Może dlatego, że mniej czasu spędzają z dziećmi.
Może. Ale w naszym pokoleniu ojciec to był autorytet, postać raczej groźna.
Nieobecna również.
Tak. A dzisiejsi ojcowie są bardzo cierpliwi, mają dużo przyzwolenia na zachowania dzieci, inaczej spędzają z nimi czas, dostosowują się do ich potrzeb, i to jest bardzo piękna sprawa.
Ale czy to nie jest perspektywa Warszawy?
Nie. Jeżdżę dużo po Polsce. Warszawa jest bardzo specyficzna i pod wieloma względami różni się od reszty Polski, ale zaangażowanych ojców spotykam wszędzie.
W jaki sposób Warszawa się odróżnia?
Na tle innych miast w naszym kraju wypada dość kiepsko w kwestii podejścia do dzieci. To jest subiektywne zdanie, ale mam takie wrażenie, że współczesny rodzic – przynajmniej warszawski – chce jak najmniej czasu spędzać ze swoim dzieckiem. To wspólne bycie razem ma być rodzajem nagrody. W ciągu tygodnia dzieci są w szkołach, przedszkolach albo pooddawane niańkom, a rodzice w pracy. Bardzo często w rozmowach ze znajomymi z Warszawy słyszę jęk po weekendzie, że są zmęczeni, bo nagle musieli znaleźć mnóstwo aktywności, żeby zapełnić pociechom dwie wolne doby, „żeby ten wspólny czas jakoś przeleciał”. Dzieci stają się kłopotem. Mam we Wrocławiu kilka znajomych par z dziećmi. Nie wyobrażają sobie bez nich wakacji. Dzieci to jest naturalny element ich życia i tyle w tym temacie. W warszawskich warunkach temat „uwolnienia się” od dzieci wraca w rozmowach jak bumerang. Oczywiście przestrzeń dorosłych jest równie ważna. Chwile bez dzieci są także cenne, bo cudownie jest się czasem za nimi stęsknić i posłuchać niczym niezmąconej ciszy. Kiedyś przyjdzie pewnie taki dzień, że wyjazdy z rodzicami przestaną być dla nich atrakcyjne, i wtedy zaszaleję.
Czytasz poradniki na temat wychowania dzieci?
Czasami znajdę na półce w księgarni coś, co przykuje moją uwagę. Długo wstrzymywałam się przed oglądaniem „Superniani”, upierałam się, że powinnam sama odnaleźć własną drogę, ale obejrzałam i, przyznaję, czasami bywa pomocna. Zdarza się, że przyglądam się, jak różne problemy są rozwiązywane w domach, które znam. Staram się analizować, brać przykład, czerpać inspirację albo się odcinać od tego, co wydaje mi się nieciekawe. Myślę, że moim najlepszym doradcą jest jednak intuicja, i tego się trzymam. Zaskakuje mnie, że moja wiedza na temat dzieci, postępowania z nimi, bycia w rodzinie zupełnie nie pochodzi z mojego domu rodzinnego. Świadomość bycia rodzicem, pierwsze dni w domu z dzieckiem – nie przypominam sobie, żeby mama mnie jakoś do tego przygotowywała.
To skąd ta wiedza?
Nie wiem.
Instynkt?
Chyba tak. Chyba jesteśmy do tego po prostu stworzone.
Kiedyś było trochę łatwiej. Kobiety żyły w wielopokoleniowych rodzinach i przyglądały się swoim matkom, ciotkom, starszym siostrom.
Doświadczyłam tego na Podhalu. Tam nadal funkcjonują domy wielorodzinne, wielopokoleniowe. To uczy współpracy i umiejętności zawierania kompromisów. Dzieci dziećmi, ale jak się mieszka z teściową, rodzeństwem i jeszcze kilkoma innymi osobami, to trzeba umieć się dogadać.
Taka sytuacja ma zapewne plusy i minusy, ale w dziedzinie opieki nad dzieckiem to jest kopalnia wiedzy, którą się chłonie, mieszkając razem.
To jest domena miejsc, gdzie ludzie żyją z ludźmi. A dzisiaj, mam wrażenie, dzieci stały się wielkim społecznym problemem. Rodzice bardzo je kontrolują, pilnują, a obcym ludziom nagle zaczęły niezwykle przeszkadzać. Na moim podwórku stał trzepak. Przechodziłam koło niego codziennie, wyobrażałam sobie, jak będą na nim fikać moje dzieciaki. Pewnego dnia trzepak zniknął. Potem postawiono ławki. I kiedy zrobiło się ciepło, w ich okolicy zaczęły bawić się dzieci. Można je tam wszystkie wypuścić, zostawić jednego opiekuna, tatusia najlepiej, i wszyscy są zachwyceni. Okazało się, że sąsiadom bardzo przeszkadza, że dzieci tam biegają, grają w piłkę i skaczą. Nie wiem, jak komuś może przeszkadzać śmiech i radość dzieci? Przecież to tylko kilka godzin dziennie, kiedy pogoda dopisuje.