Nie zawsze jest tak artystycznie i kulturalnie…
No więc prof. Mikołejko wyraził opinię, którą, niestety, zdaje się podzielać wiele osób. Ludziom trudno pogodzić się z tym, że w przestrzeni miejskiej, w dużej aglomeracji, zawsze znajdziemy kogoś, kto będzie nas – z różnych powodów – irytował. Rodzi to frustrację, czasem każe wzywać straż miejską czy policję. Osobiście uważam, że jeśli na przykład jakaś baba obok nas je kanapkę, to – owszem – możemy się powściekać, ale ostatecznie musimy sobie z tym jakoś poradzić. Najwyraźniej profesor stwierdził, że musi napisać o tym felieton. I rozwścieczył tytułowe matki wózkowe. Wtedy matki wózkowe dostały szału. Warto się zastanowić, co konkretnie było tego przyczyną. Tak naprawdę chodziło o rzecz jeszcze bardziej błahą niż problem wyciągniętej piersi: o przewodnią dla artykułu myśl, że matki nic nie robią, że są roszczeniowe. Dlaczego matki wózkowe? Bo spędzają większość czasu z małymi dziećmi, nie pracują, siedzą w domu. W domyśle była zawarta tego rodzaju informacja.
Tak, to główne grzechy matek: po pierwsze, mają małe dzieci, a po drugie, głośno gadają i chodzą z wózkiem…
A po trzecie Dzień Świra – bo przecież ktoś gdzieś pracuje, a one zamiast iść do jakiejś dźwiękoszczelnej kabiny, stoją przy jego oknie i pytlują. Jak to baby.
Odnoszę wrażenie, że matka jest w społeczeństwie obłożona przekleństwem, związana niejasno z seksem i fekaliami, ze sferą nie-do-końca-sacrum: funkcjonuje chociażby kurwa mać. O co w tym chodzi?
Mamy w Polsce dualizm między matką Polką a superwoman. Z jednej strony, jak na plakacie twojej sztuki: wielozadaniowa, silna jak bogini Kali superbohaterka, a z drugiej – mamuśka ugotowana pomiędzy kurwą mać, o której powiedziałaś, a obrazkiem Maryi, który bardzo często wisi gdzieś w naszych domach czy przychodniach lekarskich.
Właśnie, tak to się ciągnie. Powiedz, kto właściwie bierze udział w tych dyskusjach po wybuchu afery pampersowej? Śledzisz to na bieżąco?
Mówiąc szczerze, przy aferze pampersowej zupełnie wymiękłam. Już po felietonie Mikołejki za bardzo nie chciałam się angażować: widziałam, że dyskusja idzie w niebezpiecznym kierunku i jest jałowa. O ile przy „Cycach na ulicę” i innych akcjach byłam na linii frontu, to przy pampersowej mam wrażenie, że to sztucznie wywoływane afery, coś na kształt wirali społecznościowych. Zauważ, że wszyscy siedzą teraz na fejsie i zaraz po tym, jak ktoś coś palnie, jest z tego obrazek.
Czyli, krótko mówiąc, akcja „stwórzmy niusa”?
Niusa na klikalność. W dziennikarstwie, zwłaszcza internetowym, istnieje mechanizm tworzenia trochę fake’owej informacji, co ma za zadanie rozpalić do białości komentatorów, którzy będą wchodzić na stronę i pisać. Klikać.
Na tym polega ten biznes. W taki sposób to sobie tłumaczę. W pewnym momencie całkiem odcięłam się od, mniej lub bardziej, merytorycznej debaty o tym, czy np. mamy prawo być z dzieckiem w przestrzeni publicznej albo czy pozwalać mu bawić się w parku.