Ahoj, zimowa przygodo!
Hotel Gina’s ma kształt… statku. To miejsce dla prawdziwych poszukiwaczy przygód – na dzieci czeka odkrywanie wodnego świata, teatrzyk kukiełkowy, kino i masa innych atrakcji. Zaraz po przyjeździe zostajemy dokładnie wymierzeni – mamy zarezerwowane narty i kaski, oczywiście wszystko w ofercie. To ulga, bo nie trzeba ciągnąć sprzętu ze sobą.
W poniedziałek rano odstawiam Tonia ‒ już czekają na niego panie instruktorki. W grupie jest około 12 dzieci w różnym wieku: od trzech do dziewięciu lat. Cały sprzęt czeka na stoku, który znajduje się około 300 m od ośrodka. Po drodze dzieci mijają zagrodę z kozami i królikami. Następnego dnia zaplanowane jest karmienie ich przez te, które zechcą spróbować wiejskiego życia. Pogoda nie jest idealna ‒ 0 stopni ‒ ale stok jest bardzo dobrze dośnieżony. Nie ukrywam, że trochę się martwię o mojego narciarza, ale wsiadam w autobus, który dowozi mnie do „mojej” trasy i tam przez dwie godziny korzystam ze słońca i śniegu. Po powrocie czekają na mnie świetny lunch i szczęśliwy Tonio, który zdecydowanie odkrył w sobie pasję narciarską. Czerwone policzki i przypływ energii są dowodem na to, że świetnie spędził czas. Nie przeszkadza nieznajomość języka – panie na początku uczą dzieci kilku podstawowych komend. – Dobrze, że w mojej szkole jest niemiecki – mówi Tonio. – Za rok będę już mógł rozmawiać z paniami i dziećmi tutaj. Po krótkim odpoczynku idziemy zwiedzić okolicę. Ośrodek Gina’s w miejscowości Drobollach, położony jest nad malowniczym jeziorem Faaker, na którym ‒ jeśli sprzyja pogoda – można śmigać na łyżwach. Wracamy do hotelu i decydujemy się najpierw na basen z ciepłą wodą na zewnątrz – jak przygoda, to przygoda! – by potem ogrzać się w ciepłym basenie ze zjeżdżalnią w środku. Wieczorem czeka nas wyśmienita kolacja – tym razem z austriackimi specjałami. Spaetzle w grzybowym sosie z serem gruyère – rewelacja. Tonio oprócz oczywistych wurstów z keczupem wybiera deser: panna cottę. I od razu zostaje jej fanem. To jeszcze nie koniec dziecięcego programu. Mniejsze dzieci mogą poszaleć na kolorowym placu zabaw z opiekunkami, które organizują bal przebierańców, starsze zaś obejrzeć „Pioruna” w hotelowym kinie lub pograć w gry. Albo w bilarda. Tonio znajduje dzieci mówiące po polsku, więc niczego więcej nie potrzebuje. Ja zaszywam się w zacisznym kącie kawiarni z książką i kieliszkiem miejscowego grüner veltlinera. Luksus.
W podobnym rytmie mija tydzień. Po trzech dniach Tonio śmiga po „swoim” stoku, więc zabieram go na regularny, „dorosły”. Radzi sobie świetnie. W przeddzień wyjazdu w szkółce odbywa się pokaz dla rodziców. Wszystkie dzieci prezentują to, czego nauczyły się w ciągu sześciu dni – część z nich pokonała strach, wszystkie nauczyły się jeździć: lepiej lub gorzej, nieważne. Każde dostaje dyplom i pierwszy złoty medal. Widzę szczęście w oczach Tonia i muszę obiecać, że wrócimy tu w przyszłym roku. No to rezerwujemy!