KŚ: Dorośli w gabinetach psychoterapeutycznych często podkreślają, że „taty wciąż nie było”. To historie dojrzałych już ludzi, którym ojca brakowało wiele lat temu, kiedy życie było mniej napięte. Dziś pracujemy coraz więcej. Mężczyzna nie ma szans spędzać ze swoimi dziećmi tyle czasu, ile by chciał. Może natomiast skorzystać z urlopu ojcowskiego, na który, mam wrażenie, że jest wypychany… Inna sprawa, czy dwa tygodnie spędzone z maluchem wystarczą?
TJ: Taki urlop jest tylko otwarciem pewnych możliwości, z których jedni skorzystają, a inni nie. Podjęcie takiej próby jest ważne, bo sami siebie nie znamy. Mężczyzna nie powinien czuć, że to wyrok, a raczej, że piękne wyzwanie.
KŚ: A dłuższa opieka? Często zajmuję się Gabrielem. Obserwuję syna dzień po dniu i dostrzegam każde jego osiągnięcie. Pierwszy krok, otwieranie kolejnej zabezpieczonej szafki, „ka” wypowiadane na widok ptaków i samolotów… Z tych drobnych spraw tworzy się ogrom ojcowskiej satysfakcji. I to mi bardzo odpowiada, bo jest zgodne z moimi potrzebami i wizją bycia ojcem, jaką sobie wypracowałem. Siedemnaście lat temu, kiedy Emil był mały, pracowałem na etacie, wracałem po wielu godzinach do domu, nie miałem żadnej wizji ojcostwa. Ono po prostu było (trudno powiedzieć, czy gorsze, czy lepsze, nie patrzę na to w ten sposób). Weźmy faceta na urlopie wychowawczym. Jak on się czuje?
TJ: Często źle. Wciąż pokutuje stereotyp, że to mężczyzna powinien utrzymywać dom. A czy to nie jest przywilej, że mam zaradną żonę i sam mogę zająć się wychowaniem? Biologicznie kobieta – to jasne – lepiej bywa „skonstruowana” do zajmowania się dziećmi. Jest w niej wiele empatii i czułości. Ale uważam, że potencjał facetów w tej dziedzinie dopiero się ujawnia…
KŚ: To wróży zamianę ról w związkach. Nie do końca we wszystkim możliwą, ale wyraźną. Jesteśmy nastawieni na samorealizację. Społeczeństwo narzuca szczególny wzorzec udanego życia. Dochodzi do rozdarcia między sukcesem zawodowym a szczęściem w relacjach. Ludzie gubią się w tym. Często słyszę takie historie z ust pacjentów. To dotyka ich fundamentalnych wartości. Jedni z tym walczą, inni się poddają. Efekty są zawsze szkodliwe. Traci na tym rodzina, związki, małżeństwo…
TJ: Małżeństwo to często katastrofa. Piszę o tym powieść „Kolonia karna”. Wolność i liberalizm dały nam równe prawa, otworzyło się milion możliwości i pokus, ale przestały istnieć reguły gry. Ofiarą tego często padają dzieci. Z opresyjnego, pruskiego modelu wychowania przeszliśmy do wychowania permisywnego (termin oznaczający bezgraniczną tolerancję dla zachowania innych osób – przyp. red.). Reguły, nakazy kojarzą się nam z represją i dyktaturą. Niemiecka psychoanalityk Karen Horney opublikowała w latach 30. XX wieku książkę „Neurotyczna osobowość naszych czasów”. Dzisiaj napisałaby „Narcystyczną osobowość naszych czasów”. Narcyzm i egotyzm stają się problemem cywilizacji. W naszej kulturze często towarzyszą rywalizacji pod pozorem słusznej realizacji siebie. Między ludźmi wytworzyło się ogromne pole konfliktów, a z kolei pole zgody jest niewielkie. Wierzę, że tworzy się teraz nowy model małżeństwa… Okresy przejściowe są trudne, ale ciekawe.