Jak zachęcać dzieciaki do sportu?
C.Z.: Trzeba patrzeć na ich predyspozycje. Najlepszy przykład dotyczy 6-letniej Klary. Jej możliwości rowerowe są dosyć słabe w stosunku do tego, co osiąga na pływalni. Zajęcia w grupie z dziećmi, z wuefistą dają większe efekty niż przejażdżki rowerowe z tatą. Ale na razie ilość czasu spędzonego na rowerze z tatą jest większa niż na pływalni.
M.D.: Coś w tym jest, że przy ojcu, a zwłaszcza przy matce, łatwiej się rozpłakać. Rodzic może też wywierać presję. Widzę to po mojej córce – chodzi na zajęcia w przedszkolu, które nazywają się buńczucznie aikido. Potrafi tam przełamywać dużo większe bariery, niż gdyby ćwiczyła ze mną. I potem dumnie pokazuje, co osiągnęła: „Zobacz, tato, stoję na rękach!”. Często jeździ ze mną na zawody i potem w domu robi sobie swój triatlon, co polega na tym, że ścigamy się wokół salonu na rowerku, udajemy, że pływamy, biegamy. Do tego zmiany butów, strojów, jak na prawdziwych zawodach. Ale to zabawa, nie wykazuje większego zainteresowania sportem, bardziej kręci ją kierunek taneczno-estradowy. Jest zdolna muzycznie.
Widzi, że sport to świetna zabawa?
M.D.: To trudne czasy, by zaszczepić w dzieciach satysfakcję z kultury fizycznej. Sport jest wysiłkiem, bólem, cierpieniem, efekt przychodzi dopiero po jakimś czasie. Wystarczy zobaczyć, dlaczego ludzie zaczynają biegać w wieku 30, 40 lat… Bo jak się ma 15 lat, są przyjemniejsze rzeczy niż katowanie się na treningu. Nie chcę spełniać swoich niezrealizowanych marzeń przez dziecko, czyli popełnić błędu, jaki często popełniają niespełnieni rodzice. Jest takie przekonanie, że jak masz być sportowcem, to trzeba ostro zacząć trenować od piątego roku życia. To samo zresztą dotyczy innych kierunków – choćby muzycznych. Sam byłem w takiej fabryce dla młodych sportowców, pływaków. Selekcja dzieci, wąski lejek, który co pół roku odcedzał najsłabszych. To był olbrzymi stres i presja, czy się utrzymasz. Skończyło się tragicznie, bo ani ze mnie sportowiec, ani nie było to za przyjemne. W przypadku córki będę się starał uniknąć takiej sytuacji, bo to nie jest dzieciństwo. Ale zrobię wszystko, żeby nauczyła się jeździć na nartach, na rowerze, pływać, grać w tenisa, a później zobaczymy, czy coś wybierze. I tu muszę się z Czarkiem zgodzić – jest tyle atrakcji, których nie było w naszym dzieciństwie, że sport nie jest dziś dla dzieci czymś wyjątkowym. Oczywiście, jak ktoś w to wejdzie, to zobaczy, jaka jest satysfakcja po treningu, po zwycięstwie, po własnych małych sukcesach. Tego się nie da porównać z grą w PlayStation.
Jak to wygląda z punktu widzenia organizatora imprezy sportowej, również dla dzieci?
C.Z.: Dzieciom dużo daje sama atmosfera zawodów, uczestniczenie w nich. W młodszych kategoriach staramy się nie wyróżniać wygranych, najlepiej, żeby wszyscy dostawali nagrody. Ci, którzy przejechali maraton, dostają wyróżnienie, a ci, którzy go nie ukończyli, mogą jeszcze raz stanąć na starcie. Nie jestem zwolennikiem tego, aby 6-7-latki szły do szkół mocno sprofilowanych, czy to sportowych, czy innych, aby nie ograniczać ogólnego rozwoju. Zainteresowania w tym wieku zmieniają się, to naturalne. Po trzech latach uczenia się gry, dziecko może odrzucić skrzypce.