Kim będą za dwie dekady dzisiejsze dziewczynki wychowywane na współczesnej literaturze dziecięcej? Jak będą chciały żyć? I czy przekazywany w literaturze dla dzieci wizerunek kobiecości rzeczywiście coś zmienia w dorosłym życiu kobiet?
Jest niemal pewne, że prosząc w księgarni o pomoc przy wyborze książki dla dziecka, usłyszymy pytanie: „dla chłopca czy dziewczynki?”, a obie te kategorie książek będą różniły się wszystkim, od koloru po wysypkę serduszek/samochodzików na okładkach, charakterystykę głównej postaci, aż po składający się na fabułę problem i sposób jego rozwiązania.
Bo wiadomo, że chłopcy i dziewczęta nie mają podobnych problemów – pochodzą wszak z innych planet. Inną kwestią jest, że jeśli literatura – i kultura – nie będzie ewoluowała, to jeszcze długo pozostaną na tych innych planetach, a w dorosłym życiu mogą mieć problem z tym, by umieć się ze sobą komunikować i w pełni się akceptować. Samych siebie i siebie wzajemnie.
Emily Breitkopf, dziennikarka i autorka bloga Kids and Gender, zauważa jak trudno jest znaleźć książkę dla dzieci z główną bohaterką, która nie byłaby przy okazji księżniczką, wróżką, motylem albo jednorożcem. I która nie byłaby fizycznie piękna. Nawet Ania Shirley z Zielonego Wzgórza z biegiem lat pięknieje realizując schemat bajki o „brzydkim dziewczątku”.
W przenoszonym przez kulturę – począwszy od książek dla najmłodszych, a na filmach dla starszych skończywszy – przesłaniu, że życie pięknych kobiet jest łatwiejsze i szczęśliwsze niż kobiet nie tak pięknych, kryje się jednak okrutny żart. Pułapka tkwi w warunkowej akceptacji. Chłopcy i dziewczęta są akceptowani za wypełnianie określonych ról, realizowanie funkcjonujących w kanonie form, gdzie nie liczy się to kim są, ale co pokażą.