ma fałszywe wyobrażenie, że tylko jej dziecko klnie i robi kupę w majtki. Niech pani tak nie myśli, pani Haniu!
JK: Dołączam się do apelu!
MO: Dziewczyny, to co zrobić, żeby nie zwariować?
JP: Podam przykład. Jak byłam w ciąży, oglądałam w kółko płyty doktora Pawła Zawitkowskiego, który pokazywał, jak należy dziecko przewijać, pielęgnować i tak dalej. Tyle że na tych filmach dzieci nie płaczą, są śliczne i zadowolone. A potem przychodzi na świat to twoje dziecko i drze się w niemal każdej sytuacji związanej z ubieraniem czy karmieniem i myślisz, że jesteś najgorszą matką na świecie. I dopiero na końcu, gdy już setny raz przebierzesz i przewiniesz swoje dziecko, rozumiesz oczywistą oczywistość –że w tym programie był najpierw casting na jak najspokojniejsze dziecko, a potem jeszcze tysiąc dubli. A ty masz dziecko, takie jakie jest i jedno z nim życie, pełne trudnych sytuacji. Dlatego ważne, by te wszystkie rzeczy przefiltrować przez siebie i zawsze na końcu odwoływać się do własnej intuicji…I jeszcze jedna ważna rzecz, którą chciałam przywołać na koniec. Moja koleżanka powiedziała kiedyś zdanie, które zapamiętałam, bo jest świetne i prawdziwe: „Macierzyństwo nie jest po to, aby się «upieprzyć»”.
MO: Czyli jak zwykle musimy znaleźć złoty środek, by nie stać się „idealną umęczoną matką“, bo nikomu to nie wyjdzie na dobre.
JK: To ja jeszcze dodam – starajmy się od początku uczyć dziecko, że my też mamy swoje życie, że matka nie jest tylko matką, ale też Joasią, Hanią i Małgosią i ma prawo robić różne rzeczy dla siebie. To bardzo trudne, ale możliwe. O tym wszystkie powinnyśmy pamiętać.