MO: Joasiu, ciebie bym prosiła o większą wrażliwość! Co to znaczy „wylądowała u psychologa”?! Szerzysz stereotyp!
JK: Dobra, dobra. Wiecie, o co mi chodzi… Zaczęły się dziać z nią straszne rzeczy. Codziennie wracała do domu i płakała, dziewczyny ją mobbingowały w tej szkole. Doszło do tego, że bała się przekraczać próg budynku. Taki przeżyła szok w związku ze zmianą.
MO: Ja bym była jednak ostrożna w wydawaniu opinii na ten temat. Powodem może być coś zupełnie niezwiązanego ze szkołą. W końcu dziewczynka zaczyna dojrzewać, intensywnie się rozwija. To mogło też być katalizatorem zmian w jej zachowaniu.
JK: Gdyby jednak szukać przyczyny w zmianie szkoły, a także w tym, że jej koleżanki ze szkoły państwowej wyjeżdżają na wakacje najwyżej do babci, a ona ciągle gdzieś zagranicę…
MO: …To można domyślać się, że bańka mydlana, w której do tej pory żyła, nagle pękła. Znam sporo takich dzieci, które od najwcześniejszych lat żyją w takiej obranej z niedogodności rzeczywistości. Czasami myślę o nich jak o galaretce w delicji. Przeciętne dziecko, aby zjeść to, co najsmaczniejsze, musi obgryźć czekoladę, wsunąć biszkopta, a na końcu, na deser: okrągłą galaretkę. Te dzieci dostają od razu to, co najpyszniejsze. I z jednej strony fajnie, bo to daje im zasoby cudownego, bajkowego dzieciństwa. Z drugiej zaś, czy tak wygląda normalne życie? Czy każdy trzyma w ręku galaretkę? Czy to nie tłumaczy bolesnego lądowania na ziemi później?
JP: Tłumaczy. Niestety, wielu pacjentów gabinetów terapeutycznych to rodzinne królewny i książęta, którym niczego nie odmawiano, nie zabraniano. Takie osoby w zetknięciu ze światem zewnętrznym – który już nie jest tak pobłażliwy, stawia wymagania – radzą sobie słabo. Łatwo rezygnują, gdy trudności wydają się być zbyt duże. Nie uznają autorytetów, więc podważają kompetencje przełożonych. Trudno im zrozumieć, że aby do czegoś dojść, trzeba kilka lat pracować na stanowisku asystenta. Często za swoje niepowodzenia obwiniają wszystkich dookoła, nie dostrzegają własnego braku wytrwałości. Choć myślę, że w przypadku tej dziewczynki sprawa mogła dotyczyć zupełnie czego innego. Nastolatki trudno przyjmują nowe osoby do swojego grona, a jeśli jeszcze „ten nowy” wygląda inaczej, zachowuje się inaczej – problem gotowy. Poza tym w państwowej szkole, gdzie klasy liczą 30 osób, nikt z grona pedagogicznego nie będzie 80 procent czasu poświęcał na kłopoty Zosi czy Marysi.
JK: Mam kolegę, który żył w takim specjalnym otoczeniu ponad 20 lat. Szkoły prywatne, potem studia. I kiedy wykonywał w swoim pierwszym mieszkaniu remont, nie mógł się dogadać z wykonawcą. Był kompletnie z innej bajki i szybko to sobie uświadomił.
MO: Prawdopodobnie ta dziewczynka żyła właśnie w takiej bańce. Przedszkola i szczególnie szkoły państwowe są, według mnie, spotkaniem z normalnością. Tę normalność tworzy bardzo zróżnicowane środowisko. W tej szkole spotkasz zarówno bogate, jak i biedne dzieci, problematyczne i wybitnie inteligentne, za nimi przyjdą ich rodzice: i prezesowie, i sprzątaczki. To jest największa, moim zdaniem, wartość państwowej edukacji. Bo dziecko w naturalny sposób wypracowuje mechanizmy radzenia sobie.
JK: Dzieci, które grają ze mną w serialach, często opowiadają mi naprawdę brutalne historie z takich szkół: zadymione toalety, zastraszanie… To brzmi może normalnie, ale jak zaczyna dotyczyć twojego dziecka, to masz obawy, czy dobrze wybrałaś.
MO: Oczywiście, że tak. W życiu też spotkają na swojej drodze osoby, które będą wobec nich okrutne, które będą uwodzić, manipulować. Naprawdę nie uważam, że szkoła państwowa to najlepszy i jedyny wybór, ale to jest jej niewątpliwy atut. Są rzeczy, które nie podobają mi się wcale.