Do szkoły średniej (12-14 lat) sypiają w naszych łóżkach.
Chociaż opiekowałyśmy się dziećmi, kiedy same byłyśmy dziećmi (i musiałyśmy tylko dbać, by nasi podopieczni przeżyli), jako matki wybieramy opiekunki z wyższym wykształceniem, z dobrymi referencjami, ze sprawdzonego środowiska, które nie tylko dopilnują naszego dziecka, ale będą też potrafiły wykonać wyszukane orgiami, przygotować inscenizację Szekspira i przybliżyć naszym dzieciom filozofię i dialekt mandaryński.
Nam nie pozwalano płakać, kiedy przegrywaliśmy w grze. Mieliśmy być silni, dorosnąć, strząsnąć z siebie porażkę. Rozpieszczanie nie istniało.
Nagradzano jedno dziecko na 256, które rzeczywiście wygrało zawody, dostało najwyższą notę na egzaminie, sprzedało najwięcej ciasteczek z całego stanu podczas akcji harcerskiej. Reszta przegrywała. I tak było dobrze.
Medale, trofea, wstążki i dyplomy w złotych ramkach pokrywają dziś ściany pokojów naszych dzieci i zastawiają półki, przekształcając te pokoje w sanktuaria, których obejrzenie wymaga nie lada wysiłku.
Nasze posiłki pochodziły z puszek, pojemników i zamrażarek. Zjadaliśmy gotowe dania oglądając wieczorne wiadomości w telewizorze z czterema kanałami do wyboru, a trzema, kiedy padało. Wcinaliśmy jedzenie ze wszystkimi możliwymi barwnikami, dodatkami czy może nawet konserwantami.
Nie odważylibyśmy się powiedzieć rodzicom, że jedzenie nam nie smakuje, że go nie chcemy, czy nie jesteśmy w nastroju. Mieliśmy wyczyścić talerze do ostatniego okruszka, a gdyby nie, usłyszelibyśmy o dzieciach głodujących w krajach trzeciego świata. Niezjedzoną kolację dostalibyśmy następnego dnia na śniadanie, zimną i gumowatą jak spłaszczona poduszka.