Po pół roku starań pedagogów i rodziców jeden z chłopców został zdiagnozowany. Okazało się, że nie nadaje się do masowej edukacji. Ale został jeszcze Kamil, którego ofiarą jest teraz Adam. Rozmowy z panią trafiają w pustkę. Któregoś dnia Kamil próbował wbić nożyczki w plecy kolegi, podobnych incydentów wydarzyło się jeszcze kilka. Rodzice i ja byliśmy coraz bardziej zaniepokojeni poczynaniami pani, która miała uczyć nasze dzieci jeszcze przez trzy lata. Poszliśmy więc do dyrektorki szkoły z postulatem zmiany nauczycielki. Okazało się to niemożliwe, w dodatku większość rodziców miała za złe tym zbuntowanym. Na zebraniu usłyszeliśmy od nich, że „pani Halina jest dobrym pedagogiem, bo bardzo dobrze przygotowała nasze starsze dzieci do czwartej klasy”. Czuję niemoc.
W „Informacji o gotowości dziecka do podjęcia nauki w szkole podstawowej” przeczytałam, że Adam „czasami chce dominować w kontaktach z dziećmi” i że szkoła pracuje nad nim, żeby tę dominację zlikwidować. No tak, ona zdecydowanie woli dziewczynki, które nie są tak kłopotliwe. Sfeminizowana polska szkoła nie bierze pod uwagę potrzeb chłopców i ich naturalnej potrzeby wyładowania energii w ruchu. Więc od początku mają przerąbane. Adam każdy dzień zaczyna od słów: „Idę dzisiaj do zerówki?”. „Idziesz”. „To najgorszy dzień mojego życia” – odpowiada.
Zbliża się termin składania wniosków do szkoły. Wiem, że nie mogę tego zrobić własnemu dziecku. Idziemy na egzaminy do placówki społecznej. Wiedza to za mało „Dzisiejszy świat nie potrzebuje już wzorowych uczniów bez najmniejszych problemów zaliczających kolejne egzaminy – pisze profesor neurobiologii Gerald Hüther w swojej książce »Wszystkie dzieci są zdolne. Jak marnujemy wrodzone talenty«.
– Minął czas zapatrzonych w siebie egocentryków, a odgrywanie ról przestaje mieć znaczenie. Dzisiaj coraz bardziej liczy się bycie sobą. Najważniejsze jest, żeby rozpoznać własny potencjał, współpracować z innymi, nie odgradzać się i nawiązywać relacje”.
To, co zaczyna się liczyć, to otwartość na nowe kontakty i kompromisy, rozwijanie elastyczności, niepoddawanie się naciskom. Szczególnie ważne zaczynają być kompetencje społeczne i cechy takie jak upór, kreatywność i nonkonformizm. Tego na pewno nie nauczy szkoła, która stawia na wyniki.
Nawet jeśli nasze dziecko posiada talenty, ale kiepsko radzi sobie w testach i opornie idzie mu wkuwanie na pamięć, według nauczycieli w szkole publicznej będzie nieudacznikiem, a w najlepszym razie czeka je etykietka „zdolne, ale leniwe”.
Powstaje coraz więcej placówek, które nie stawiają na wyniki, naukę dziesięciu języków od pierwszej klasy czy wydumanych zajęć, nieprzydatnych w życiu. A rodzice szukają miejsca, gdzie ich dziecko będzie miało wolność w wyborze tego, czego chce się uczyć. W Polsce powstają szkoły, które są alternatywą dla systemu państwowej edukacji, takie jak np. szkoła demokratyczna. Dzieci decydują tam o swojej edukacji dostosowanej do ich rozwoju. Pytanie tylko, czym kierować się, żeby dobrze wybrać. – W tej chwili eksperymentujemy – mówi psycholog, pedagog specjalny i psychoterapeuta rodzinny Beata Chrzanowska-Pietraszuk. – To są wszystko próby zmierzenia się z sytuacją, w której się znaleźliśmy. Nagle okazało się, że kreatywność jest ważna. Próbujemy jednocześnie rozwijać talenty i właściwości indywidualne wraz z umiejętnościami przystosowania się do norm i reguł obowiązujących w grupie. To wszystko są doświadczenia na żywym organizmie, ale tak naprawdę musi się zmienić myślenie ludzi, i to nie tylko tych, którzy uczą dzieci. A na to potrzeba lat. Jak się sprężymy, będziemy prowadzić szeroko zakrojone działania na rzecz zmiany myślenia nie tylko nauczycieli, ale i ogółu ludności. Efekty tego poznamy po dwunastu latach, gdy całe pokolenie uczniów zakończy edukację. To, czy ta szkoła posłużyła młodemu człowiekowi, dowiemy się po jego maturze. Oprócz tego cała trudność polega na tym, że my wszyscy chcemy, żeby było miło i przyjemnie. A tak się nie da w dorosłym życiu. Oczywiście, że dzieci uczą się poprzez zabawę, ale jest taki moment w rozwoju człowieka, że jeśli nie nauczy się on wkładania wysiłku i przełamywania niechęci w wykonaniu jakiegoś zadania, to jako dorosły człowiek będzie miał duży problem. I to nie chodzi o to, że będzie się wykonywało pracę, która nie będzie sprawiała frajdy. Należy dążyć do tego, żeby robić to, co się lubi w pracy, bo ona wtedy jest mniej męcząca. Chodzi o takie zwykłe życiowe rzeczy. Nie lubię na przykład gotować. To co? Nie ugotuję dziecku obiadu? To, że przemogę się i ugotuję, znaczy, że uczę się przełamywać trudności. Nie ogromne, ale te, które stawia przede mną życie. Nie mam odpowiedzi, jak powinna wyglądać szkoła. Gdybym miała, tobym ją założyła. Szkoła może być fajna Olga Woźniak, dziennikarka, założyła szkołę Eureka, żeby udowodnić dzieciom, że nauka może być fajna.
– Opowiadam wszystkim, że to przygoda. Mówię to dorosłym, po czym widzę ich miny pełne niedowierzania, bo szkoła w ich wspomnieniach była koszmarem i nudą. Przyglądałam się też dzieciom znajomych, które z wielkim entuzjazmem szły do szkoły, po czym po pół roku chodzenia do niej bardzo się zniechęcały. Stwierdziłam, że jeśli wmawiam wszystkim, że ta nauka jest jednak fajna, to może zrobić to w praktyce…
Czyli jak można dzieci uczyć, żeby rozwijać w nich ciekawość. Bo mam wrażenie, że szkoła zajmuje się tym, żeby ją właśnie zabić, a potem urządza szkolenia dla nauczycieli „Jak pobudzać uczniów do nauki”. Założyłam więc miejsce z niestandardowym podejściem do przyswajania wiedzy. Skupiamy się na tym, żeby za dziećmi podążać, żeby w nich znajdować ich naturalne zainteresowania i talenty i dalej je rozwijać.