Katarzyna Wasilewska i Sylwia Chutnik rozmawiają o matkach w polskiej przestrzeni publicznej.
Katarzyna Wasilewska: Ostatnio znów głośno w mediach o tym, że matkom zdarza się karmić piersią w miejscach publicznych. Albo że któraś ma przy sobie pieluchę. Albo bałagan, albo przywileje. Te cztery główne kwestie podejmowane w ramach problemu matek małych dzieci powracają i łatwo stają się w Polsce zalążkiem afery. Dlaczego?
Sylwia Chutnik: Obyczajowość, inaczej niż np. problemy makroekonomii, zawsze wzbudza emocje: dotyczy naszego tu i teraz, naszej codzienności. A dlaczego matki? Z kilku powodów. Już na początku trzeba sobie powiedzieć, że to nie jest tak, że dobre matki atakowane są przez złą resztę świata. Matki potrafią bardzo skutecznie atakować same siebie. A afera pampersowa zaczęła się od akcji „Cyce na ulice”, czyli flashmoba, który był reakcją na sprzeciw zarządzających warszawskim metrem wobec pomysłu zamieszczenia reklamy kampanii społecznej, niestety, już nieistniejącej fundacji Mleko Mamy na jednej ze stacji metra. Reklamę tworzyły zdjęcia, które przedstawiały karmiące mamy. Zorganizowano konkurs, w ramach którego można było takie zdjęcia nadsyłać…
…i było na nich widać sutki…
Tak. Co ciekawe, początkowo metro wyrażało zgodę na prezentację tych zdjęć w formie wystawy, jednak po ich obejrzeniu wpadło w popłoch i odmówiło. Konsekwencją stał się flashmob zorganizowany przez wkurzone matki i fundację na stacji Pole Mokotowskie. Około 30 kobiet siadło przy bramkach wejściowych i karmiło piersią swoje dzieci. Flashmob jak to flashmob – trwał niedługo. Po jego zakończeniu przyszedł czas na emocjonalne rozmowy, czuć było wzburzenie. Nawet teraz, gdy fundacja MaMa pisze na Facebooku np. o tym, że kolejny raz jakaś matka została poproszona o niekarmienie piersią w restauracji czy muzeum, w komentarzach rozpętuje się burza. Jeśli ten temat zostaje poruszony, kłótnia jest tylko kwestią czasu. To pewne. Po tej aferze swój felieton o matkach wózkowych opublikował na łamach „Wysokich Obcasów” prof. Mikołejko.
Napisałam wtedy sztukę pt. „Matka Polka Terrorystka”, która w groteskowy sposób przedstawia perypetie matki z wózkiem w przestrzeni miejskiej. Próby trwały półtora roku, a premiera miała miejsce tuż przed aferą Mikołejkową. Można powiedzieć, że miałyśmy idealne wyczucie czasu. Przez to słyszałam komentarze, że afera została wywołana w ramach akcji promocyjnej sztuki. To było bardzo śmieszne. I straszne.W każdym razie sztuka miała być grana przez rok, a została w Polonii do dziś – widocznie ciągle są na nią chętni.
Dowód na to, że mamy do czynienia z deficytem dyskusji na ten temat, również w teatrze.